Znani publicyści negują naukę Kościoła o transsubstancjacji, cały szereg polskich duchownych głosi antropologię transgender; jedni duchowni kwestionują zmartwychwstanie, a inni zachęcają homoseksualistów do zawierania związków… Kościół katolicki w Polsce został frontalnie zaatakowany przez herezję neomodernizmu w pełnej jej krasie; wszystkich tych krytyków doktryny i moralności łączy jedno – przekonanie, że należy pokłonić się przed zmiennymi twierdzeniami nauki.
W XIX i na początku XX stuleci Kościół katolicki najwyższym autorytetem papieży jednoznacznie potępił herezję tak zwanego modernizmu. Herezja ta ma wiele postaci, ale zasadza się na jednym fundamentalnym przekonaniu: prawdy wiary są wewnętrznie zmienne i historycznie uwarunkowane; należy je coraz to na nowo odczytywać, zależnie od świadomości współczesnych ludzi. Ostatecznym kryterium prawdziwości w religii nie jest doktryna Kościoła, ale twierdzenia aktualnych nauk. Nie ma nic, co byłoby niezmienne: dogmaty mogą ulegać przekształceniu zarówno co do formy wyrazu, jak i co do swojej treści.
We współczesnej debacie o stanie Kościoła niekiedy szafuje się określeniem „modernista” lub „neomodernista”, oczywiście względem adwersarzy. Czasem stosuje się je pochopnie, oskarżając o herezję modernizmu tych, którzy nie są heretykami w ścisłym sensie, a jedynie mniej lub bardziej świadomie powielają pewne uproszczone interpretacje II Soboru Watykańskiego czy różnych dokumentów kościelnych ogłaszanych po Soborze. W naszym artykule chciałbym zwrócić jednak uwagę na zjawisko autentycznego i realnego neomodernizmu, czyli wskrzeszenia poglądów, u których źródła stoi czysto heretyckie przekonanie: że rozum naturalny i prawda Objawienia mogą być sprzeczne, a człowiek jest w swoim sumieniu zobowiązany do tego, by postępować za mniemaniami rozumu, prawdę Objawienia traktując relatywnie.
Wesprzyj nas już teraz!
Przyjrzymy się tak rozumianemu modernizmowi w dwóch zasadniczych zagadnieniach. Pierwszym będzie Najświętszy Sakrament; wyjdziemy od najnowszych ataków publicysty Tomasza Terlikowskiego na naukę Kościoła o transsubstancjacji. Drugim będzie zaprzeczanie prawdziwości katolickiej antropologii i moralności, widoczne w aktywności całego szeregu polskich duchownych i aktywistów katolickich. Wspomnę też o krócej o innych poglądach proweniencji modernistycznej, takich jak czysto historyczna krytyka celibatu czy zaprzeczanie dogmatowi o zmartwychwstaniu Chrystusa.
Czytelnik odkryje, mam nadzieję, że choć mamy do czynienia z zupełnie różną materią, wszędzie przebija się jeden i ten sam schemat. Ustalona i niezmienna nauka Kościoła wchodzi w oczywisty konflikt z twierdzeniami, które głosi współczesna nauka. Pojawiają się wówczas autorzy, którzy w duchu herezji neomodernistycznej głoszą konieczność natychmiastowego zrewidowania nauki Kościoła tak, żeby zapanowała zgodność między nią twierdzeniami współczesnej nauki. Co miałby zrobić Kościół w sytuacji, w której te twierdzenia wkrótce się zmienią? Na to pytanie wymienieni autorzy nie odpowiadają, bo – jak się zdaje – wcale ich to nie interesuje. Nie sposób wyrokować o wewnętrznych intencjach, ale możemy coś powiedzieć na temat zewnętrznych skutków: gdyby przyjąć metodę myślenia neomodernistycznego, Kościół katolicki jako depozytariusz niezmiennej prawdy straciłby po prostu rację bytu, bo musielibyśmy uznać, że… nie ma żadnej niezmiennej prawdy.
Kto z czytelników nie ma czasu, by przejść przez cały, dość długi tekst, niech skupi się na ostatniej, trzeciej części, gdzie wskazuję na intelektualne źródła tych błędów i przytaczam ostatnią przestrogę Benedykta XVI, jak ulał pasującą do naszej współczesnej sytuacji.
