Parę dni u naszych zachodnich sąsiadów pozwala przekonać się czym żyje i czego – a właściwie kogo – obawia się najpotężniejszy kraj Unii Europejskiej. Kogo obawiają się niemieckie elity polityczne i medialne? Wysłanników ISIS, którzy w przebraniu „uchodźców” bez żadnej kontroli przeniknęli do Niemiec? Rosnącego funfamentalizmu muzułmańskiego wśród zamieszkujących Bundesrepublikę muzułmanów? A może wzmożenia działalności rosyjskich hakerów nad Sprewą przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi? Otóż nic z tych rzeczy. Prawdziwe zagrożenie jest za Oceanem i nazywa się Donald J. Trump – urzędujący prezydent USA.
Na początku lutego oglądałem najpopularniejsze programy politycznej publicystyki w niemieckiej telewizji publicznej (tylko w ARD, niemieckiej „jedynce”). Każdy z nich prezentował wariacje na temat, który sprecyzował już w sierpniu ubiegłego roku, gdy jeszcze za Oceanem trwała kampania prezydencka, ówczesny szef niemieckiego MSZ, a dzisiaj prezydent-elekt F. W. Steinmeier, nazywając Donalda Trumpa „siewcą nienawiści” (Haßprediger).
Wesprzyj nas już teraz!
I tak już zostało. Wyemitowany 5 lutego w ARD jeden z najbardziej popularnych politycznych talk-showów, prowadzony przez gwiazdę niemieckich mediów Anne Will (odpowiednik Moniki Olejnik o zdecydowanie europejskich poglądach, czego gwarancją jest pozostawanie przez niemiecką dziennikarkę w „stałym partnerskim związku” z inną kobietą).
Zaproszeni rozmówcy w liczbie sześciu reprezentowali pełny pluralizm opinii z zachowaniem „właściwych” proporcji. Pięciu interlokutorów zgodnie twierdziło, że „trumpokracja jest zagrożeniem dla wolnego świata”. Jeden z rozmówców (mający również obywatelstwo amerykańskie) przyznawał, że jest sympatykiem nowego amerykańskiego prezydenta.
Kto pamięta programy Tomasza Lisa w publicznej TV, ten może domyślić się, jak wyglądała „dyskusja”. Warto jednak zwrócić uwagę, że wśród zaproszonych do studia amatorów najnowszej ulubionej dyscypliny sportowej Niemców, czyli „Trump-bashing” („bicie w Trumpa”), wyróżniał się urzędujący minister sprawiedliwości w rządzie A. Merkel, wywodzący się z SPD H. Haas („jakież to zagrożenie dla demokratycznego państwa prawa w Ameryce przedstawia prezydentura Trumpa”).
Nie do przeoczenia był również udział we wspomnianym programie profesora Hansa Augusta Winklera – historyka (nie kryjącego swoich sympatii dla SPD), autora głośnej swego czasu historii Niemiec pt. „Długa droga na Zachód” (dostępna jest także jej polska edycja). Uczony mąż przy aplauzie zgromadzonej w studio publiczności grzmiał, że „przecież również w Europie mamy swoich Trumpów – Orbana i Kaczyńskiego” i że „nie może tak być, że Komisja Europejska swoje, a rząd polski swoje. Czas na sankcje”.
Następnego dnia (6 lutego) ARD wyemitowała w wieczornym prime time swój inny cotygodniowy polityczny talk-show, dla niepoznaki nazwany „Hart aber fair” (Twardo, ale sprawiedliwie). Twardo było. Nawet bardzo, zważywszy na to, że wśród zaproszonych gości mających analizować wszystkie złe (dobrych nie ma, jako rzecz ARD) strony prezydentury Trumpa prominentne miejsce zajmował profesor psychiatrii, zaproszony w celu analizy „psychopatologicznych zachowań” amerykańskiego prezydenta. Wyszło na to, że Trump „zdradza narcystyczne inklinacje”. Do bezobjawowej schizofrenii już tylko krok.
Jesienią w Niemczech odbędą się wybory parlamentarne. Ostatnie sondaże pokazują, że spore szanse na zostanie nowym kanclerzem RFN ma socjaldemokrata Martin Schulz. Każdy kto pamięta jego zachowanie jako przewodniczącego Parlamentu Europejskiego ten wie, że w jego przypadku poszukiwanie narcyzmu jest zupełnie bezcelowe. Rzuca się przecież od razu w oczy (któż jeszcze dzisiaj pamięta diagnozę Sylwio Berlusconiego o „signore Schulz”?).
Na razie jednak niemieckie media dają odpór trumpizmowi. Jednak w tle górnolotnych haseł walki o „prawa imigrantów” oraz „dobre imię Ameryki jako kraju otwartego dla wszystkich” i troski o „transatlantyckie więzi” tkwi – jak należy podejrzewać – całkiem inny, bardzo konkretny interes. Oto 9 lutego opublikowano dane dotyczące niemieckiego handlu międzynarodowego za ubiegły rok. Według nich nasi zachodni sąsiedzi w 2016 roku odnotowali rekordową nadwyżkę eksportu w wysokości niemal 253 miliardów euro. W 2015 roku nadwyżka ta wynosiła „tylko” 244 miliardy euro. Niemieccy eksporterzy nie kryją jednak swoich obaw, że jeśli prezydent Trump zrealizuje swoje przedwyborcze obietnice dotyczące zwiększenia ochrony rodzimej produkcji, kolejnych eksportowych rekordów może nie być. Dlatego potrzebny jest psychiatra….
Grzegorz Kucharczyk