Rząd szamoce się naciskany przez liczne media na wprowadzenie kolejnych obostrzeń. Zarzuca się mu strach przed własnymi wyborcami. Czy tylko to kryje się za odważną polityką rządu wobec pandemii?
Nie da się ukryć, że obostrzenia wprowadzone w ostatnich dniach przez polski rząd w związku z odkryciem nowej mutacji koronowirusa o szlachetnej nazwie omicron, są raczej mało uciążliwe. Znowu oczywiście bezmyślnie wrzucono do jednego worka wiernych w świątyni z klientami supermarketów, ale istotne jest tu co innego: większość tych limitów to jedynie psychologiczny „bezpiecznik”. Żadne służby nie są w stanie liczyć ilu wiernych jest w świątyni czy ile osób robi zakupy w sklepie wielkopowierzchniowym. Od biedy można oczywiście z łatwością porachować klientów małych sklepów osiedlowych, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że policja czy sanepid przeprowadzą naloty na Żabki czy inne Delikatesy. Nie można zaprzeczyć jednemu: polski rząd kontynuuje strategię „żadnych poważnych obostrzeń” i poza uciążliwym owszem przymusem izolacji osób chorych czy „z kontaktu” oraz nakazem noszenia maseczek w przestrzeni zamkniętej, nic więcej nas nie dotyka. I za to należy się naszej władzy słowo wsparcia.
Oczywiście nie brakuje publicystów zagrzewających rząd do radykalnej walki z pandemią. Nie tylko liberalny, ale także konserwatywny komentariat zwraca uwagę, że jakaś twardsza reakcja rządu na wzrost zakażeń i pojawienie się nowej mutacji jest potrzebna. Co więcej, rządowi zarzuca się brak odwagi, wszak jako główną przyczynę opieszałości we wprowadzaniu restrykcji wskazuje się nieufność elektoratu Zjednoczonej Prawicy w skuteczność niemedycznych metod walki z pandemią. Czy jednak jest to jedyny powód? Z pewnością jeśli ktoś krytykuje lockdowny czy pomysły segregacji sanitarnej, to głównie robią to wyborcy lub potencjalni zwolennicy PiS. Ale mimo wszystko wydaje się, że są jeszcze inne, niemniej istotne czynniki, wpływające na zdroworozsądkowe podejście naszego rządowi do walki z pandemią.
Wesprzyj nas już teraz!
Nowa siła polityczna?
Lider Zjednoczonej Prawicy, Jarosław Kaczyński od lat drży przed pojawieniem się nowej partii prawicowej, zdolnej odebrać głosy jego ugrupowaniu. Sukces wyborczy Konfederacji doprowadził nawet do dekapitacji prof. Waldemara Parucha, cenionego specjalisty, odpowiadającego za analizy socjopolityczne. Paruch przekonywał Kaczyńskiego, że konfederaci nie mają szans dostać się do sejmu, co nieco uśpiło czujność lidera obozu władzy.
Na kolejny, podobny błąd, szef PiS nie może sobie pozwolić. W partii panuje przekonanie, że wprowadzenie radykalnych obostrzeń stanie się nowym paliwem nie tylko dla Konfederacji, ale być może dla nowej siły politycznej. We wrześniu powstał już ruch Polska Jest Jedna, kontestujący segregację sanitarną. Kto wie, być może gdyby nie to, korzystalibyśmy już dzisiaj powszechnie z paszportów szczepionkowych, a niezaszczepieni nie mieliby swobodnego dostępu do usług. To praktyka powszechna w wielu krajach Europy. W Polsce jednak, mimo apeli członków Rady Medycznej, nikt z obozu władzy nie kwapi się, by „uruchomić” korzystanie z green passów. Przynajmniej na razie. Wiadomo przecież, że segregacja sanitarna wywołuje opór społeczny w znacznie bardziej poprawnych politycznie społeczeństwach krajów zachodniej Europy.
PiS stał się tym samym więźniem własnej narracji. Mimo przekonania ministra Niedzielskiego o słuszności wprowadzenia segregacji sanitarnej, brakuje w tej sprawie zarówno akceptacji ze strony premiera Morawickiego jak i prezesa Kaczyńskiego. Ewentualne protesty przeciwko takim praktykom odebrałyby bowiem PiSowi wizerunek „partii ludowej”, ugrupowania protestu, wsłuchanego w głos „zwykłych Polaków”. Nie można z jednej strony być antysystemowym a z drugiej hołdować politycznemu mainstreamowi. PiS już teraz ma problemy z pudrowaniem rozpasanego stylu życia części swoich polityków, co niebezpiecznie sytuuje go w kręgu rozpieszczonych sybarytyzmem elit władzy, a cóż dopiero stałoby się, gdyby faktycznie zaproponował rozwiązania brutalnie wymuszające szczepienia na milionach Polaków. Byłby to zapewne początek końca niepodzielnych rządów Zjednoczonej Prawicy.
