Kilka dni po operacji, jeszcze w Klinice przeżywaliśmy Światowy Dzień Chorego – 11 lutego, jako pacjent wśród innych chorych na sali. Ktoś, kto wiedział, że jestem księdzem poprosił mnie o spowiedź. Może choćby po to tam konkretnie w tym czasie miałem się znaleźć. To tylko jeden z powodów. Teraz z perspektywy minionego czasu już osiemnaście lat i wszystkich dalszych przeżyć kolei mojego losu, uważam, że to wszystko układa się w jedną logiczną całość, że to Bóg ułożył taki plan. Pozwala mi to chyba inaczej spojrzeć na człowieka chorego, na jego przeżycia i obawy – wspomina ks. Grzegorz Więckowicz, Kapelan Hospicjum w Jaworznie.
Każdy, kto chociaż raz był w Hospicjum wie, że hospicjum to też życie. Księże Kapelanie, rzeczywiście dużo się dzieje w Waszym hospicjum?
Dzieje się i to bardzo dużo, to miejsce tętniące życiem. Dla chorego człowieka tą codzienną, najważniejszą i nieodzowną pomocą jest oczywiście leczenie bólu, opieka lekarska, pielęgniarska, opiekunek czy innych pracowników Hospicjum. W codziennym życiu podopiecznych ważną rolę odgrywa również rodzina, która nie tylko poprzez swoją obecność może towarzyszyć swojemu bliskiemu w codziennych sprawach, jak np. wspólny spacer, udział w rodzinnych uroczystościach (imieniny, urodziny, rocznice, świąteczne spotkania).
Wesprzyj nas już teraz!
Źródłem radości i wnoszonego do hospicyjnego domu nowego życia są również wizyty uczniów jaworznickich szkół i przedszkoli. Przychodzą oni z własnoręcznie zrobionymi upominkami świątecznymi, wspólne ubieranie choinki, kolędowanie, wystawiane spektakle (np. Bożonarodzeniowe Jasełka). Istotne są również wydarzenia kulturalne, a zwłaszcza koncerty różnych artystów w naszym hospicyjnym ogrodzie. Organizowane – zwłaszcza w czasie letnim – dostarczają wielu artystycznych przeżyć i wzruszeń.
Ważnym elementem jest też oczywiście życie modlitewne i sakramentalne. To nie tylko Msza święta, w której chorzy mogą uczestniczyć albo osobiście w hospicyjnej kaplicy, albo za pośrednictwem transmisji telewizyjnej w swoim pokoju, ale również wiele innych nabożeństw (jak np. Różaniec, Koronka do Bożego Miłosierdzia, Gorzkie Żale, Droga Krzyżowa).
Nie lada wezwaniem dla podopiecznych może być również nieraz ich udział w przygotowywaniu różnych smakołyków, wypieków ciast czy wielkanocnych baranków. Całości dopełniają też wydarzenia związane z konkretnymi okolicznościami jak np. odwiedziny Świętego Mikołaja, przybycie Orszaku Trzech Króli, Walentynki, przeżycie Dnia Chorego itp. We wszystkich tych punktach nieoceniona jest rola naszych wolontariuszy. To dzięki ich pomocy, empatii i czasowi poświęconemu na pomoc, chorzy mogą uczestniczyć w różnych wydarzeniach.
Jakie znaczenie ma pożegnanie z bliską osobą przed jej śmiercią?
To wielkie znaczenie wypływa z dwóch stron: zarówno chorego, umierającego człowieka, jak i kogoś z jego rodziny, bliskich czy znajomych. Pewnym absurdem, anomalią we współczesnym świecie jest fakt, że w czasach kiedy tak bardzo jest rozwinięta technika, umożliwiona jest komunikacja z każdym człowiekiem znajdującym się nawet na drugim końcu świata, to ten kontakt nieraz jest zapominany, staje się być niepotrzebnym.