Część I. Fałszowanie Eucharystii
Terlikowski, czyli negacja transsubstancjacji
Niemałe echo wywołał w polskiej debacie niedawny artykuł red. Tomasza Terlikowskiego, w którym autor zaprzeczył nauce Kościoła o transsubstancjacji. Byłoby oczywiście bezcelowe zajmować się publicystyką jednego coraz bardziej pogubionego pisarza, nawet jeżeli jest dość poczytny; tak naprawdę jednak Terlikowski kolportuje tylko w Polsce tezy, które od lat krążą w progresywnych środowiskach „katolickich” na Zachodzie; stąd jego twierdzenia mogą być poczytane jako próba wprowadzenia do Polski kolejnego wątku neomodernistycznej narracji wymierzonej w wiarę Kościoła.
W swoim tekście, który czytelnik z łatwością odnajdzie na portalu Deon.pl, Terlikowski stwierdził, jakoby nauka Kościoła o transsubstancjacji – przemianie istoty chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa przy jednoczesnym zachowaniu zewnętrznych przypadłości – była całkowicie przeterminowana. Należałoby przyjąć zupełnie nowe rozumienie Najświętszego Sakramentu, zgodne z twierdzeniami kwantowej mechaniki fizycznej. Według Terlikowskiego fizyka kwantowa anulowała obowiązywalność metafizyki, a co za tym idzie unieważniła naukę o transsubstancjacji.
Fakt, że autor całkowicie pomylił porządki i ujawnił elementarną nieznajomość celów fizyki kwantowej oraz metafizyki, wykazał już w PCh24.pl w krótkich słowach o. prof. Jan Strumiłowski OCist. Do krytyki intelektualnych „założeń” twierdzeń Terlikowskiego przedstawionych przez o. prof. Strmiłowskiego warto dodać jeszcze jeden, w istocie miażdżący. Otóż Terlikowski twierdzi, że nauka o transsubstancjacji jest zakorzeniona w fizyce Arystotelesa. Problem w tym, że Kościół mówił o przeistoczeniu substancji jeszcze zanim Arystoteles został odkryty na chrześcijańskim Zachodzie. Innymi słowy, pojęcie substancji jest rzeczywiście pojęciem filozoficznym jako takie, ale nie wywodzi się bezpośrednio z nauki Arystotelesa; można twierdzić, że ze względu na długotrwałe jego użycie przez Kościół, zarówno przed jak i po odkryciu pism Arystotelesa, pojęcie substancji stało się pojęciem własnym katolicyzmu, a zatem jego użycie w dokumentach Kościelnych nie jest wcale wewnętrznie związane z jakąkolwiek filozofią. Argumentacja Terlikowskiego jest tym samym całkowicie poroniona.
Przejdźmy jednak do rzeczy. Dla nas istotne są głównie dwa stwierdzenia z tekstu Terlikowskiego, które brzmią następująco: „[…] to rozumienie oparte jest na arystotelesowskiej fizyce, która odczytuje świat (a nie tylko Eucharystię) w kategoriach właśnie substancji i przypadłości, co – jak wiemy ze współczesnych odkryć fizyki – jest ujęciem nieadekwatnym i nieprawdziwym”; „[…] samo rozumienie Eucharystii musi zostać pogłębione czy przepracowane w oparciu o nowe, bardziej adekwatne rozumienie rzeczywistości fizykalnej”.
W przypadku tych tez mamy do czynienia z oczywistą i prostą próbą przeniesienia na zagadnienie transsubstancjacji casusu Galileusza. Kościół katolicki krytycznie ocenił głoszony przez Galileusza heliocentryzm, a ostatecznie okazało się, że to Galileusz miał rację. W tej sprawie, co oczywiste, władze Kościoła popełniły błąd. Według linii myślenia Terlikowskiego dokładnie tak samo jest w sprawie transsubstancjacji. Fizycy kwantowi głoszą teorię, która nie zgadza się z transsubstancjacją; mają naukową rację, dlatego należy zmienić naukę Kościoła. Podkreślę raz jeszcze, że abstrahuję od faktu, iż fizyka kwantowa nie znosi bynajmniej metafizyki, o czym mówił o. Strumiłowski. Sam nie jestem fizykiem i nie czuję się upoważniony do wypowiedzi na temat znaczenia i zakresu mechaniki kwantowej.