Gospodarka, głupcze!
Z kręgów partii rządzącej docierają jednak także wieści dotyczące opłakanego stanu finansów publicznych, wykluczającego de facto wprowadzenie lockdownu. „Nie ma już pieniędzy na kolejną tarczę. Pieniądze zostały wydane, a nie można zadłużać się w nieskończoność. Długi kiedyś trzeba będzie spłacić” – mówi nam polityk koalicji rządzącej, dobrze znający rządowe realia.
Nie ukrywam, że zaskakuje mnie, gdy jakiś publicysta domaga się kolejnych obostrzeń, odwołując się do poczucia społecznej odpowiedzialności za zdrowie obywateli, kompletnie ignorując przy tym aspekt ekonomiczny. A przecież nie chodzi tutaj o zwykłą chęć „dorobienia się”, co zarzucają swoim adwersarzom wszyscy moralnie wzmożeni zwolennicy sanitaryzmu. Idzie w gruncie rzeczy o byt naszej wspólnoty: pieniądze na opiekę zdrowotną, edukację, pomoc socjalną, a wreszcie – zapewnienie godnego życia swoim bliskim. Postulaty wprowadzenia dochodu gwarantowanego to pięknoduchowski dezyderat, socjalistyczna mrzonka proponowana przez wszystkich tych, którzy chętnie wydadzą nieswoje pieniądze, nie dbając o to, kto je zarobi. Mamy tutaj do czynienia z iście utopijną wizją: ludzie siedzą w domach, chroniąc się przed zakażeniem, zaś rząd – nie wiadomo skąd, wszak znaczna część ludzi nie wypracowuje żadnego dochodu – wypłaca im pensję. Takie koszty będą musiały się odbić w ucisku fiskalnym, drenowaniu naszych kieszeni, co zresztą już daje się we znaki chociażby w rozpędzającej się inflacji.
Nawet tak chętny do rozdawania pieniędzy na prawo i lewo rząd Zjednoczonej Prawicy, zdaje sobie sprawę, że musi przyjść moment, w którym kran z banknotami trzeba zakręcić. Szczególnie, że jedyną nadzieję w tymczasowym chociaż poklejeniu budżetu Morawiecki dostrzegał w Brukseli. Dzisiaj już wiemy, że pieniędzy z Funduszu Odbudowy możemy długo nie zobaczyć, chyba że zegniemy nisko kark pod naciskiem unijnej elity, bezpodstawnie żądającej od nas wycofania się z reform wymiaru sprawiedliwości czy… zamknięcia elektrowni w Turowie. „Wygląda na to, że pieniądze z Brukseli mogą się w ogóle w Polsce nie pojawić” – potwierdza wspomniany już polityk Zjednoczonej Prawicy, wskazując na „szaleństwa” Very Jurovej.
Nowe wyzwania
Jest jeszcze jedna przyczyna w zaciąganiu przez rząd hamulca przy zaostrzaniu polityki antyepidemicznej. Idzie o kryzys na wschodniej granicy Polski. Agresywne działania Rosji wzbudziły popłoch w obozie władzy. Nie ukrywajmy – nie jesteśmy gotowi na konfrontację zbrojną, bo większość naszej uwagi, zamiast na wzmacnianiu potencjału obronnego koncentrowała się na budowaniu poddańczych relacji z Waszyngtonem, z którym sojusz miał stanowić jedyną gwarancję naszej niepodległości.
Wydaje się, że Morawiecki zrozumiał, iż obecnie potrzebne jest raczej budowanie wspólnotowości, mobilizowanie poparcia społecznego niż sianie podziałów i defetystycznych nastrojów, do czego z pewnością przyczyniłyby się ewentualne obostrzenia czy polityka segregacji sanitarnej.
Jeżeli faktycznie spełnią się obawy związane z nową agresją Rosji na Ukrainę, Polska nie może trwać w narastającym konflikcie wewnętrznym. W takie spory ewentualna agentura agresora wejdzie jak nóż w masło, całkowicie destabilizując sytuację polityczną, czego preludium mogliśmy obserwować przy okazji napięć na granicy polsko-białoruskiej.
Nie mam złudzeń, że minister Adam Niedzielski jest raczej zwolennikiem ostrzejszego kursu antyepidemicznego. Horyzont jego spojrzenia na politykę ministerstwa zdrowia wyznaczają przede wszystkim kolejne liczby zakażeń oraz zajęte łóżka w szpitalach. Wydaje się jednak, że w rządzie są jeszcze politycy dostrzegający inne obszary działalności państwa, których nie może zdeterminować walka z pandemią. I cała nadzieja w zdrowym rozsądku tych polityków. Wiem, że to niewiele, ale zawsze coś.
Tomasz Figura