Pierwszymi, którzy inwazję Sowietów przyjęli niemal wprost na swoje piersi, byli żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza. 17 września 1939 roku stanęli oni do nierównej walki z wielokrotnie przewyższającymi ich liczebnie siłami wroga.
W okresie dwudziestolecia międzywojennego stosunki między Polską a ZSRS do 1932 roku regulował Traktat Ryski z 18 marca 1921. Trudno jednak mówić o uporządkowanych relacjach, bo ów traktat był – pisząc w wielkim skrócie – efektem przepędzenia Armii Czerwonej przez polskich żołnierzy z terytorium naszego kraju. Fundamentem paktu było więc upokorzenie jednej ze stron tamtej wojny.
Wesprzyj nas już teraz!
Dopiero w latach 30. rozpoczął się proces normalizacji stosunków polsko-sowieckich, co zupełnie słusznie może kojarzyć się nam z nie tak dawnym przecież odprężeniem polityki zagranicznej współczesnej Rosji. W lipcu 1932 roku Polska i Związek Sowiecki podpisały układ o nieagresji, prolongowany później w maju 1934 do końca… 1945 roku. Stalinowi do uzyskania statusu „gołębia pokoju” brakowało jeszcze uwiarygodnienia się przed społecznością międzynarodową. Do takowego doszło w Londynie, 3 lipca 1933 roku, gdzie ZSRS podpisał tzw. protokół Litwinowa określający definicję agresora oraz działań stanowiących agresję.
Stalin niespecjalnie brał sobie jednak do serca poczynione zobowiązania, o czym – jak wiadomo – boleśnie przekonaliśmy się na własnej skórze.
Opuszczeni i zapomniani
Moskwa, uporawszy się z czystkami dokonywanymi na przeciwnikach politycznych, postanowiła przejść pod koniec lat 30. do ofensywy dyplomatycznej. Jej efektem było zawarcie niemiecko-rosyjskiego paktu Ribbentrop – Mołotow, sankcjonującego podział terytoriów Europy Wschodniej, w tym Polski.
Stalin wypowiedział Polsce wojnę 17 września 1939 roku. Dwa dni wcześniej Armia Czerwona otrzymała rozkaz przystąpienia do ataku, który uargumentowano w ten sposób: „Naród białoruski, ukraiński i polski spływają krwią w wojnie rozpoczętej przez rządzącą klikę obszarniczo-kapitalistyczną Polski i Niemiec. Robotnicy i chłopi Białorusi, Ukrainy i Polski powstali do walki ze swoim odwiecznym wrogiem – obszarnikami i kapitalistami”. Z kolei do ambasady Rzeczpospolitej Polskiej w Moskwie trafiła specjalna nota, informująca o podjętej decyzji. Od początku do końca była ona zakłamana, wszak dla Sowietów właśnie fałsz stanowi najtwardszy oręż służący usprawiedliwieniu popełnionych zbrodni. „Państwo polskie i rząd polski faktycznie przestały istnieć. Tym samym utraciły moc obowiązującą traktaty zawarte miedzy ZSRS a Polską” – napisali agresorzy.
W polskiej historiografii rzadko zwraca się uwagę na walki naszych żołnierzy z Armią Czerwoną w kampanii wrześniowej. Ta ostatnia kojarzona jest bowiem wyłącznie z wojną polsko-niemiecką. Aż dziw bierze, że to, co działo się na ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej, nadal pozostaje w cieniu walk toczonych z Wehrmachtem. Nie da się tego usprawiedliwić inaczej, jak poważnym zaniedbaniem edukacji historycznej, choć na pewno niemały wpływ na taki stan rzeczy miała propagowana przez lata PRL oficjalna wersja historii, która – jeśli już w ogóle zajmowała się tym, co działo się po 17 września 1939 roku – snuła wzruszającą opowieść o wyzwalaniu białoruskich, ukraińskich i polskich robotników oraz chłopów z jarzma wojny narzuconego im przez obszarników.
