W piątek 9 czerwca na ekrany kin wchodzi dokument pod tytułem Historia jednej zbrodni. Opowieść o kacie rodziny Ulmów stała się dla twórców pretekstem do zadania istotnych pytań na temat… ludzi o dwóch twarzach. Chodzi tu o Niemców, którzy w swojej ojczyźnie uchodzili za przyzwoitych obywateli, a w okupowanej Polsce dopuszczali się najbardziej przerażających zbrodni. Jak to możliwe, że po wojnie nie tylko nie ponieśli odpowiedzialności, ale cieszyli się powszechnym szacunkiem i pełnili urzędy publiczne? To pytanie zadaje nowa produkcja wytwórni Rafael Film.
Historia jednej zbrodni stanowi zapis poszukiwań reżysera Mariusza Pilisa, który wspólnie z historykami IPN podróżował śladami sprawców mordu na Józefie i Wiktorii Ulmach oraz ich siódemce dzieci (w tym jednym nienarodzonym).
Wesprzyj nas już teraz!
Opowieść osnuta jest wokół materiałów archiwalnych (w tym zeznań jednego ze sprawców, czeskiego folksdojcza Josefa Kokotta) i rozmów z ostatnimi spośród żyjących świadków oraz osobami w inny sposób związanymi z tamtą tragiczną historią.
Film zaczyna się od opowieści matki chrzestnej jednego z dzieci Ulmów. Kobieta opowiada, co zastała, gdy weszła po zbrodni do domu ofiar. Wnętrze było zdemolowane, podłoga zasypana niezliczonymi zdjęciami (Józef Ulma był lokalnym fotografem), a po ścianach spływała krew. Niemcy zabili rodziców za ukrywanie żydowskiej rodziny, a potem z zimną krwią rozstrzelali również wszystkie dzieci, z których najmłodsze narodzone miało półtora roku.
Właściwym sprawcą tego mordu był komendant łańcuckiej żandarmerii, porucznik Eilert Dieken. Jak podkreśla prof. Bogdan Musiał, historyk żyjący w Niemczech, Dieken był częścią aparatu przemocy państwa niemieckiego, zaś mord popełniony na rodzinie Ulmów nie jest jedyną zbrodnią, jaką ma na sumieniu.
Jak zatem doszło do tego, że po wojnie człowiek ten cieszył się powszechnym szacunkiem i sympatią; że pełnił funkcję burmistrza w swoim rodzinnym mieście, a potem reprezentował mieszkańców w landowym parlamencie? Karierę zapewniła mu komisja denazyfikacyjna, która nie znalazła przeciwskazań do dalszej pracy w policji – tyle mówią fakty, ale jest oczywiste, że taka odpowiedź nie będzie dla nas satysfakcjonująca…
Z filmu Historia jednej zbrodni dowiemy się, jakie były nastroje Niemców po wojnie, ilu z nich popierało powszechną amnestię dla zbrodniarzy wojennych, jaka część niemieckich elit była zamieszana w ten aparat terroru, a przede wszystkim, jak ci zbrodniarze byli postrzegani w swoim kraju…
Wrażenie robi wątek, w którym widzimy spotkanie z córką Eilerta Diekena. Kobieta może o swoim ojcu powiedzieć tylko tyle, że był lubiany, że był dobrym ojcem, a jej niczego nigdy nie brakowało i zawsze czuła się kochaną córką. Od bohaterów obrazu otrzymała teczkę z prawdziwą historią swego ojca udokumentowaną na podstawie niezbitych dowodów…
Motyw konfrontowania „oficjalnych” historii rodzinnych przekazywanych w Niemczech z tymi, które działy się faktycznie w Polsce, powraca także przy okazji postaci innego zbrodniarza – Heinza Reinefartha, znanego jako „rzeźnik Woli” – o którym bardzo długo w Niemczech w ogóle nie pisano, a w filmie widzimy pierwszą osobę, która zdecydowała się napisać o nim pracę naukową.
– Powinno się ustalić jakąś wspólną pamięć – mówi autor powyższej pracy, Philip Marti, po czym dodaje, iż na zdrowy rozsądek wydawałoby się, że za takie zbrodnie, jakie popełniali w Polsce Niemcy, odpowiadały jakieś męty społeczne, ludzie z marginesu, przestępcy… Tymczasem bardzo często byli to ludzi o nieposzlakowanej opinii.
Twórca Historii jednej zbrodni nie unika też tematu kłamstw, jakie od kilkudziesięciu lat rozpowszechniane są na temat sytuacji na polskich ziemiach podczas II wojny światowej. Pojawia się niechlubna postać Jana Grabowskiego, prowokatora tytułującego się profesorem, o którym niedawno również było głośno. Inną, wspomnianą w filmie taktyką ludzi chcących oczernić nasz kraj, jest wytykanie Polakom rzekomego antysemityzmu i próba zrównania nas z niemieckimi zbrodniarzami.
Jest także budująca opowieść o współczesnym burmistrzu miejscowości, gdzie rządził niegdyś Eilert Dieken. Polityk szczerze zainteresował się mroczną kartą z życiorysu swego poprzednika, odwiedzając Muzeum Ulmów w Markowej i zgadzając się na upamiętnienie w Niemczech zbrodni Diekena.
Dokument Mariusza Pilisa zręcznie łączy refleksję historyczną z ważnymi pytaniami, które dziś zadają sobie Polacy. Wskazuje przy tym, że to, co dla Niemców jest nieraz polityką „grubej kreski”, dla nas pozostaje wciąż w sferze aktualnych kwestii egzystencjalnych.
Oprac. FO