Według informacji dziennika „Rzeczpospolita”, resort pracy planuje legalizację pracy dorywczej. Plan ministerialny zakłada, iż osobom, które aktualnie pracują „na czarno” nie więcej, niż 20 godzin tygodniowo, zapewniona zostałaby możliwość opuszczenia niewielkim kosztem szarej strefy.
Pracownicy dorywczy nie musieliby rejestrować się w urzędach pracy, a zamiast tego w specjalnych rejestrach prowadzonych przez centra aktywizacji zawodowej. Przejmą one, jeśli zmiany w prawie wejdą w życie, wszystkie sprawy formalne związane z pracą dorywczą. Zatrudnieni będą musieli zapłacić jedynie „niewielką”, jak to określa resort, zryczałtowaną składkę.
Wesprzyj nas już teraz!
Propozycja skierowana jest głównie do pomocy domowych, z których usług korzysta coraz więcej Polaków. Chodzi tu o opiekunki do dzieci i osób starszych, sprzątaczek, czy osób pomagających w gospodarstwach rolnych. Liczbę osób pracujących w ten sposób dorywczo w szarej strefie szacuje się na 100 tysięcy.
Ministerstwo nie podało jednak, skąd weźmie pieniądze na utrzymanie „centrów aktywizacji zawodowej”, ani na co miałyby w zasadzie pójść składki płacone przez „ujawniających się”. Istnieje też obawa, iż owe niskie składki mogą być tylko zachętą ze strony państwa, by ujawnić fakt zarobkowania, zaś nie od dziś wiadomo, iż każdy, kto raz dostanie się do ewidencji, nie będzie mógł tak łatwo jej opuścić, zwłaszcza, iż urzędy skarbowe kontrolują również firmy, które zawiesiły działalność, by sprawdzić, czy z tym zawieszeniem to aby nie bajka dla fiskusa. Dlatego każdy, kto poczuje w sobie zew uczciwości, powinien też zastanowić się, czy po początkowym okresie „ulgowym” nie poczuje na sobie stalowego wzroku urzędu skarbowego wespół z lodowatym dotknięciem wijącego się w agonii ZUS-u. I dopiero zaczną się kłopoty dla niani.
Piotr Toboła