Zawrzało w relacjach pomiędzy Paryżem i Berlinem, kiedy francuski minister finansów uderzył w Niemcy, krytykując ich aktualny sprzeciw wobec zakazu sprzedaży aut spalinowych, który ma wejść w roku 2035.
Francja zareagowała na głos rozsądku, jaki wyszedł z nieformalnej koalicji państw – m. in. Niemiec, Włoch i Polski – które sprzeciwiły się szaleństwu „zielonej” agendy w kwestii zakazu sprzedaży aut emitujących dwutlenek węgla.
Z zapałem godnym lepszej sprawy jako adwokat zakazu wystąpił minister finansów Francji Bruno Le Maire. – Jesteśmy gotowi na ostateczną rozgrywkę w tej sprawie, ponieważ jest to błąd polityki środowiskowej. Uważam też, że to błąd ekonomiczny. Pod względem pojazdów elektrycznych jesteśmy od 5 do 10 lat za Chinami, więc musimy podwoić nasze wysiłki – przekonywał polityk, deklarując przy tym, iż jest gotowy do „siłowania się na rękę” z Berlinem.
Wesprzyj nas już teraz!
Z powodów znanych chyba tylko sobie francuski minister uznał, że radykalna polityka zakazu jest jedyną drogą korzystną dla… gospodarki. – Mówienie, że pójdziemy w kierunku elektryczności, ale pozostaniemy trochę przy spalaniu, jest ekonomicznie niespójne i niebezpieczne dla przemysłu. To nie leży w naszym interesie narodowym, nie leży w interesie producentów samochodów ani w interesie planety – mówił.
Na te rewelacje członka rządu Emanuela Macrona odpowiedział jego odpowiednik we władzach niemieckich, Christian Lindner. – To godne ubolewania, że francuski rząd ogłasza ostateczną rozgrywkę w celu zakazania silnika spalinowego. Mój przyjaciel Bruno Le Maire doskonale wie, że dla wielu ciężko pracujących ludzi mobilność samochodem może być coraz bardziej kosztowna. Musimy poważnie potraktować te obawy – podkreślił niemiecki minister finansów.
– Powinniśmy walczyć o technologie przyjazne dla klimatu, ale unikać wszystkiego, co czyni życie droższym, a wcale nie zwiększa ochrony środowiska. Bardzo uważnie słuchaliśmy słów np. Stellantisa, który sceptycznie odnosił się do zakazu stosowania silników spalinowych. W interesie miejsc pracy powinniśmy uważnie słuchać – dodał, zaznaczając, iż ceny aut elektrycznych są obecnie dużo wyższe niż normalnych, które kupuje większość użytkowników.
Krytycznie wypowiedział się także prezes koncernu BMW, który zwrócił uwagę, iż realizacja „zielonej” agendy sprawi, że z rynku znikną auta przystępne cenowo. – Gdy nagle stajesz się właścicielem auta tylko dla bogatych, to super niebezpieczna rzecz. Odbierając samochody na mocy prawa, na miejscu polityków byłbym bardzo ostrożny – powiedział Oliver Zipse.
Źródło: auto.dziennik.pl
FO