Dlatego podstawową, może najprostszą, ale i najistotniejszą sprawą jest obecność, o ile to możliwe osobista. Taka okoliczność może stać się również okazją do rozwiązania jakichś trudnych spraw jak np. przebaczenie komuś czy prośba o wybaczenie.
… ale czasami ta nieobecność może wynikać z relacji, bo przecież są sytuacje, że dziecko – z różnych względów – nie bardzo interesuje, że jego rodzic umiera…
Tak, to prawda, ale dziś jest dziwna moda na to, żeby śmierć czy umieranie zasłaniać przed ludźmi – tak jakby nas to nie dotyczyło. Co dziś się liczy? Piękność, młodość, a jeśli już zaczynają pojawiać się zmarszczki – trzeba je redukować. Młodzież, przez wiele lat ma wpajane, że liczy się to, co piękne – ładnie wypełnione usta, piękna fryzura, drogie, markowe ubrania, kiedy ciało zaczyna szwankować – pojawia się dysonans. Ludzie się boją widoku odchodzenia, śmierci.
Śmierć bliskiego może pomóc w odbudowaniu relacji rodzinnych, uzdrowić te relacje, w których były kłótnie, oskarżenia?
Są takie słowa popularnej pieśni religijnej: „Każde cierpienie ma sens, prowadzi do pełni życia”. To ma swoje źródło w męce i śmierci Chrystusa na krzyżu. Przeżywane przez kogoś cierpienie może być ofiarowane w czyjejś intencji. Śmierć kogoś z rodziny, bliskiej osoby może więc stać się pierwszym krokiem do spojrzenia na wcześniejsze problemy z innej perspektywy, z perspektywy wieczności, że wszystko tu na ziemi ma swój początek, ale i zakończenie. Nieraz bywa i tak, że przeżywane wcześniej rozterki czy kłótnie, okazują się być tak naprawdę mało istotne, błahe.
Ból, smutek, żal, a czasami nawet gniew na Pana Boga… Śmierć bliskiego nam człowieka może spowodować czy pogłębić kryzys wiary?
Trudno to sprowadzić do wspólnego mianownika, ponieważ nie wiemy co na kogo i w jaki sposób może zadziałać: negatywnie, albo dla kogoś innego pozytywnie. Doświadczenie wielu już lat posługi w Hospicjum pokazuje, że towarzyszenie podczas choroby, a później po śmierci kogoś bliskiego pozwala inaczej i głębiej spojrzeć na te zagadnienia. Zdarza się bowiem, że ktoś doświadczając leczenia i opieki hospicyjnej dla bliskiej osoby, po jej śmierci sam decyduje się później na włączenie się w akcję pomocy innym chorym poprzez wolontariat.
Są różnice w przeżywaniu żałoby po nagłej śmierci, a po długiej, wyniszczającej chorobie?
Śmierć kogoś bliskiego zawsze pociąga za sobą żal, smutek z powodu odejścia, poczucie pustki, a w konsekwencji żałobę. Różnica tkwi w postrzeganiu jej: nagłej, która pozostawia po sobie niepewność i pytania bez odpowiedzi, oraz tej po długiej chorobie i cierpieniu, kiedy odejście może być traktowane jako uwolnienie od wszelkiego bólu i kres męki.
Jak sobie poradzić w takiej sytuacji?
Z pomocą z pewnością przychodzi wiara. W naszej hospicyjnej kaplicy mamy witraż św. Józefa – patrona dobrej śmierci, a dobra śmierć nie jest wcale taką, przed którą człowiek nie cierpi. Dobra śmieć to taka, na którą człowiek jest przygotowany. Dla człowieka wierzącego w Boga tą otuchą może stać się też modlitwa.
Czyli cierpienie ma sens, i nic nie dzieje się z przypadku?
Odpowiedzi na to pytanie mogę udzielić z perspektywy człowieka, który sam tę chorobę nowotworową przeżył: najpierw badania, trudna diagnoza, operacja w lutym 2007 roku w Klinice Onkologii w Gliwicach i leczenie. Na początku była z pewnością niepewność, obawa przed tym, co się działo.
