Niedowierzanie, strach, zdenerwowanie i histeria. Chyba tak najkrócej można opisać uczucia naukowców specjalizujących się w badaniach nad „relacjami płci”, których wypowiedzi zostały przytoczone na łamach tygodnika „Newsweek”. Wszystko za sprawą… Fundacji Życia i Rodziny.
Przedstawiciele Fundacji, w której zarządzie zasiada Kaja Godek, wysłali list do publicznych uczelni w Polsce. Poprosili w nim o przygotowanie wykazu naukowców, którzy wykładają gender studies. Prośba ta stała się dla wielu wykładowców oznaką nadciągającej nagonki, która może pozbawić ich pracy.
Wesprzyj nas już teraz!
– Pierwsza reakcja? Że to lista ludzi do odstrzału – wyznaje Ivka Macioszek, absolwentka studiów podyplomowych w zakresie gender na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W sukurs idzie jej prof. Jacek Kochanowski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, który twierdzi, że działacze Fundacji Życia i Rodziny „nie wiedzą, czym w rzeczywistości jest gender”. – Chodzi między innymi o odpowiedź na pytania: co znaczy być kobietą, a co mężczyzną w naszym społeczeństwie? – tłumaczy i dodaje, że takie badania są prowadzone na całym świecie. On sam po raz pierwszy miał być napiętnowany jako genderowiec „za pierwszego PiS-u” w 2005 roku.
Zdaniem prof. Ingi Iwasiów, literaturoznawcy z Uniwersytetu Szczecińskiego odpowiedź na prośbę Fundacji byłaby… „autodonosem”. – Nie możemy zakładać, że to są niewinne pytania, zwłaszcza w kontekście tego, jak ta fundacja mówiła o studiach genderowych. Jeśli jej podamy jak na talerzu te wszystkie informacje, może opublikować listę nazwisk jako tych, którzy szerzą ideologię śmierci – twierdzi.
Kolejnym naukowcem, który zabiera głos w tej sprawie jest prof. Janusz Majcherek, socjolog i filozof z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Fundacja Życia i Rodziny to w jego ocenie „fanatyczni doktrynerzy” obecnej władzy. Dowodem na to ma być obywatelski projekt zakazujący aborcji. W pełni zgadza się z nim Małgorzata Marenin, prezes stowarzyszenia Stop Stereotypom. – To są dopiero początki. Najpierw jest wyszukiwanie niewygodnych naukowców, potem będzie obserwowanie, a na koniec petycje o wyrzucenie z uczelni – alarmuje działaczka i dodaje, że „niepokornym” naukowcom grozi fala nienawiści i fałszywych oskarżeń, np. o promocję pornografii u dzieci. Ona sama jest przykładem takich działań, ponieważ przez poglądy straciła pracę nauczycielki. – Jestem na czarnej liście PiS, żaden dyrektor nie zaryzykuje zatrudnienia mnie w szkole – lamentuje.
W artykule przytaczanych jest jeszcze kilka innych tego typu wypowiedzi polskich naukowców i działaczy nie widzących niczego złego w ideologii gender. Nikt z nich nie jest jednak w stanie przytoczyć żadnego racjonalnego argumentu przeciwko prośbie Fundacji Życia i Rodziny. Czy naprawdę informacja o kwotach przeznaczanych na gender jest aż tak „niebezpieczna”?
Źródło: „Newsweek”
TK