Kiedy minister zdrowia Adam Niedzielski zaczyna coraz więcej mówić o kolejnej fali pandemii, a nawet straszyć antyszczepionkowcami, wiedz, że coś się dzieje. Być nadciąga kolejne – które to już? – apogeum zarazy spod znaku COVID-19.
Ostatnio niezawodny Niedzielski przypisał odpowiedzialność za śmierć samobójczą pewnej austriackiej lekarki mitycznym już antyszczepionkowcom. Nie wiadomo było wtedy co prawda, z jakiego dokładnie powodu lekarka odebrała sobie życie, bo prokuratura nie podała do wiadomości żadnych szczegółowych informacji. Faktem jest, że grozili jej jacyś przeciwnicy szczepień, a to już dowód dla naszego ministra, że najpewniej pchnięto ją do zamachu na własne życie. Spuśćmy zasłonę milczenia na tę absolutnie idiotyczną teorię. Głosi ją człowiek, który całe miesiące spędził na walce z rzekomymi „płaskoziemcami” kwestionującymi zasadność i skuteczność masowych szczepień przeciwko COVID-19. Zresztą pamiętamy wszyscy, jak szef resortu zdrowia usiłował kreować nastrój zagrożenia terrorystycznego, by przypomnieć słynne podpalenia pustych punktów szczepień. Chociaż dokumentujących to nagrań z kamer przemysłowych nie brakowało, winnych nigdy nie znaleziono.
Wesprzyj nas już teraz!
W ostatnich dniach rośnie na nowo aktywność ministra Niedzielskiego i jego niestrudzonego przybocznego, Waldemara Kraski. Przekonują oni wespół, że COVID powraca, co zwiastuje, iż woda pod przykrywką powoli zaczyna wrzeć. Koronawirus znów nadchodzi i pytanie jest tylko jedno: z jaką siłą politycy kolejny raz uderzą we własne społeczeństwa, odmawiając im prawa do normalnego funkcjonowania? Czy możliwe są kolejne lockdowny, czy też pod pretekstem szalejącego COVID-19 wprowadzone zastaną znacznie bardziej subtelne metody kontrolowania społeczeństwa?
Cel: kontrola
Trudno nie zauważyć, że plany polityków sięgały znacznie dalej, gdy ogłaszano kolejne lockdowny. O ile początek pandemii mógł faktycznie niektórych oszołomić, a Angela Merkel, Boris Johnson czy Donald Trump z początku wzbraniali się przed wprowadzeniem radykalnych obostrzeń, to po paru miesiącach szybko dotarło do decydentów, w jaki sposób ów kryzys można wykorzystać. Nie chodzi przecież o zadręczanie nas dla samego zadręczania, ale już samo ogłoszenie kryzysu i zapowiedzi walki z nim, to doskonała okazja dla zdyskontowania dodatkowych punktów. Oczywiście, by kryzys przyniósł politykom profity, musi zostać pokonany. A cóż łatwiej pokonać niż pandemię, która – wiele na to wskazuje – dawno już przetoczyła się przez poszczególne kraje, a ludzie zdążyli nabrać zbiorowej odporności? Metoda na obudzenie potwora jest jednak prosta: wystarczy nakręcać stopniowo panikę, o którą po miesiącach trzymania ludzi za twarz wcale nie jest tak trudno, następnie nagłośnić kilka przypadków ciężkich przebiegów COVID-19, w czym celuje grupa stęsknionych za medialną atencją lekarzy – i pandemia zaczyna wracać na nowo. Bądź co bądź, „bakcyl dżumy nigdy nie umiera” a kiedyś i tak „nadejdzie dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście”. Czemu zatem tego procesu nie przyspieszyć i nie odkurzyć w pełni kontrolowanego zjawiska pandemii?
Dla polityka kryzys jest świetnym prezentem, bo zawsze pcha ludzi ku poczuciu jedności z władzą. Co więcej, służy za znakomite uzasadnienie wprowadzania zmian, które często ułatwiają życie, ale mogą stanowić niebezpieczną broń w rękach rządzących. Zwłaszcza w sytuacji napięć społecznych.