Istotny jest dla mnie jednak inny element, dostępny poznawczo nawet dla laika w dziedzinie fizyki: w przypadku Galileusza chodziło o całkowicie inną płaszczyznę niż w przypadku transsubstancjacji. To, czy Słońce kręci się wokół Ziemi, czy Ziemia wokół Słońca nie jest zagadnieniem doktrynalnym, ale ściśle przyrodniczym. To, czy Pan Jezus jest obecny realnie i prawdziwie pod postacią Eucharystii, jest zagadnieniem doktrynalnym, a nie przyrodniczym. Kościół mógł się mylić i rzeczywiście się mylił w sporze z Galileuszem, bo wypowiadał się poza własną dziedziną. W przypadku transsubstancjacji Kościół wypowiada się jednak we własnej dziedzinie, stąd – nie może się mylić. Nie mamy przecież do czynienia z jakąś kościelną „teorią” o transsubstancjacji, którą tylko „proponują” uczeni – ale z nauką, która ma status zbliżony do dogmatycznego lub zgoła dogmatyczny.
Autentyczna nauka Kościoła na temat transsubstancjacji
Kościół uczy o substancjalnej obecności Chrystusa pod postaciami Eucharystycznymi od wieków. Krótkie przykłady:
Katechizm Kościoła Katolickiego z 1992 roku powiada w punkcie 1413:
„Przez konsekrację dokonuje się przeistoczenie (transsubstantiatio) chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. Pod konsekrowanymi postaciami chleba i wina jest obecny żywy i chwalebny Chrystus w sposób prawdziwy, rzeczywisty i substancjalny, z Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem”.
Wcześniej w czasach nam bliskich tę samą naukę o substancjalnej obecności Chrystusa pod postaciami Eucharystycznymi głosili św. Jan Paweł II w encyklice Ecclesia de Eucharistia oraz św. Paweł VI w encyklice Mysterium fidei.
Sobór Trydencki w „Dekrecie o Najświętszym Sakramencie” powiedział:
„Najpierw święty Sobór naucza oraz otwarcie i jasno wyznaje, że w Boskim Sakramencie św. Eucharystii po konsekracji chleba i wina Pan nasz Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, znajduje się prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie pod postaciami owych widzialnych rzeczy. Albowiem nie jest to sprzeczne, aby Zbawiciel nasz zasiadał zawsze w niebiosach po prawicy Ojca naturalnym sposobem obecności, a mimo to był obecny w swojej substancji na wielu innych miejscach sposobem istnienia wprawdzie ledwo słowami wyrażalnym, który jednak jako dla Boga możliwy możemy pomyśleć i mocno mamy wierzyć”[1].
I dalej:
„Ponieważ zaś Chrystus, nasz Odkupiciel, powiedział, że to, co podawał pod postacią chleba, jest prawdziwie Jego ciałem, [przeto] zawsze było w Kościele Bożym to przekonanie, które dziś na nowo ten święty Sobór wyraża, że przez konsekrację chleba i wina dokonywa się przemiana całej substancji chleba w substancję ciała Chrystusa, Pana naszego, i całej substancji wina w substancję Jego krwi. Tę przemianę trafnie i właściwie nazwał święty katolicki Kościół przeistoczeniem”.
