Monachijski historyk Michael Wolffsohn w ostrych słowach komentuje przestępstwa, których dopuszczają się żydowscy ekstremiści w imię judaizmu. Uczony nie tylko potępia ich zbrodnie, ale pyta jeszcze o teologiczne umocowanie żydowskiego fundamentalizmu.
Historyk zabrał głos po serii ataków, których dopuścili się ekstremiści. W lipcu podpalono benedyktyński klasztor nad Jeziorem Tyberiadzkim. Później zabito nożem kobietę na paradzie homoseksualnej. Wreszcie podpalono dom palestyńskiej rodziny, zabijając niemowlę i jego ojca, a ciężko raniąc matkę.
Wesprzyj nas już teraz!
Wolffsohn wyjaśnia, że cała sprawa powiązana jest z syjonizmem. Syjonizm, ruch powstały w 1897 roku, od początku był uważany za herezję. Według żydów ortodoksyjnych wygnanie w roku 70. po narodzinach Chrystusa było Bożą karą dla grzesznych dzieci Izraela. A zatem wygnanie to może zakończyć, jeżeli tylko tego zechce, jedynie sam Bóg – kto robi to z własnej woli, ten w nieuprawniony sposób Mu pomaga, jest więc heretykiem.
Z czasem jednak przeciwnicy syjonizmu stawali się coraz bardziej „niecierpliwi” i uznali wreszcie, że także oni mogą „pomagać” Bogu, a zatem z zapałem zwalczać tych, których uważają za Jego wrogów. W opinii Wolffsohna rzecz jest bardzo podobna do postaw islamskich dżihadystów – a także do stanowiska fanatycznych leninistów, traktujących doktrynę Marksa w zasadzie tak, jak Słowo Boże.
W ocenie historyka żydowski ekstremizm nie mógłby jednak się narodzić, gdyby nie rzeczywistość życia na Bliskim Wschodzie. Jest ona „z obu stron, niezależnie od kierunku, coraz bardziej radykalna. Barbarzyństwo rodzi barbarzyństwo, przemoc rodzi kontrprzemoc” – uważa, nawiązując do konfliktu żydowsko-arabskiego.
Pach
Źródło: deutschlandfunk.de