2 maja 2022

Niebieska flaga – czerwona dusza

(Oprac. GS/ PCh24.pl)

Kiedy dzisiaj zastanawiam się nad sensem członkostwa mojego kraju w imperium ze stolicą w Brukseli, przede wszystkim myślę właśnie o stronie duchowej. Bo przecież tak niewiele dzieli duchowość sakralną od duchowości artystycznej, a sztuka to obszar mojej aktywności od lat kilkudziesięciu. Na tym właśnie skupiam swą uwagę. Co więc polska sztuka zyskała, a co straciła na unijnej akcesji? I czy należy kontynuować ten megaeksperyment polityczno-kulturowy?

Był luty roku 2003. Zbliżał się termin referendum w sprawie przystąpienia Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej. Atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca i to pomimo zimowego chłodu. Właśnie wtedy dziennik „Rzeczpospolita” opublikował wypowiedź kardynała Józefa Glempa, prymasa Polski, której myśl przewodnia krzyczała do nas wielkimi czerwonymi czcionkami z pierwszej strony gazety: Bóg chce, abyśmy weszli do wspólnej Europy.

Nie wiem, jak polski episkopat, ale rządowi negocjatorzy przystąpienia do struktur unijnych powinni dokładnie wiedzieć, że pierwotna gospodarcza płaszczyzna europejskiej wspólnoty od lat dziewięćdziesiątych XX wieku zaczęła się zmieniać. W roku 1992 wprowadzono pojęcie europejskiej wartości dodanej, rozumiane jako „wspólnota wartości”. Jasne jest, że nie chodziło o jakąś certyfikację wyrobów przemysłowych czy atestowanie żywności – te sprawy z coraz większą urzędniczą dyrektywnością i tak były i są wdrażane. Wartości to etyka, estetyka, etos życia i pracy; to kulturowa tożsamość, a więc nic innego, jak świadomość tego, w co się wierzy.

Wesprzyj nas już teraz!

Przed podjęciem decyzji akcesyjnej należało zapoznać` się również z tak zwaną ideą wspólnej przestrzeni kulturowej, która pojawiła się w roku 2000 w ramach strategii Komisji Europejskiej. Ta „przestrzeń” to nic innego jak opis i usankcjonowanie, czym ma być europejskie dziedzictwo.

Wróćmy jednak do roku 2003 i promowania czegoś, o czym reprezentujący państwo polskie i Kościół widocznie nie mieli pojęcia. Grzecznie przyjmuję taką wykładnię, gdyż jej alternatywą byłaby konstatacja, że mieliśmy do czynienia – użyjmy metafory – z akwizytorem ukrywającym wady produktu, który chce nam sprzedać.

Ukradzione dziedzictwo

Sztuka jest depozytariuszem wartości wyższych, które zostawili nam przodkowie. Jest również kreatorem tychże wartości. Tradycyjny kanon kulturowy naszej cywilizacji, to w sferze jednostkowej, ludzkiej, nic innego jak prawo do życia, wolności i godności. Natomiast w sferze grupowej, społecznej mamy rodzinę, ojczyznę i spajającą to wiarę religijną. Sumą tak rozumianej tożsamości są wartości zwane absolutnymi i nadrzędnymi, które prowadzą nas wprost do Boga – czyli prawda, dobro i piękno.

Czas powojennej bolszewizacji Polski był okresem nieustannej ideologicznej wojny z tymi właśnie wartościami. W wieku XXI znaleźliśmy się w niejako nowej sytuacji. Otóż tradycja, która w nas dotrwała – czasem pokaleczona, czasem zniekształcona, ale jednak istniejąca, musiała się teraz skonfrontować z ideałami kultury Zachodu, takimi jak: pluralizm, demokracja, tolerancja. W praktyce okazało się, że to tylko hasła, a nie dogmaty traktowane poważnie. Okazało się, że to model otwarty, zmienny, zależny nie od tradycji, ale od bieżącej polityki.