Znacznie wcześniejszy, bo XI wieczny teolog Berengariusz został nakłoniony przez papieża Grzegorza VII do złożenia następującego wyznania wiary:
„Ja, Berengariusz, wierzę wewnętrznie i publicznie wyznaję, że chleb i wino, które umieszczane są na ołtarzu, poprzez tajemnicę świętej modlitwy i słów naszego Odkupiciela są istotowo zmieniane w prawdziwe, właściwe i życiodajne Ciało i Krew naszego Pana Jezusa Chrystusa (substantialiter converti in veram et propriam ac vivificatricem carnem et sanguinem Iesu Christi Domini nostri). Po Konsekracji jest to prawdziwe ciało Chrystusa, który narodził się z Dziewicy, wisiał na Krzyżu jako ofiara za zbawienie świata i który siedzi po prawicy Ojca. I jest to prawdziwa Krew Chrystusa, która wypłynęła z Jego boku. Chrystus zaś jest obecny nie jedynie poprzez moc i znak sakramentu, ale w swej właściwej naturze i prawdziwej istocie, jak to wyraża to wyznanie i jak ja je odczytuję, a wy rozumiecie. W to wierzę i nie będę odtąd nauczał przeciwko tej wierze. Tak mi dopomóż Bóg i ta Święta Ewangelia!”[2]
Przeciwko niezmiennej nauce
Mówiąc krótko, mamy do czynienia z ustaloną, wielokrotnie powtórzoną i uroczyście ogłoszoną nauką Kościoła katolickiego. Tak, Chrystus jest obecny w Eucharystii substancjalnie. Podkreślmy raz jeszcze: nauka o substancjach nie ma podłoża bezpośrednio Arystotelesowskiego, nie mamy zatem do czynienia z jakąś nieuprawnioną próbą zadekretowania świeckiej filozofii jako obowiązującej katolików.
Jeżeli Tomasz Terlikowski twierdzi, że nauka o transsubstancjacji jest przejściowa, wypowiada się przeciwko papieżom i soborom, a w zgodzie… no właśnie, z czym? W istocie Tomasz Terlikowski wypowiada się wyłącznie według własnego mniemania o fizyce kwantowej, której przecież, z racji innego wykształcenia kierunkowego, nie jest w stanie profesjonalnie zrozumieć.
Tak jak wskazywałem wyżej, nie byłoby właściwe zajmować się jego publicystyką, gdyby nie fakt, że mamy tu do czynienia wyłącznie z kolportowaniem w Polsce tez głoszonych przez innych, o wiele poważniejszych autorów. Podam jeden tylko przykład, profesora Andrei Grilla z Papieskiego Uniwersytetu św. Anzelma w Rzymie. Grillo jest jednym z najważniejszych współczesnych liturgistów: to w dużej mierze pod jego wpływem i zgodnie z jego ideami papież Franciszek ogłosił motu proprio Traditionis custodes ograniczające możliwość celebracji Mszy Świętej w rycie trydenckim. W 2017 roku profesor Grillo ogłosił bowiem, że „transsubstancjacja nie jest dogmatem” i ma jako pogląd „swoje ograniczenia”, bo „przeczy metafizyce”. Innymi słowy, należałoby wypracować zupełnie nowe rozumienie Eucharystii.
Jakie? Tego nie mówią ani Grillo, ani Terlikowski. Jest to jednak więcej niż oczywiste. Otóż jedynym realnym „konkurentem” dla katolickiej nauki o transsubstancjacji jest mniej lub bardziej symboliczna interpretacja obecności Chrystusa pod postaciami Eucharystycznymi. Może przybierać wersję łagodną, jak w luteranizmie, może przybierać wersję skrajną, jak w kalwinizmie. Tak czy inaczej ostatecznie zawsze sprowadza się to do twierdzenia, jakoby tak naprawdę i realnie w Eucharystii nie było Pana Jezusa – jest w niej tylko „jakoś”, co wprowadza chrześcijanina w bagnisko subiektywizmu i relatywizmu.
Część II. Homoseksualizm jako normalność
Kongres Katoliczek i Katolików
Ten sam problem jest widoczny w przypadku twierdzeń współczesnych progresistów o moralności seksualnej. W Polsce środowisk wzywających w tej dziedzinie do rewolucji jest dalece więcej niż w kwestii Eucharystii. Działają zwykle podług jasnego i prostego przekonania: współczesne nauki (psychologia, seksuologia, socjologia, neuronauka) twierdzą, że homoseksualizm jest normalnym wyrazem ludzkiej seksualności, podobnie jak transseksualizm oddaje słuszność złożonej rzeczywistości płciowej. Dlatego liberalny Kongres Katoliczek i Katolików, kierowany nieformalnie przez takie osoby jak prof. Fryderyk Zoll czy o. Paweł Gużyński OP, mógł stwierdzić w 2022 roku w jednym ze swoich postulatów kierowanych do biskupów: „Jednocześnie uważamy, że uznanie w nauczaniu Kościoła i praktyce duszpasterskiej orientacji homoseksualnej i biseksualnej za równoważną heteroseksualnej, zaś transpłciowości za naturalną tożsamość płciową (w zgodzie z obowiązującą wiedzą naukową i współczesnymi interpretacjami Pisma Świętego) mogłoby przyczynić się radykalnie do zmniejszenia postaw wrogich i agresywnych wobec osób LGBT+ i sprawić, by Kościół stał się dla nich miejscem akceptacji i miłości”.
