24 sierpnia 2023

Miliony, a nawet miliardy ludzi wychodzące ze skrajnej nędzy, wyeliminowanie głodu w ogromnej większości świata i wydłużenie średniej długości życia o kilka dekad to zbyt mało dla lewicy. Jej zdaniem prawdziwym problem jest inny: nierówność. Czy jednak w imię lewackiej ideologii mamy poświęcać życie, zdrowie i wolność?

 

Ubóstwo absolutne a nierówność

Wesprzyj nas już teraz!

Na początek zauważmy, że to nie nierówność, lecz bieda jest prawdziwym źródłem cierpień. Oznacza bowiem głód, brak solidnego dachu nad głową i choroby. Tymczasem w ciągu ostatnich 200 lat dzięki uprzemysłowieniu, rozwojowi nauki i kapitalizmowi dokonaliśmy  ogromnego kroku naprzód w walce z tymi plagami. Dość powiedzieć, że w 1820 roku 89 na 100 ludzi na świecie cierpiało z powodu ubóstwa absolutnego. Badacze definiują je jako życie na poziomie 1,90 dolara międzynarodowego dziennie (wartości uwzględniają inflację i różnice siły nabywczej pomiędzy krajami). Tymczasem w 2015 roku jedynie 9 na 100 osób na świecie znajdowało się w sytuacji ubóstwa absolutnego. Nawet jeśli w międzyczasie wzrósł poziom nierówności, to można uznać go za cenę jaką warto zapłacić za zmniejszenie ludzkiego cierpienia.

Podobne zjawisko zachodzi w ramach poszczególnych krajów. Na przykład w komunistycznych Chinach poziom równości w nędzy był wysoki, lecz poziom ubóstwa absolutnego przed reformami sławetnego Denga Xiaopinga wynosił 90 procent. Obecnie oscyluje zaś wokół jednego procenta. To skutek częściowego otwarcia się Państwa Środka na kapitalizm, rynek i idącą z nimi w parze nierówność. Gwałtowny spadek ubóstwa absolutnego obserwujemy także w Indiach. W 1993 roku według danych Banku Światowego żyło w nim 45,9 procent Indusów, a w 2011 roku „jedynie” 21,2 procent.

Obniżenie poziomu absolutnego ubóstwa nie wynika więc z jakiś wspierających egalitaryzm programów ponadnarodowych organizacji, lecz z etyki pracy, rynku oraz oszczędzania i gromadzenia kapitału.

Wzrost a następnie spadek globalnych nierówności

Nierówność do pewnego czasu będzie tym wyższa, im więcej bogactwa. Z kolei w społeczeństwie ubogim i prymitywnym, nie dysponującym dobrami kapitałowymi i środkami pozwalającymi na magazynowanie bogactwa będzie ona niewielka. Stąd wzięła się – po części prawdziwa – wizja egalitarnych grup zbieracko-łowieckich.

Zazwyczaj jednak wraz ze wzrostem dobrobytu, a więc z przejściem od gospodarki prymitywnej czy rolniczej do nowoczesnego przemysłowego kapitalizmu następuje dalszy wzrost nierówności, co również jest naturalne. „Postęp jest arystokratą” zauważał kontrowersyjny skądinąd francuski monarchista doby przedwojennej Charles Maurras. Gromadzenie kapitału i możliwość jego pomnażania generuje nierówności. Po pewnym czasie jednak z owoców rozwoju korzystają także niższe klasy społeczne. W efekcie wzrost nierówności hamuje. „Przypływ unosi wszystkie łodzie”.

Jak zauważa odległy od konserwatyzmu intelektualista Stephen Pinker w książce „Nowe oświecenie” (str. 132) „zgodnie ze słynną hipotezą ekonomisty Simona Kuznetsa, kiedy kraje się bogacą, nierówność rośnie, ponieważ część ludzi odchodzi z rolnictwa do lepiej płatnych zatrudnień, a reszta nadal tkwi w wiejskiej nędzy. Prędzej czy później jednak przypływ morza unosi wszystkie łodzie. W miarę jak większy odsetek ludności jest wciągany w tryby nowoczesnej gospodarki, nierówność powinna zmaleć, układając się w krzywą w kształcie odwróconej litery >U<”.