Kilka dni po operacji, jeszcze w Klinice przeżywaliśmy Światowy Dzień Chorego – 11 lutego, jako pacjent wśród innych chorych na sali. Ktoś, kto wiedział, że jestem księdzem poprosił mnie o spowiedź. Może choćby po to tam konkretnie w tym czasie miałem się znaleźć. To tylko jeden z powodów.
Teraz z perspektywy minionego czasu już osiemnaście lat i wszystkich dalszych przeżyć kolei mojego losu, uważam, że to wszystko układa się w jedną logiczną całość, że to Bóg ułożył taki plan. Pozwala mi to chyba inaczej spojrzeć na człowieka chorego, na jego przeżycia i obawy.
Jak Ksiądz wspomina swoje pierwsze dni w Hospicjum?
Trzeba wrócić myślami do 2006 roku. Wtedy w Uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli Święto Trzech Króli zostałem poproszony o odprawienie Mszy świętej w Hospicjum Cordis w Mysłowicach. To zupełnie pierwsze zetknięcie się z takim miejscem, poznanie go, dalsze odwiedzanie spowodowało, iż będąc wtedy jeszcze katechetą w liceum, zaproponowałem uczniom włączenie się w działalność wolontaryjną. Stworzona w ten sposób grupa chętnych młodych ludzi angażowała się w rozmaite akcje organizowane przez owe Hospicjum: od przebytych szkoleń wolontariuszy poprzez angażowanie się w akcje charytatywne, koncerty, a także kontakt i opiekę nad chorym człowiekiem.
Wspomniał Ksiądz o Dniu Chorego… Jak ten dzień przeżywacie w Hospicjum?
Najpierw w budynku Hospicjum stacjonarnego: tutaj dla podkreślenia ważności tego Dnia, wraz z innymi pracownikami czy wolontariuszami udajemy się z kwiatami do wszystkich chorych, później Msza święta z możliwością przyjęcia Sakramentu Chorych. Następnie odwiedziny chorych objętych opieką hospicjum domowego. I na koniec Msza święta w Kolegiacie Świętego Wojciecha, również z udzieleniem namaszczenia i modlitwa w intencji naszego Hospicjum.
Kiedy można przyjąć sakrament namaszczenia chorych?
To jest element życia sakramentalnego, ale namaszczenie nie jest zarezerwowane na ostatnią chwilę. Można je przyjąć wiele razy w życiu i każdej sytuacji chorobowej czy zagrożenia życia.
To nie jest nic złego, że jeśli coś nas „męczy” – poprosimy o sakrament chorych?
Absolutnie nie. Sakrament chorych jest sakramentem, który ma nas wspomóc, wiec nawet człowiek młody, którego życie nie jest zagrożone, może przyjąć namaszczenie. Cierpienie to nie tylko przeżywany fizyczny ból, ale również nieraz doświadczenie psychiczne, przeżywane jakieś trudne sytuacje życiowe czy tragedie.
Dziś tak trudno się zatrzymać, ciągle za czymś gonimy… Nie mamy czasu na nic… A wystarczy się na chwilę zatrzymać, by zrozumieć, co się w życiu liczy, co naprawdę ma znaczenie?
Jest takie zdanie: „nie ma nic gorszego od czasu straconego”. To prawda, o której w takiej codziennej gonitwie i zabieganiu, łatwo jest zapomnieć. Dlatego patrząc z perspektywy swoich własnych problemów, przeżywanych rozterek w nieokreślonym i niewiadomym dla nas jeszcze czasie, warto zatrzymać się i spojrzeć na człowieka chorego, przeżywającego być może ostatnie już chwile swojego życia. To zmienia perspektywę i pozwala z dystansem podejść do swoich codziennych spraw i przeżywanych rozterek życiowych.
Dziękuję za rozmowę.
Marta Dybińska
Zobacz także: