Białostocka Prokuratura od razu założyła, że winny jest żołnierz, który miał pobić migranta i pod tym kątem wszczęła śledztwo (…) Dziś wygląda na to, że na wyrost. Dlaczego? – pyta „Rzeczpospolita”, odnosząc się do wydarzeń z 10 lipca, kiedy na granicy polsko-białoruskiej, polski żołnierz skorzystał z broni gładkolufowej w obronie własnej.
10 lipca wieczorem w okolicach Michałowej grupa migrantów wdarła się na teren Polski. Opisujący wydarzenia portal Onet.pl powołując się na „nieoficjalne źródła”, poinformował, że żołnierz strzelał do uciekającego Afgańczyka, a następnie okładał go kolbą karabinu. Portal utrzymywał, że dotarł do nagrania z monitoringu, ale nie opisał jego przebiegu.
W istocie 20 osób przedostało się na teren RP przez podkop pod zaporą techniczną. Doszło do ataku na patrol wojska. 18 osób zostało zatrzymanych, wobec 2 prowadzone są czynności w celu ich ujęcia. Jeden z żołnierzy został uderzony w oko, wylądował na SOR. Przedstawiciele WP, wraz z szefem MON podkreślili kilka dni później, że wojskowy, który oddał strzały z broni gładkolufowej, działał w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia. Imigrant również trafił na SOR z lekkimi obrażeniami.
Wesprzyj nas już teraz!
Już następnego dnia po publikacji Onetu, Prokuratura Rejonowa Białystok-Północ wszczęła śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza – procedurę rozpoczęto na podstawie oceny biegłego, który badał obrażenia migranta. W takich sprawach jednak nie podejmuje się działania z urzędu, wyłącznie na wniosek poszkodowanego.
Tym, czy i jak ucierpiał żołnierz, nikt się nie zajął – do czasu, aż on sam to wymusił, składając osobiście zawiadomienie o napaści na niego 15 lipca. Prokuratura utrzymuje, że otrzymała zawiadomienie w sprawie możliwego przekroczenia granicy obrony koniecznej przez żołnierza RP.
Ale ani Żandarmeria Wojskowa, ani Straż Graniczna czy Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych, które dysponowały nagraniem z zajścia, nie składały zawiadomienia do prokuratury o agresji żołnierza wobec migranta.
Zatrzymany Afgańczyk wciąż przebywa w Polsce. Z SOR trafił do strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców, jaki prowadzi Straż Graniczna. Jak dowiedziała się „Rzeczpospolita”, agresor nie otrzymał jednak standardowej w takich przypadkach decyzji o deportacji. Nie wiadomo również, czy postawiono mu zarzut nielegalnego przekroczenia granicy – choć te stawiane są z automatu każdemu, kto nielegalnie przedostał się do Polski.
Źródło: rp.pl
PR
Żołnierz bronił życia na granicy z Białorusią. Ma prokuratora na głowie