W opublikowanym niedawno tekście o. Wolfgang Ockenfels OP – emerytowany profesor katolickiej nauki społecznej na wydziale teologicznym uniwersytetu w Trewirze – odniósł się do znanego od dawna i wielokrotnie opisywanego (także na tych łamach) zjawiska ideowej i programowej degrengolady niemieckiej chadecji, czyli jej największej partii – CDU (Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej).
O formacji, na której czele stoi obecnie Angela Merkel uczony dominikanin napisał między innymi: „Rozcieńczanie chrześcijańskiej substancji w warstwie programowej prezentowanej przez CDU jest pełzającym procesem, który nie zaczął się wraz z obecną przewodniczącą. Od dziesięcioleci partia ta oddala się od własnej tradycji i zatraca w ten sposób swoją własną tożsamość. To, co zostało z literki „C”, jest cienkim wywarem z tego, co nazywa się „chrześcijańskim obrazem człowieka”. To są retoryczne zaklinania o wzniosłych „wartościach”, takich jak godność człowieka, małżeństwo i rodzina. Jednak cały czas nie uznaje się ich prawno-instytucjonalnego znaczenia. Tak więc z programu rządzenia przedstawionego przez Unię [CDU], w którym mowa jest o „niepodzielnej godności człowieka”, która przecież przysługuje również nienarodzonym, nie wynikają bynajmniej prawne konsekwencje w postaci wzmocnionej ochrony życia”.
Wesprzyj nas już teraz!
Rzeczywiście, literka „C” w nazwie CDU jest od dawna tylko częścią partyjnego logo pozbawioną jakichkolwiek substancjalnych odniesień. Ideowy wywar niemieckiej chadecji jest zaiste cieniutki. Dość przypomnieć sobie programowe wystąpienie kanclerz Angeli Merkel podczas nadzwyczajnego zjazdu partii w dniu 22 października 2016 roku. Kongres odbywał się w samym środku imigracyjnego kryzysu made by Merkel i miał za zadanie odświeżyć wizerunek partii jako jedynej nadziei niemieckiego wyborcy, dla którego chrześcijańskie (kulturowe) korzenie mają jeszcze znaczenie (przypomniano sobie o czymś takim w obliczu fali muzułmańskich „uchodźców”).
Kanclerz Merkel zabrała się do „odzyskiwania” takich wyborców w sposób, który wiele mówi o jej własnej i jej partii duchowej tożsamości. „Ale przecież jesteśmy partią z literą „C” w nazwie. Czy jeszcze mamy właściwie własną tożsamość?” – mocno zaczęła wtedy pani kanclerz. Po czym jako pole odzyskiwania własnej duchowej tożsamości przez chadeków wskazała… śpiewanie kolęd bożonarodzeniowych, inkryminując jednocześnie, że zanik tego zwyczaju w niemieckim społeczeństwie jest pożywką dla wzrostu poparcia dla Pegidy oraz „Alternatywy dla Niemiec”. W wykładni zaprezentowanej przez kanclerz Merkel sprawa wydaje się więc dość prosta: im częściej w niemieckich domach śpiewana będzie „Cicha noc”, tym mniejsze szanse dla politycznych konkurentów CDU „na prawicy”. Przy czym szefowa niemieckich chadeków gładko przeszła do porządku dziennego nad „drobnostką”, że śpiewanie kolęd jest raczej zwieńczeniem długiego procesu (chrystianizacji w wymiarze społecznym oraz indywidualnym), a nie jego początkiem. Nie samo śpiewanie kolęd, ale wiara w ich treść jest istotą rzeczy.
W ostatnich tygodniach diagnoza postawiona przez o. prof. Ockenfelsa zyskała dodatkowe potwierdzenie w sposobie, w jaki kanclerz Merkel przesądziła o przegłosowaniu w niemieckim parlamencie ustawy zrównującej tzw. małżeństwa jednopłciowe z małżeństwami („Ehe fur alle”). Przewodnicząca CDU zapowiedziała przed kluczowym głosowaniem na początku lipca br., że posłowie CDU w tej sprawie nie będą związani dyscypliną partyjną, czy też programem partyjnym, z którym chadecy szli do wyborów w 2013 roku, a w którym nie było mowy o zgodzie na zrównanie związków dewiacyjnych z małżeństwami. Nic z tych rzeczy. Otóż posłowie CDU „mają kierować się sumieniem” – zapowiedziała pani kanclerz, dobrze znając stan sumienia większości członków swojej parlamentarnej frakcji. W ten sposób szlachetne słowo „sumienie” zostało użyte jako synonim zdrady programowych zobowiązań wobec swoich wyborców.
