Kolejny absurdalny przypadek odebrania dzieci matce miał miejsce w Warszawie. Samotna matka, Katarzyna Boryc straciła dwójkę dzieci, a jedno trafiło do szpitala na skutek interwencji policji. Jak uzasadnił sąd, wszystko dlatego, że w domu były nie umyte naczynia, a dzieci pozostawały bez opieki.
Boryc wyszła na chwilę z domu do pobliskiego sklepu, zostawiając w domu trójkę dzieci, 11-letniego Wiktora, 4-letnią Julię i 11-miesięczną Hanię. Nie zabrała dzieci na zakupy, ponieważ najmłodsze jeszcze spało.
Wesprzyj nas już teraz!
Gdy matka była w sklepie dostała telefon od syna, który poinformował ją, że przed domem stoi policja. Boryc szybko wróciła, by dowiedzieć się czego chcą funkcjonariusze. Na miejscu spotkała nie tylko policjantów, ale także przedstawiciela Ośrodka Pomocy Społecznej Warszawa-Wesoła. Nieproszeni goście poinformowali matkę, że zabierają jej dzieci i podsunęli do podpisu plik dokumentów.
– Zmuszano mnie do podpisania jakiś dokumentów, nie zaznajamiając mnie z ich treścią i tłumacząc, że jeśli ich nie podpiszę moja sytuacja pogorszy się – powiedziała Boryc portalowi wpolityce.pl
Kobieta odmówiła ich podpisania. Mimo to funkcjonariusze zdecydowali się zabrać dzieci siłą. Boryc wyszła przed dom z niemowlakiem na rękach. Dwójka starszych dzieci kurczowo trzymała się matki. To jednak nie zmartwiło policjantów. Postanowili użyć siły. W wyniku interwencji Boryc upadła. Natychmiast zaczęła krzyczeć, że policjanci narazili życie i zdrowie kilkunastomiesięcznej Hani. Wtedy mężczyźni przestraszyli się i wezwali pogotowie.
Następnie umieszczono kobietę wraz z dziećmi w nagrzanym radiowozie. Tam czekała na przyjazd kolejnych samochodów policyjnych. Funkcjonariusze wezwali posiłki.
Boryc została poinformowana, że gdyby podpisała dokumenty do zajścia by nie doszło, bo wówczas zostałaby poinformowana o wszystkich procedurach. Matka musiała pojechać z niemowlęciem do szpitala. Niemowlę doznało urazu głowy. Dwójka starszych dzieci została siłą zawleczona do radiowozu. Trafiły one do prowadzonego przez siostry zakonne domu dziecka na Białołęce.
Dopiero po interwencji przedstawiciela OPS i policji postarano się o uzasadnienie sądowe. Wcześniej o takim dokumencie nie było nawet mowy. Sąd oczywiście wydał zgodę na zabranie dzieci.
Jak uzasadnił swoją decyzję? Zdaniem sędziego matka pozostawiała dzieci same w domu, często pod opieką najstarszego Wiktora. Oprócz tego podczas interwencji zauważono w domu bałagan o czym miały świadczyć… nieumyte naczynia (!). Opierając się na ustelniach Ośrodka Pomocy Społecznej sąd stwierdził również, że małoletnia Julia nie miała żadnych szczepień.
Boryc odpiera wszystkie zarzuty. Utrzymuje, że w opiece nad dziećmi pomagał jej ojciec, czyli dziadek dzieci. A szczepienia? – Proszę zajrzeć do karty szczepień dzieci. Wszystkie szczepienia zgodnie z wiekiem dzieci zostały im podane. Nie jest również prawdą, iż syn samodzielnie przychodzi na szczepienia, co zarzuca mi sąd – mówi matka.
Absurdem jest również to, że do domu Boryc przyszedł przedstawiciel OPS. Matka nie korzystała nigdy z pomocy społecznej. Dzieci utrzymuje z pensji oraz z funduszu alimentacyjnego i świadczeń rodzinnych. Co więcej, Ośrodek Pomocy Społecznej nie sprawdzał przed interwencją w jakich warunkach wychowywane są dzieci.
Boryc odwiedza swoje dzieci w domu dziecka. Jak opowiada, Julia i Wiktor są rozbici, czują się opuszczeni. Matka zapowiada, że będzie walczyła o swoje prawo, prawo rodzica do wychowania dzieci.
Źródło: wpolityce.pl
ged