Innymi słowy: należy zmienić nauczanie Kościoła, bo jego obecny kształt jest niezgodny „z obowiązującą wiedzą naukową i współczesnymi interpretacjami Pisma Świętego”.
Apostoł Paweł zafałszowany
O ile fraza „obowiązująca wiedza naukowa” jest jasna, krótkiego dopowiedzenia wymaga fraza o „współczesnych interpretacjach Pisma Świętego”. Chodzi tutaj o twierdzenia niemieckojęzycznej biblistyki, która wychodząc z protestanckiej historyczno-krytycznej metody egzegezy Pisma twierdzi, że nauczanie zawarte w Starym i Nowym Testamencie należy interpretować historycznie: jako wyraz świadomości autorów. W naszym przypadku najważniejsza jest taka protestancko-pseudokatolicka krytyka św. Pawła Apostoła. W Liście do Rzymian Apostoł potępia homoseksualizm; jednak według „współczesnej interpretacji” czyni tak tylko względem form homoseksualizmu, które były mu znane, to znaczy starożytnej pederastii, która wiązała się z przemocą i nierównym stosunkiem sił między partnerami. Według tej interpretacji, gdyby tylko Apostoł znał współczesny homoseksualizm, rozumiany jako dobrowolny związek dwóch osób tej samej płci opartych na wzajemnym pociągu seksualnym oraz wzajemnej trosce o siebie, nigdy by tego nie potępiał; wprost przeciwnie, byłby pierwszym, który w imię miłości błogosławiłby takie związki i chrzcił dzieci rodzone przez „transseksualnych mężczyzn”.
Obok Kongresu Katoliczek i Katolików analogiczne lub podobne tezy w Polsce wygłaszają również takie osoby jak ks. prof. Alfred Wierzbicki, o. Jacek Prusak SJ czy o. Maciej Biskup OP; niezależnie od szczegółów, rdzeniem ich poglądów jest postulat zmiany nauki Kościoła w zgodzie z „nowoczesnością”. W przestrzeni międzynarodowej to samo robi niemiecka Droga Synodalna czy tacy ludzie jak kardynał Jean-Claude Hollerich, szef procesu synodalnego, albo ulubiony amerykański kardynał Franciszka, Robert McElroy z diecezji San Diego.
Nie ma sensu przypominać, że nauka Kościoła o ludzkiej płciowości oraz seksualności jest jasna i zdefiniowana; każdemu chrześcijaninowi wystarczy lektura Księgi Rodzaju by wiedzieć, że to sam Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę powołując ich do nierozerwalnego małżeństwa. Liczba doktrynalnych wypowiedzi Kościoła na ten temat jest ogromna i dla każdego oczywista.
Część III. Korzenie herezji
Kult fałszywego „rozumu”. Herezja Kanta
Czytelnik zauważy, że zarówno w przypadku transsubstancjacji jak i homoseksualizmu, niezależnie od różnej materii obu problemów, mamy tak naprawdę do czynienia z dokładnie tym samym schematem: chodzi o zmianę niezmiennej nauki Kościoła pod pozorem jej dostosowywania do nauki. Dokładnie to samo postuluje się niekiedy w sprawie innych elementów doktryny Kościoła. Dotyczy to choćby celibatu: choć Kościół na przestrzeni wieków wypracował ścisłą doktrynę w tym zakresie, wskazując na wewnętrzną łączność między celibatem a kapłaństwem, nie brakuje dziś takich, którzy starają się na wszelkie sposoby to marginalizować i podważać, próbując prezentować celibat głównie od strony jego historii i w ten sposób czynić relatywnym (por. abp Grzegorz Ryś, wyd. WAM, 2019, ss. 160). Bywa jeszcze gorzej: są teologowie, którzy w ten sam sposób interpretują zmartwychwstanie. Emblematycznym przykładem jest ks. Eligiusz Piotrowski, autor obszernej publikacji na temat rozumienia zmartwychwstania w myśli teologicznej nowożytnych autorów (głównie niemieckojęzycznych i protestanckich). Ks. Piotrowski zawarł swoje rozważania w książce Początki wiary w zmartwychwstanie Jezusa: od Reimarusa do Ratzingera/Benedykta XVI, wyd. Pracownia Mitopoetyki i filozofii literatury Uniwersytetu Zielonogórskiego, 2022, ss. 871. Publicystycznie i skrótowo przedstawił własne wyobrażenia na łamach magazynu „Znak”, mówiąc w ubiegłorocznym wydaniu, że jako katolicki teolog jest zobowiązany głosić jedynie to, co zgadza się z jego rozumowaniem.