Preambuła Traktatu o Unii Europejskiej wskazuje na inspirację kulturowym, religijnym i humanistycznym dziedzictwem Europy. W artykule 167 czytamy, że UE ma przyczyniać się do rozkwitu kultur państw członkowskich, w poszanowaniu ich różnorodności narodowej i regionalnej, równocześnie podkreślając znaczenie wspólnego dziedzictwa kulturowego. Artykuł 13 Karty Praw Podstawowych stwierdza, że: sztuka i badania naukowe są wolne od ograniczeń, a artykuł 22 ustanawia wymóg, aby Unia szanowała różnorodność kulturową, religijną i językową.

Wymyślone przez unijnych polityków „europejskie dziedzictwo” miało wówczas swoje dwa główne programy pilotujące: Europejskie stolice kultury oraz Znak dziedzictwa europejskiego. „Znak” jest istotny, bo chodzi o konkretne lokalizacje związane z wydarzeniami lub obiektami historycznymi. Wśród około pięćdziesięciu wyznaczonych miejsc znalazło się tylko jedno (sic!) związane z religią katolicką – opactwo Cluny we Francji. Zgodnie z założeniami projektu „znaków”, owe miejsca mają promować symboliczne wartości europejskie, a także wzmacniać u obywateli europejskich, w szczególności u młodych ludzi, poczucie przynależności do UE.

I wszystko jasne: już nie chodzi o Czecha, Niemca, Hiszpana czy Polaka, ale o obywatela europejskiego, unijnego.

Od roku 2006 UE wdrożyła program Kultura z priorytetem wzmocnienia wspólnej dla Europejczyków przestrzeni kulturowej opartej na wspólnym dziedzictwie kulturowym. W szczegółowych celach mamy taki punkt: Przybliżanie Europy obywatelom poprzez propagowanie europejskich wartości i osiągnięć z zachowaniem pamięci o jej przeszłości. Zachowywanie pamięci o przeszłości jest niejednoznaczne, ale jest. Jednak w roku 2018 przyjęto Nowy europejski program na rzecz kultury, w którym przeszłość już nie istnieje. Wśród sześciu priorytetów najważniejszy jest dialog międzykulturowy, a dialogować się ma na rzecz wielokulturowej Europy.

Wszystko to Parlament i Rada Europy gruntownie przedefiniowały w grudniu 2020 w programie Kreatywna Europa. Do roku 2027 program został – dosłownie – uzbrojony kwotą 2,2 mld euro, czyli wyższą o 36 procent w stosunku do wcześniejszej unijnej sześciolatki. Pieniądze te zostaną użyte między innymi na priorytetowe traktowanie talentów kobiecych, wspieranie karier artystycznych i zawodowych kobiet oraz promowanie równouprawnienia płci, jak również na wspieranie grup marginalizowanych społecznie.

W roku 2021 pojawił się kolejny strategiczny program o nazwie Nowy europejski Bauhaus, który to wszystko jeszcze bardziej „podgrzewa” w ramach kuźni myśli i ośrodka działań, laboratorium projektowego, katalizatora i sieci. Bauhaus proponuje artystom (a płacąc, wymaga) jednoznaczne ramy ich aktywności, a więc tworzenie integracyjnych, dostępnych przestrzeni sprzyjających dialogowi między różnymi kulturami, dyscyplinami, płciami i wiekiem oraz zrównoważonych rozwiązań z poszanowaniem ekosystemów planety.

Puentą zaś jest z ducha i litery marksistowski projekt europejskiego statusu artysty, przedłożony Parlamentowi Europejskiemu w październiku 2021 roku, który określa wspólne ramy warunków pracy i minimalnych norm dla artystów i pracowników sektora kultury we wszystkich państwach UE.

Polityka kulturalna UE tylko pozornie jest sprzeczna w swych założeniach, kiedy z jednej strony deklaruje ochronę jedności kulturowej, a z drugiej promuje kulturowy pluralizm. Wszystko będzie do siebie pasowało, jeżeli europejskie dziedzictwo zostanie poddane ideologicznej cenzurze i selekcji, skądinąd niewiele mającej wspólnego z tożsamością narodów Europy.

Nasza kultura już przeżyła taką operację, gdy obowiązujący w formie i treści stał się socrealizm, a duchową wykładnią miała być miłość do Związku Sowieckiego. Wygląda na to, że podobnie myślą komisarze w Brukseli, zakładając, że ich gabinetowy projekt zmieni świat. Kluczem do tego mają być działania, które spowodują transnarodowe przemieszczanie się ludzi, a za nimi dóbr kultury, różnej wiedzy i doświadczeń. Ta kolejna w dziejach świata utopia ma stworzyć społeczeństwo bardziej inkluzywne, co w tłumaczeniu na normalny język oznacza społeczeństwo bez właściwości. Założenie, że w tak sformatowanej masie ludzkiej nie będzie dyskryminacji, rasizmu i ksenofobii, jest dzisiaj – co pokazują serwisy informacyjne – mniej prawdopodobne niż dwadzieścia lat temu.

To nie jest świat dla wolnych ludzi

Po blisko dwóch dekadach polskiego członkostwa w UE możemy bez wahania powiedzieć, że ich kultura i ich sztuka są dokładnie takie, jak widać. A widać, że z każdym rokiem mają mniej wspólnego z polską tradycją, tożsamością i narodową racją stanu. Suma społecznych protestów w ostatnich latach; deklaracji oburzenia na różne wydarzenia kulturalne (premiery w teatrach, wernisaże w galeriach, koncerty), to nie jest bynajmniej przypadkowa koincydencja oferty jakichś instytucji, urzędniczej ignorancji i ewentualnie dewiacji twórczej. To konsekwentnie wprowadzany w życie plan – dobrze opłacany i politycznie wspierany z zagranicy. Państwo polskie w ramach podpisanych przez siebie umów stowarzyszeniowych, z traktatem lizbońskim na czele, w dużym stopniu odebrało sobie możliwość skutecznego realizowania polskiej kulturowej racji stanu. Samorządowa reforma administracyjna wpisuje się w tę atomizację kultury, co również sprzyja jej „europeizacji”, czyli w praktyce antypolskości.

Sztuka pozbawiona duchowości przestaje być naszą sztuką narodową. Nie jest możliwe istnienie Ojczyzny bez fundamentu wiary katolickiej. Unijna polityka kulturowa jest w tej kwestii czytelna. Już w roku 2007 ówczesny poseł Parlamentu Europejskiego, Mirosław Piotrowski, tak to opisywał: Powołanie się w Parlamencie Europejskim na naukę Jana Pawła II powoduje na sali obrad wycie większości posłów i tupanie nogami. Wyrażają w ten sposób swoją dezaprobatę. Istnieje silne lobby na rzecz homoseksualistów i różnych tego typu nowinek (…) Natomiast powołanie się na Pismo Święte wywołuje zgorszenie czy też niesmak.

W roku ubiegłym prowokacja z tablicami Strefa wolna od LGBT stała się dla UE pretekstem do stygmatyzowania naszego państwa. Oczywiste dla normalnego człowieka (niekoniecznie wierzącego) uchwały wielu polskich samorządów blokujące możliwość deprawacji homoseksualnej w szkołach spowodowały żądanie Komisji Europejskiej, aby do czasu wycofania się samorządów z tych uchwał, zamrozić należne Polsce środki finansowe.

UE już dawno zapomniała o Wspólnocie Węgla i Stali, czyli o tworzeniu dobrobytu gospodarczego swoich członków. W UE zapomniano również o traktacie z Maastricht, czyli o swobodnym przemieszczaniu się mieszkańców państw członkowskich Unii w jej granicach – wyraźnie to pokazały ostatnie dwa „pandemiczne” lata. Nie zapomniano jednak o kulturze. Okazuje się ona priorytetem strategicznym unijnych urzędów, których działania są tak zideologizowane, że zaczynają przypominać czasy formowania człowieka sowieckiego. Taka Europa to nie jest przestrzeń dla wolnych ludzi ani dla ludzi wierzących w Boga. A tym bardziej dla artystów.

Tomasz A. Żak

 

Tekst pochodzi z magazynu „Polonia Christiana”. Numer 85., marzec-kwiecień 2022 r.

Kliknij TUTAJ i zamów pismo

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij