Niemieckie władze chcą pozbyć się jednego z największych rywali w planowanych na ten rok wyborach do Bundestagu i w landach. 3 marca agencja wywiadowcza podległa ministerstwu spraw wewnętrznych sklasyfikowała partię Alternatywa dla Niemiec (AfD) jako podejrzany ruch ekstremistyczny. Służby będą mogły stosować wszelkie możliwe metody inwigilacyjne, w tym prowokacje wobec wszystkich jej członków.
Urząd Ochrony Konstytucji (BfV) wydał tym samym wyrok na jedną z głównych partii opozycyjnych w kraju. Każda osoba z nią związana może być od tej pory – w majestacie prawa – podsłuchiwana i śledzona, a służby mogą wykorzystywać tajnych informatorów i prowokatorów. Już wcześniej władze inwigilowały niektóre oddziały AfD w Brandenburgii oraz w Turyngii. Pod lupą znalazły się także placówki w Saksonii. Saksoński Urząd Ochrony Konstytucji (LfV) podejrzewał jej członków o „zachowania ekstremistyczne”.
Wesprzyj nas już teraz!
Niemiecka agencja odmówiła jakichkolwiek komentarzy na temat swojego posunięcia, które wzbudziło wielkie kontrowersje. Władze AfD zapowiedziały, że będą się odwoływać od decyzji, a liderka partii Alice Weidel oskarżyła agencję o „czysto polityczne” i „oburzające” działanie, które – jej zdaniem – nie zaaprobuje Trybunał Konstytucyjny. Wcześniej niemieckie media donosiły, że AfD jest badana pod kątem „podejrzanych powiązań ekstremistycznych, które mogą stanowić potencjalne zagrożenie dla demokracji”. Ministerstw o Spraw Wewnętrznych, które nadzoruje agencję BfV, nie chciało komentować sprawy.
AfD w poprzednich wyborach do parlamentu federalnego zdobyło 88 z 709 mandatów. Co ciekawe, decyzja BfV o zaklasyfikowaniu AfD jako potencjalnego zagrożenia to pierwszy taki przypadek w powojennej historii Niemiec, by partię polityczną reprezentowaną w parlamencie poddać daleko idącej inwigilacji. Służby mogą kontrolować każdy ruch członków partii i wszystkie rozmowy prowadzone przez nich za pomocą wszelkich dostępnych środków komunikacji. AfD jest główną z czterech sił opozycyjnych w Bundestagu, obecną w polityce na wszystkich szczeblach w całym kraju. Nie bez znaczenia jest fakt, że na wrzesień zaplanowano wybory, które wyłonią następcę kanclerz Angeli Merkel, sprawującą władzę aż od 2005 r. Alexander Gauland, przewodniczący grupy parlamentarnej AfD, nie ma wątpliwości, że działania służb to próba pogrzebania wyborczych szans jego partii.
Ugrupowanie powstało w 2013 roku, łącząc krytyków wspólnej waluty euro. Później partia przeciwstawiała się masowemu napływowi imigrantów. Zarzucano jej powiązania z neonazistami, a ostatnio także to, że kilku jej członków poparło atak na amerykański Kapitol. W 2017 r. ugrupowanie uzyskało łącznie 12,6 proc. głosów poparcia. Obecnie sondaże dają jej od 9 do 11 proc. głosów. Jednak przedłużający się lockdown i sprzeciw jej członków wobec ograniczeń sanitarnych może przysporzyć dodatkowych głosów poparcia.
Decyzję służb poparł szef Centralnej Rady Żydów, sugerując, że jest ona „właściwym i koniecznym krokiem”, bo parta ma zagrażać strukturom demokratycznym. Według agencji bezpieczeństwa wewnętrznego, AfD stwarzać ma zagrożenie dla demokracji. Służby już wcześniej przeprowadziły dwuletnie śledztwo i zbierały wszelkie informacje na temat jej członków. Liczący ponad tysiąc stron raport w tej sprawie obejmuje m.in. przemówienia członków AfD. „Spiegel” zwraca uwagę, że prawo nie zezwala na inwigilację obecnych posłów i kandydatów startujących we wrześniowych wyborach parlamentarnych. Te osoby powinny być wykluczone z takich działań. W przeciwnym wypadku, służby będą potrzebowały mocniejszych dowodów dot. domniemanego zagrożenia stwarzanego przez partię.
AfD czeka w tym roku sześć wyborów regionalnych, a 26 września wybory parlamentarne, które to po 15 lat zakończą rządy Angeli Merkel. Decyzja o poddaniu partii inwigilacji może paradoksalnie zwiększyć szanse AfD w nadchodzących wyborach – sugeruje medium RND. Zakwalifikowanie partii jako organizacji wymagającej inwigilacji może zostać odebrane jako „wyróżnienie w walce z systemem Merkel”. RND dodaje, że BfV może prowadzić „bardzo niebezpieczną grę”.
Niemieckie służby rozpracowują także inne „ruchy skrajnie prawicowe”, które przeciwne są obostrzeniom sanitarnym rządu wprowadzanym w związku z koronawirusem. Służby sugerują, że niektóre organizacje są skłonne do użycia siły militarnej, przywoływany jest wiec z sierpnia 2020 r., gdy ponad 300 protestujących próbowało szturmować Reichstag. Niektórzy mieli trzymać zerwono-biało-czarną Reichsflaggen, która zdaniem służb odzwierciedla przekonanie, iż współczesne Niemcy są sztucznym wytworem zwycięzców drugiej wojny światowej i że dawne granice kraju powinny zostać przywrócone, włączając w to połowę dzisiejszej Polski.
BfV szacuje, że ideologia ruchu Reichsbürger przyciągnęła około 19 tys. ludzi, a „brutalne ataki” i kilka odkrytych składów broni świadczy o gotowości do użycia przemocy, by osiągnąć swój cel. Wiec w sierpniu 2020 r. został zorganizowany – wbrew sugestiom służb – nie przez ruch Reichsbürger, ale przez ruch Querdenken ( co oznacza „myślenie nieszablonowe”). Ruch wskazuje, że maski, blokady i inne ograniczenia sanitarne są niekonstytucyjne i stanowią niedopuszczalny atak na wolności osobiste. Grupa zyskuje na znaczeniu w miarę przeciągania się lockdownu. Według ministra spraw wewnętrznych Nadrenii Północnej-Westfalii, jedna trzecia osób uczestniczących w protestach przeciwko obostrzeniom to „prawicowi ekstremiści”, Ruch Querdenken poddano obserwacji dlatego, że Michael Ballweg, jego założyciel, nie odciął się od powiązanego z teoretykiem ruchu Reichsbürger Peterem Fitzkiem, skazanym za malwersacje. Socjolog Matthias Quent twierdzi, że utrzymuje się sojusz między zwolennikami walki z obostrzeniami sanitarnymi a skrajną prawicą, która zyskuje na znaczeniu w całej Europie i w Stanach Zjednoczonych. BfV jest zaniepokojona wzrostem znaczenia ruchów skrajnie prawicowych. To spośród nich mają wywodzić się zwolennicy głosujący na partię Alternatywa dla Niemiec (AfD).
Partia była obecna w kanałach telegramowych ruchu Querdenken i w przypadku protestów. Sugeruje się, że jedna czwarta zwolenników Querdenken prawdopodobnie zagłosuje na AfD w porównaniu ze średnią krajową wynoszącą 10 proc. – tak przynajmniej przekonują autorzy badania przeprowadzonego przez Uniwersytet w Bazylei. Niemiecka ekipa rządząca jest zaniepokojona, że żaden z uczestników badania nie miał zamiaru głosować na największe partie polityczne głównego nurtu. A ruch ten walczy także z ideologią gender i masową imigracją.
Choć w czasie epidemii poparcie dla Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) kanclerz Angeli Merkel gwałtownie wzrosło z poniżej 30 proc. do prawie 40 proc., a wszystkie inne partie, w szczególności Zieloni, którzy mieli być drugą siłą w kraju, straciły w sondażach, CDU obawia się rezultatu wyborów ze względu na odejście Merkel. Ostatnie notowania wzrosły dla partii ze względu na kanclerz, której ufa wielu Niemców, jednak wraz z jej odejściem i nasileniem się nastrojów antyestablishmentowych wielkość poparcia dla głównej partii obarczona jest pewną niewiadomą. Berlin obawia się, czy trend wzrostowy utrzyma się do września tego roku, biorąc pod uwagę nasilającą się krytyką wobec dalszych ograniczeń przeciwepidemicznych i powolnej realizacji strategii szczepień. Ruchowi Querdenken udało się już uwydatnić nieufność niektórych Niemców względem rządu federalnego, a zwłaszcza do głównych partii politycznych.
Posunięcia niemieckich służb, które wypowiedziały wojnę „prawicowym ekstremistom” tolerując jednak ekstremistów lewicowych, nie są czymś na świecie odosobnionym. Australia chce zakazać działalności prawicowej grupie Sonnenkrieg Division (SKD). Minister spraw wewnętrznych Peter Dutton potwierdził, że proponuje zdelegalizowanie organizacji zgodnie z zaleceniem agencji bezpieczeństwa ASIO. Grupa jest brytyjskim ramieniem amerykańskiej Atomwaffen Division i została już zdelegalizowana w Wielkiej Brytanii, gdzie jej członkowie trafili do więzienia. Dutton napisał do lidera opozycji oraz przywódców stanowych i terytorialnych, proponując, by uznać grupę za „organizację terrorystyczną”.
Ekspert ds. terroryzmu, Greg Barton, powiedział, że decyzja o zakazaniu tej grupy w Australii jest „znaczącym” krokiem w kierunku wzmocnienia reakcji rządu na prawicowy ekstremizm. – To nie jest tylko symboliczne posunięcie; to bardzo praktyczne posunięcie we wzmacnianiu organów ścigania, aby były w stanie podjąć działania, zanim ktoś zainspiruje kogoś do przemocy – tłumaczył w SBS News. – Jeśli nie będą grupą zakazaną, bardzo trudno będzie podjąć działanie, gdy ktoś w rzeczywistości nie dopuści się aktu przemocy. Chodzi o zaprzestanie ich promocji, odcięcie od funduszy, zaprzestanie rekrutacji – wyjaśnił. Za przestępstwa terrorystyczne w Australii, w tym za członkostwo w organizacjach terrorystycznych, szkolenie lub udzielanie im wsparcia, grozi kara do 25 lat pozbawienia wolności.
Źródło: euractiv.com, voanews.com, sbs.com.au, rusi.org, timesofisrael.com
AS