Nie tak dawno temu miałem okazję spędzić parę dni w jednym z angielskich miasteczek. W miejscowej restauracji na dzień dobry poinformowano mnie, że płatność gotówką nie jest możliwa. Na pytanie, czy doszło może do jakiejś awarii, usłyszałem odpowiedź, która mocno mnie zdziwiła. Oto w wielu placówkach gastronomicznych z powodu zagrożenia epidemicznego wymagane jest przyjmowanie opłaty kartą. Dodajmy, że mówimy o Anglii, gdzie gotówka z promującym ją systemem czekowym jeszcze do niedawna miały się całkiem dobrze. Podobnie w Niemczech: tam również mówi się głośno o wyzwaniu, jakim ma być cyfryzacja wielu usług, w tym bankowych. Zagrożenie COVID-19 wydaje się być doskonałym uzasadnieniem, by przekonać sceptyków do konieczności zmian. W końcu zapoznanie się z obcą technologią to stosunkowo niewielkie wyrzeczenie, jeśli alternatywą ma być śmierć pod respiratorem. A jakie możliwości kontroli daje system wymiany bezgotówkowej, przekonaliśmy się podczas niedawnych protestów w Kanadzie. Ani prośby, ani groźby, ani nawet fizyczna przemoc nie działały na manifestujących tak jak zablokowanie ich kont bankowych.
Co zatopi fala?
Sprawa nie wydaje się wcale błaha. Rozpędzający się kryzys gospodarczy i idący wraz z nim wiatr zmian w strukturze zachodnich gospodarek, związany także z przestawieniem nas na korzystanie z tzw. odnawialnych źródeł energii, to prosta droga do dramatycznego zubożenia większości społeczeństw. Wszystko to wobec raczej rosnących aspiracji młodszego pokolenia, które chciałoby mieć więcej niż mniej i nie jest gotowe na rezygnację z własnego komfortu oraz poziomu życia. Sprawia to, że zachodzi moment rewolucyjny, który nakłada się zresztą na niezadowolenie społeczne, z jakim mieliśmy do czynienia w Europie już na długo przed COVIDEM. Zagrożenie wybuchem niepokojów łatwo zminimalizować, właśnie poprzez szerzenie nowej kultury strachu i implementację skutecznych narzędzi kontroli.
Co prawda rządowe aplikacje śledzące kontakty nie cieszą się w Europie wielką popularnością – wyobraźcie sobie państwo, jak politycy kwaśno przełknęli tę porażkę, stracili bowiem doskonałe narzędzie śledzenia wystraszonych obywateli przy pełnej ich akceptacji – ale przecież jest wiele innych technologii, które zapewniając nam wygodę, stanowią równocześnie poważne niebezpieczeństwo dla naszej wolności.
Nie sądzę, by groził nam lockdown czy, jak niegdyś bałamutnie głosił polski rząd, narodowa kwarantanna. Ale powolne pacyfikowanie społeczeństwa – z pewnością. Musimy pamiętać, że nasi decydenci są w gruncie rzeczy tchórzami. Wiedzą doskonale, że zamykanie nas w domach każdego roku nie może się skończyć niczym dobrym. Prędzej czy później masowe nastroje po prostu eksplodują. Co jednak, jeśli można zmusić ludzi do tego, by zachowywali się w określony sposób motywowani do tego szczytnym celem troski o zdrowie własne i swoich bliskich?
Straszak Niedzielskiego, że oto szalejący antyszczepionkowcy mordują lekarzy, to część tej samej metody pacyfikowania oporu w zarodku. Zawsze bowiem znajdzie się grupa maruderów, którzy odmówią maszerowania pod tym samym sztandarem. I co wtedy? Można zrobić z nich psychopatów, jednostki społecznie wykluczone, grupę przesiąkniętą jakąś formą antyzdrowotnego nazizmu. Figura antyszczepionkowca nie tyle jest definiowana pod kątem stanowiska wobec samych zastrzyków, lecz względem stawiania pytań o zasadność przyjętych globalnie metod walki z pandemią.
Nadciągająca fala COVID-19 może zatem okazać się najbardziej niebezpieczną: ma bowiem zatopić nasze aspiracje, indywidualizm i poczucie niezależności. Nie wiemy na dobrą sprawę, jak daleko mogą posunąć się rządy państw, jak daleko może posunąć się Niedzielski. Ale pewne jest jedno: warto mieć oczy otwarte bardzo szeroko. Niewykluczone bowiem, że pandemia może jeszcze długo trwać, a to przyniesie opłakane skutki dla naszego codziennego życia.
Tomasz Figura