Bitwa pod Szackiem
Szkoda, że starcia z Sowietami pokrywa dzisiaj kurz zapomnienia, bo polski żołnierz bił się z armią Stalina nie mniej mężnie niż z hitlerowskim Wehrmachtem. Nie wszystkie jednostki zgromadzone w obszarze sowieckiej agresji podporządkowały się rozkazowi marszałka Rydza-Śmigłego, część żołnierzy uznała go bowiem za prowokację. Polskie wojsko i ochotnicy bijąc się z Armią Czerwoną składali daninę krwi w obronie polskich miast – Wilna, Lwowa czy Grodna.
Szczególnym bohaterstwem wykazały się jednak jednostki Korpusu Ochrony Pogranicza, które jako pierwsze przyjmowały uderzenie Armii Czerwonej. Ich dowódca, gen. Wilhelm Orlik-Ruckemann, mimo, że dysponował siłami niewielkimi w stosunku do agresora, wydał swoim podwładnym rozkaz przeciwstawienia się wszelkim próbom przekroczenia granicy przez wojska sowieckie. Jednostki KOP z trudem podejmowały walkę z przeważającymi siłami wroga. Już 19 września na granicy polsko-rosyjskiej pod Oszmianami, po zaciętej walce skapitulował szwadron „Krasne” a pod Dubnem kolejny – „Derdakały”. Sowieci opanowywali stopniowo kolejne garnizony graniczne. Padały więc Baranowice, Ostróg i Krzemieńce.
Jednak Orlik-Ruckemann nie myślał o poddaniu się, szczególnie, że dwóm batalionom Korpusu („Kleck” i „Ludwikowo”) udało się nad ranem 20 września odrzucić atak wojsk pancernych i jednostek piechoty nieprzyjaciela spod Ossowa do Dubojów. Dowódca wiedząc, że sytuacja nie jest beznadziejna, ocenił jako realną szansę przebicia się do centralnej Polski. Ściągnąwszy w tym celu podległe sobie jednostki utworzył zgromadzenie liczące około 9 tysięcy żołnierzy. Ruszyli oni forsownym marszem, kierując się na Warszawę. KOP-owcom udało się przerwać pozycje sowieckie i przekroczyć Bug.
Nie sposób było jednak uniknąć walki z Sowietami. Doszło do niej ostatecznie w okolicach wsi Szack. Wroga armia uderzyła na żołnierzy Korpusu, wyprzedzając ich atak. Grząski teren nie pomagał czołgom 411. batalionu pancernego i Polacy, dopuściwszy je nieco bliżej, rozbili atak wroga. Głównym celem KOP było jednak uderzenie na Szack, przeprowadzone zresztą skutecznie. Walkę o wieś żołnierze Orlika-Ruckemanna stoczyli krwawo: walcząc bagnetami. Zdobycie Szacka było ważnym momentem strategicznym w działaniach KOP, bowiem przyniosło wyczerpanemu zgrupowaniu chwile wytchnienia – zdobyto tam nie tylko broń, ale także żywność. Niestety, wkrótce Sowieci przeprowadzili kontratak, a próba zastosowania przez Polaków manewru oskrzydlającego nie powiodła się. W konsekwencji, mimo bohaterskiej postawy podwładnych, Orlik-Ruckemann musiał zrezygnować z dalszego marszu w zgrupowaniu, wydając rozkaz rozproszenia oddziałów.
Krótka historia Korpusu
KOP stanowił niezwykłą formację, powołaną do obrony wschodniej granicy przede wszystkim przed sowieckimi dywersantami. Historia tej formacji była krótka, bo jedynie 15-letnia, ale zasługi KOP dla zachowania spokoju w zapalnych regionach granicznych są nieocenione. Świetnie wyszkoleni żołnierze stanowili szpicę państwa polskiego, gotową jako pierwsza przyjąć na siebie atak wroga. Tak też postąpili po 17 września 1939 roku, kiedy wielu z nich starcie z Sowietami przepłaciło życiem, do końca broniąc granic Rzeczpospolitej.
Dziś, 75 lat po sowieckim najeździe, warto wspomnieć mężnych strażników kresowych stanic.
Krzysztof Gędłek