To prowadzi nas do fundamentu tych błędów, mianowicie heretyckiej filozofii Immanuela Kanta, który zdaje się być bezpośrednim lub pośrednim mentorem wszystkich wyżej opisanych. Nic w tym dziwnego; Kant w swoich pracach na temat religii dał swoistą syntezę oświeceniowej racjonalistycznej krytyki religii; jego dzieło stało się z kolei podstawą myślenia wszystkich najważniejszych filozofów rewolucyjnych XIX i XX wieku. Syntezę Kantowskiej myśli doskonale ujął francuski ksiądz i krytyk rewolucji, Franciszek Pouget. Tak pisał w dziełku „Religia Kanta”:
„1. Zmysły są jedynym sposobem, przez który rozum przekonać się może o istnieniu i własnościach rzeczy; czego tedy zmysły nie dojdą, tego rozum twierdzić z pewnością nie może. 2. Rozum w religii nie może mieć ani udziału, ani zasługi; wszystkie zatem rzeczy, które do rozumu tylko należą, i w zgłębianiu których na próżno się on wysila, żadnej nie mają wartości. 3. Wszelka religia polega tylko na przyzwoitych i uczciwych obyczajach, tę zaś uczciwość nabywa się przez cnoty towarzyskie, którymi kojarzą się i utrzymują związki społeczeństwa”.
Z tego według ks. Pouget wynika, że:
„1. Iż tylko nauki przyrodzone na doświadczeniu zmysłowym oparte, mają niezawodną pewność. Reszta, gdzie rozum badać albo się przed powagą Objawienia upokarzać musi, jest zajęciem niegodnym człowieka i wprost przeciwnym jego szlachetnemu przeznaczeniu. 2. Prawdy w Piśmie świętym do wierzenia rozumowi podane, jeżeli się nie dają naciągnąć jakim bądź sposobem do ukształcenia woli i poprawy obyczajów, można je odrzucić chociażby najściślej były przykazane”.
Widzimy tutaj jak na dłoni intelektualne źródła wywodów Terlikowskiego, Piotrowskiego czy Kongresu Katoliczek i Katolików: ich zdaniem jedynie pewne jest to, co wynika z rozumu, czyli współczesnych nauk – one są przecież tego rozumu aktualnym wyrazicielem. Przyjmowanie twierdzeń religii stojących w kontrze do rozumu (czyt. współczesnych nauk) jest niegodne człowieka, zatem należy to odrzucić. Innymi słowy, to współczesne nauki stają się prawdziwym i ostatecznym depozytariuszem wewnętrznej treści religii. Cokolwiek głosi Pismo Święte, cokolwiek głosi Kościół, cokolwiek podaje nam Tradycja – jest do przyjęcia tylko o tyle, o ile nie wydaje się to sprzeczne ze współczesną nauką. W ten sposób ostatecznym bogiem dla Kantystów staje się ich własne rozumowanie. Jest to w oczywisty sposób niechrześcijańskie; więcej – jest to po prostu ateistyczne.