To właśnie nastąpiło w skali świata. Od początków rewolucji przemysłowej następował stały wzrost globalnych nierówności. Jak obliczył w swej iście benedyktyńskiej pracy nad analizą danych naukowiec Branko Milanovic, rosły one stale aż do około 1980 roku. Następnie jednak zaczęły maleć.

Nierówność niezbędna dla wolności

Lewicy jednak ten naturalny proces nie wystarcza. Nie chce ona czekać, aż nierówności zaczną spadać w sposób stopniowy. Wynika to z uznania przez nią równości za najwyższą wartość polityczną. Niestety radykalny egalitaryzm może nie tylko utrudniać wychodzenie z ubóstwa, lecz również ograniczać wolność.

Warto w tym miejscu zauważyć, że naturalny porządek, w którym pozwalamy ludziom wykorzystywać swe zdolności, pracowitość, a nawet szczęście do dostarczania wartości innym ludziom musi owocować pewną nierównością. W wolnym społeczeństwie jedni będą chcieli pracować tyle, ile muszą, by przeżyć. Inni zdecydują się podjąć dodatkowych zajęcia. Jedni będą wydawać wszystko na bieżąco, a inni zaoszczędzą kapitał i przeznaczą go np. na zakup maszyn do produkcji i zatrudnienie swoich pracowników. Jedni dysponować będą umiejętnościami wysoce potrzebnymi i rzadkimi (na przykład neurochirurg, pilot, świetny programista). Innym pozostaną bardziej zwyczajne zajęcia. W naturalny sposób, bez niewolącej ingerencji socjalistycznego państwa, doprowadzi to do nierówności społecznych.

 

Amerykański filozof Robert Nozick w książce „Anarchia, państwo i utopia” zwrócił uwagę, że żaden doskonały, w tym oparty na perfekcyjnej równości, rozkład społeczny nie utrzyma się bez ciągłego ingerowania w dobrowolne wymiany międzyludzkie. Załóżmy – pisze – że każdy otrzymuje na starcie równą liczbę dolarów. Jednak każdy z tych równych sobie obywateli pragnie oglądać grę pewnego słynnego koszykarza. Ten koszykarz nie jest niewolnikiem i za swą pracę każde sobie płacić po 10 dolarów od widza. Ludzie chętnie to czynią, gdyż widok gry sportowca jest dla nich cenniejszy od 10 zielonych. W efekcie po pewnym czasie koszykarz staje się bezdyskusyjnie najbogatszym członkiem społeczeństwa. Czy jednak cokolwiek na drodze do jego zamożności było nieprawidłowego? Jeśli nie, to znaczy, że ponadprzeciętna zamożność koszykarza nie wynika z niczyjej krzywdy. Przeciwnie – odzwierciedla jego wartość dla społeczeństwa*.

Oczywiście nie każda nierówność w XXI wieku powstaje w ten sposób. Często jest ona skutkiem korupcji, nieuczciwych układów czy wyzysku. Jednak to argument za dążeniem do sprawiedliwości merytokratycznej – do wynagradzania za zasługi. Albo raczej – do wynagradzania tego, co ludzie doceniają w ramach wolnych, rynkowych decyzji. Egalitaryzm nie jest właściwym rozwiązaniem problemu nieuczciwości w ramach kapitalizmu.

Niechęć do merytokracji a zawiść

Ponieważ jednak tonący brzytwy się chwyta, niektórzy lewicowcy starają się odeprzeć argumenty za merytokratyczną nierównością powołując się na pojęcie względnego ubóstwa. Nawet bowiem – przekonują – jeśli nierówność jest niezbędną konsekwencją wzrostu i nawet jeśli wzrost ten wyciąga ludzi z nędzy, to wywołuje jednocześnie wzrost „względnego ubóstwa”. Innymi słowy, zazdrości. Kowalski może się wzbogacić, ale jeśli więcej wzbogaci się jego sąsiad, to jego dobrostan wcale się nie poprawi. Wskutek smutku wynikającego z zazdrości dobrostan tego pierwszego się pogorszy.