Kapitulacja CDU wobec żądań homolobby, które pierwszy sukces odnotowało w 2001 roku, gdy w czasie rządów „czerwono-zielonej” koalicji uchwalono w RFN ustawę o „rejestrowanym partnerstwie”, jest kolejnym etapem we wspomnianym na początku pełzającym procesie wypłukiwania chrześcijańskiej substancji z programu i działań niemieckiej chadecji. Zgoda na cios zadany rodzinie w postaci głosowania za ustawą „małżeństwo dla każdego” nie jest bowiem pierwszym symptomem odchodzenia CDU od wspierania w rzeczywistości społecznej współczesnych Niemiec chrześcijańskiej wizji rodziny.
W programie CDU z 1994 roku stwierdzano, że „małżeństwo jako partnerstwo męża i żony jest najlepszą podstawą dla dzielenia odpowiedzialności matki i ojca za edukację dzieci”. Tak więc jeszcze pod koniec dwudziestego wieku dla niemieckich chadeków małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, na którym wspiera się rodzina. Kilkanaście lat później sytuacja nie była już tak jasna. W programie CDU z 2007 roku czytamy bowiem, że „rodzina istnieje, gdziekolwiek rodzice przyjmują odpowiedzialność za dzieci, a dzieci przyjmują odpowiedzialność za rodziców”. Ładnie, ale nie ma już mowy expressis verbis o matce i ojcu.
Na koniec przeskok do współczesności. Krótkie spojrzenie do programu wyborczego CDU zredagowanego na potrzeby elekcji parlamentarnej planowanej na 24 września br. Tam w rozdziale o rodzinie czytamy: „Nie przypisujemy rodzinom żadnych określonych wzorców życia rodzinnego. Respektujemy różnorodne formy wspólnego życia. Ludzie sami powinni decydować, jak kształtować sposób swojego wspólnego życia i jak będą organizować swoje życie codzienne. Odpowiedzialność jest podejmowana i przeżywana także w innych formach życia wspólnego obliczonych na trwałość, na przykład przez osoby samotnie wychowujące dzieci, rodziny patchworkowe, pozamałżeńskie wspólnoty życia oraz istniejące, zarejestrowane związki partnerskie”.
Nawet używając najbardziej czułego mikroskopu elektronowego nie sposób w tej deklaracji znaleźć najdrobniejszy ślad literki „C”. Całkowita programowa kapitulacja wobec przyjaznego dewiacjom ducha czasu. Także w warstwie językowej. Wygibasy w rodzaju „formy życia wspólnego obliczone na trwałość” jako eufemistyczne określenie konkubinatów są najlepszym dowodem na dalszą dechrystianizację Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej.
Wiele mówi również porównanie obecnych programowych enuncjacji CDU o rodzinie z analogicznymi sformułowaniami obecnymi w aktualnych programach wyborczych autorstwa innych partii niemieckiego politycznego mainstreamu. Na początek przyjrzyjmy się programowi SPD, partnera CDU w obecnej „wielkiej koalicji” rządowej. Przed niemal dwudziestoma latami socjaldemokratyczny kanclerz G. Schroder stwierdził, że „rodzina istnieje tam, gdzie są dzieci”. Obecnie jego partyjni koledzy zapisali w swoim programie wyborczym, że dla nich „rodzina jest tam, gdzie ludzie biorą za siebie nawzajem odpowiedzialność – od małżeństwa między mężczyzną a kobietą, po matki i ojców samotnie wychowujących dzieci, rodziny patchworkowe, aż do par jednopłciowych”.
Czym to sformułowanie różni się od obecnego podejścia CDU do istoty życia rodzinnego? Niczym. A może coś różni w tym względzie CDU od „Zielonych”? „Die Grunen” w swoim programie na tegoroczne wybory do Bundestagu zapisali następującą diagnozę: „Rodziny stały się tak różnorodne, jak różnorodne jest życie. Istnieją pary, które zawarły ślub i mają dzieci, istnieją osoby samotnie wychowujące dzieci, rodziny patchworkowe, rodziny pozamałżeńskie, rodziny tęczowe, rodziny opiekuńcze i rodziny pozbawione dzieci”. Czym się różnią w podejściu do rodziny niemieccy chadecy od kolejnej lewicowej partii, jaką są „Zieloni”? Odpowiedź jak wyżej – niczym.
A może istnieje jakaś różnica w tym względzie między CDU a jej zwyczajowym partnerem koalicyjnym, czyli demoliberalnymi „Wolnymi Demokratami” (FDP)? W ich deklaracji programowej czytamy m. in.: „Chcemy w odniesieniu do wszystkich par stosować zasadę „jednakowe obowiązki, jednakowe prawa”. Różnica? Żadna.
O duchowej oraz intelektualnej kondycji niemieckiej chadecji równie dużo mówi passus z aktualnego programów wyborczego CDU, któremu towarzyszy nagłówek: „Co spaja nasz kraj”. Na pierwszym miejscu wymieniona jest „wspólnota”, która sprawia, że „Niemcy odznaczają się wspaniałą jednością w różnorodności”. No dobrze, ale co spaja wspólnotę? Czytając program CDU można odnieść wrażenie, że jest to przede wszystkim sport, który jest wymieniony jako czynnik integrujący społeczeństwo niemieckie zaraz po „wspólnocie”. Dopiero po sporcie mowa jest o „Kościołach chrześcijańskich i wspólnotach religijnych”. Zwróćmy również uwagę na kolejność rzeczowników, gdy w programie wyborczym CDU z 2017 roku czytamy, że „oświecenie i nasze chrześcijańsko-żydowskie dziedzictwo aż do dzisiaj kształtują Niemcy i pozostają ważnym fundamentem”.
Pamiętając o tym, co przyniosła dla Niemiec i Europy reformacja (serię wojen religijnych, supremację państwa nad Kościołem, ostatecznie zaś sekularyzację życia społecznego) jeszcze dziwaczniej brzmi ten fragment programu CDU, w którym stwierdza się, że przypadający w tym roku jubileusz reformacji „raz jeszcze ukazał nam wyraziście, jak ściśle nasza historia i nasza kultura jest związana z chrześcijańskimi Kościołami”.
Mając przed oczyma programowy cienkusz niemieckiej chadecji nie za bardzo dziwi fakt, że w szeregach CDU całkiem poważnie nie tylko mówi się o możliwości kontynuowania koalicji rządowej z SPD, ale również pojawia się koncepcja stworzenia po wrześniowych wyborach „koalicji jamajskiej” złożonej z CDU, FDP i „Zielonych” (czerń – żółć – zieleń jak we fladze Jamajki). Szczególnie głośno domagają się tego działacze CDU młodszego pokolenia, którzy podobną koalicję testują już – jak twierdzą, z powodzeniem – w niektórych landach (np. w Szlezwiku-Holsztynie po niedawnych wyborach lokalnych).
Jeśli wierzyć sondażom, wrześniowe wybory w Niemczech wygra CDU, której programem jest rządzenie dla dobra dalszego rządzenia w imię jeszcze skuteczniejszego rządzenia. A literka „C”? Cóż, wystarczy kupić zestaw płyt CD z kolędami, przesłuchać je w grudniu – i będzie dobrze. W końcu mamy do czynienia z nowoczesną, zachodnioeuropejską chadecją, która nie wprowadza kwestii światopoglądowych do polityki, by nie dawać pożywki ekstremistom, której członkowie głęboko, baaardzo głęboko w sercu i w swoim sumieniu wyznają wartości chrześcijańskie, ale przecież doskonale znają realia i wymogi pluralistycznego społeczeństwa. Brzmi znajomo?
Grzegorz Kucharczyk