Przestroga Benedykta XVI
Co ciekawe, właśnie przed popadaniem w ten błąd przestrzegał nas sam papież Benedykt XVI – i to nie w jakimś jego pobocznym wystąpieniu, ale w swoim prawdziwym „Testamencie”, który napisał już w roku 2006, a który został opublikowany tuż po jego śmierci. Można zatem powiedzieć, że mowa o ostatniej przestrodze, jaką zostawił nam zmarły były papież. Oto, co pisał Benedykt XVI:
„To, co powiedziałem wcześniej do moich rodaków, mówię teraz do wszystkich w Kościele powierzonych mojej służbie: trwajcie mocno w wierze! Nie dajcie się zwieść! Często wydaje się, że nauka – z jednej strony nauki przyrodnicze, a z drugiej badania historyczne (zwłaszcza egzegeza Pisma Świętego) – są w stanie zaoferować niepodważalne wyniki sprzeczne z wiarą katolicką. Przeżyłem od dawna przemiany nauk przyrodniczych i mogłem zobaczyć, jak przeciwnie, zniknęły pozorne pewniki przeciw wierze, okazując się nie nauką, lecz interpretacjami filozoficznymi tylko pozornie odnoszącymi się do nauki; tak jak z drugiej strony, to właśnie w dialogu z naukami przyrodniczymi również wiara nauczyła się lepiej rozumieć granicę zakresu swoich roszczeń, a więc swoją specyfikę. Już sześćdziesiąt lat towarzyszę drodze teologii, w szczególności nauk biblijnych, i wraz z następowaniem po sobie różnych pokoleń widziałem, jak upadają tezy, które wydawały się niewzruszone, okazując się jedynie hipotezami: pokolenie liberałów (Harnack, Jülicher itd.), pokolenie egzystencjalistów (Bultmann itd.), pokolenie marksistów. Widziałem i widzę, jak z plątaniny hipotez wyłaniała się i znów wyłania rozumność wiary. Jezus Chrystus jest naprawdę drogą, prawdą i życiem – a Kościół, ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami, jest naprawdę Jego ciałem”.
Prawdziwa herezja neo-modernizmu
Z przestrogi Benedykta XVI wynika jasno, że rozum w postaci współczesnych nauk jest nie tylko zawodny, ale też z samej swojej natury głęboko zmienny. Ci, którzy to z tak pojętego „rozumu” czynią kryterium swojej wiary, wiarę w istocie negują.
Mamy zatem do czynienia z neomodernistycznymi heretykami par excellence, czy zdają sobie z tego sprawę czy też nie. Wystarczy wziąć pod lupę encyklikę Dominici pascendi gregis św. Piusa X i wnikliwie przestudiować naturę herezji modernistycznej, którą papież jednoznacznie tam wyklął i potępił. Okaże się wtedy, że ci, którzy głoszą opisany wyżej kult „rozumu” w postaci współczesnych nauk są wprost i dosłownie neo-modernistami, nowymi heretykami, których Kościół mocą swojego autorytetu napiętnował i wykluczył z grona prawowiernie wierzących.
Jako że dziś swoje poglądy kolportują w odświeżonej wersji, konieczne jest ich nowe potępienie. Papież, kardynałowie, biskupi, wreszcie księża i teologowie – mają wszelkie dostępne narzędzia, by o tym mówić, pisać i prostować wiarę. Czekajmy i prośmy Pana o to, by przywrócił władzom Kościoła siłę i gotowość do walki z herezjami. Zanim to nastąpi kierujmy się prostym kryterium: kto wzywa do redefinicji nauki Kościoła pod pozorem jego „nieaktualności” i w imię „postępu nauk”, ten jest zwykłym i z dawna zdemaskowanym heretykiem, który przybrał po prostu nowe szaty dla głoszenia tych samych starych idei.
Paweł Chmielewski
[1] Cytaty z Soboru Trydenckiego za: Breviarium fidei, wyd. Św. Wojciech, Poznań 1988, za: jednoczmysie.pl.
[2] Cyt. za: Michael Davies, Zniszczenie Mszy Świętej czyli Godly Order Cranmera. Część pierwsza Rewolucji Liturgicznej, wyd. ANTYK Marcin Dybowski, Komorów 2016, s. 75-76.
KTO NIE WIERZY W BOŻE CIAŁO? O. JAN STRUMIŁOWSKI O HEREZJACH „KATOLIKÓW OTWARTYCH”
LGBT zamiast Serca Jezusa. Hunwejbini Antykościoła są już w Polsce