Z argumentem tym można polemizować na dwa sposoby. Po pierwsze warto zawrócić uwagę na nieetyczność zazdrości czy zawiści (wada główna wedle Kościoła!). Co więcej, nawet z czysto naukowego punktu widzenia przekonanie, że nierówność jako taka pogarsza samopoczucie, jest dyskusyjne. Na przykład psychologowie Christina Starmans, Mark Sheskin i Paul Bloom stwierdzili, że pod pewnymi warunkami ludzie nie tylko dopuszczają nierówności, lecz nawet je preferują. Jak zauważyli naukowcy w artykule „Dlaczego ludzie wolą nierówne społeczeństwa”, dzieje się tak w przypadku ich przeświadczenia, że dysproporcje są zasłużone. Jest tak, gdy ponadprzeciętne bogactwo wynika z ciężkiej pracy, pomocności wobec innych czy nawet owocujące szczęściem ryzyko na loterii. Ich zdaniem dowody na niechęć dorosłych i dzieci wobec nierówności po prostu nie istnieją.

Kościół a nierówność społeczna

Na koniec zauważmy, że również tradycyjna nauka Kościoła katolickiego nie popiera bynajmniej dążenia za wszelką cenę do równości. Już bowiem Leon XIII w wydanej w 1891 roku encyklice Rerum novarum podkreśla, że „jest zasadniczym błędem w sprawie, o której mówimy, ulegać poglądowi, że dwie klasy są sobie z natury swojej przeciwne, jak gdyby już sama natura uzbroiła bogatych i proletariat do walki ostatecznej z sobą. Sprzeciwia się to tak dalece rozumowi i rzeczywistości, że prawdą jest wprost przeciwne twierdzenie; jak bowiem poszczególne członki w ciele ludzkim zestrajają się mimo swej różnorodności między sobą, tworząc w ten sposób harmonijny zespół, tak również w społeczeństwie ludzkim dwie te klasy przez naturę skazane są na to, by się z sobą łączyły w zgodzie i by sobie odpowiadały w równowadze. Jedna drugiej bezwzględnie potrzebuje i ani kapitał bez pracy, ani bez kapitału praca istnieć nie może. Zgoda nadaje rzeczom piękno i rodzi ład, a przeciwnie, z walki nieprzerwanej powstaje zawsze zamieszanie dzikich konfliktów”. Ideał głoszony przez papieży nie jest więc ideałem walki klas ani usprawiedliwieniem dla wyzysku biednych przez bogatych. Opiera się bowiem na solidarności i harmonii, zakładających społeczną hierarchię.

Ideał ten sięga już zresztą czasów świętego Pawła. Jak pisał Apostoł Narodów „gdyby całość była jednym członkiem, gdzież byłoby ciało? Tymczasem zaś wprawdzie liczne są członki, ale jedno ciało. Nie może więc oko powiedzieć ręce: >Nie jesteś mi potrzebna< albo głowa nogom: >Nie potrzebuję was<.  Raczej nawet niezbędne są dla ciała te członki, które uchodzą za słabsze; a te, które uważamy za mało godne szacunku, tym większym obdarzamy poszanowaniem” [1 Kor 12;19-23].

Również Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK1937) podkreśla, że różnice społeczne wiążą się z planem Stwórcy. Autorzy Katechizmu cytują na poparcie tych tez średniowieczną mistyczkę Katarzynę ze Sieny. Zanotowała ona słowa, które jej zdaniem wypowiedział do niej sam Chrystus „są różne cnoty i nie daję wszystkich każdemu; jedną daję temu, drugą tamtemu… Jednemu daję przede wszystkim miłość, drugiemu sprawiedliwość, trzeciemu pokorę, czwartemu żywą wiarę… Co do dóbr doczesnych, w rzeczach koniecznych dla życia człowieka, rozdzieliłem je w wielkiej rozmaitości; nie chciałem, by każdy posiadał wszystko, co mu jest potrzebne, ażeby ludzie mieli możliwość świadczyć sobie miłość… Chciałem, by jedni potrzebowali drugich i by byli mymi sługami w udzielaniu łask i darów, które otrzymali ode Mnie (Św. Katarzyna ze Sieny, Dialogi, 1, 7)”.

Jak widzieliśmy wcześniej, uzasadnione nierówności motywują do ciężkiej pracy skutkującej wychodzeniem z nędzy i poniżenia jednostek, rodzin i całych społeczeństw. Co więcej, w znacznej mierze proporcjonalne i sprawiedliwe nierówności umożliwiają wzajemną pomoc i troskę o słabszych. Czyli miłosierdzie.

*przykład Nozicka nieznacznie zmodyfikowano zachowując jego sens.

Stanisław Bukłowicz

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij