„Bielmo” to opowieść o usprawiedliwionym mordercy i niezrozumianych okultystach, gdzie rolę schwarz-charakteru odgrywa wojsko i patriarchat, a wina spada na „założyciela” całego systemu. Szkoda, bo inspirowany twórczością E. Allana Poe kryminał zapowiadał się całkiem nieźle.
[UWAGA! TEKST ZDRADZA FABUŁĘ]
Ekranizacja bestselleru Louisa Bayarda z 2006 r. doskonale oddaje ducha klasycznych powieści detektywistycznych. Przyciąga mrocznym, tajemniczym klimatem, zaciera granicę między życiem a śmiercią, czaruje niedopowiedzeniami oraz trzyma w napięciu aż do samego końca. Z zainteresowaniem obserwujemy fikcyjne wcielenie Edgara Allana Poe (doskonała kreacja Harry’ego Mellinga), uzupełniającego do bólu logicznego i wyrachowanego detektywa Landora (Christian Bale) z młodzieńczym żarem, pasją i otwarciem na rzeczy nadprzyrodzone. Film stanowi jeden wielki hołd złożony twórczości amerykańskiego romantyka, doskonale przelewając na ekran emocje znane chociażby z „Kruka” czy „Morderstwa w Rue Morgue”.
Wesprzyj nas już teraz!
„Bielmo” (The Pale Blue Eye) raczej nie wejdzie do kanonu kina detektywistycznego, jednak wciąż dostarcza solidnej dawki rozrywki. Tym większa szkoda, że produkcja posłużyła jako narzędzie lewicowo-liberalnej propagandy. Nawet jeżeli zostaje podana w bardziej zawoalowany sposób niż w innych netfliksowych agitkach.
Choć tym razem zabrakło wyraźnych wątków spod znaku sześciokolorowej tęczy (tylko w jednym przypadku dwaj kadeci sugerują, że znają się aż za dobrze) i resentymentów rasowych (ciężko o czarnoskórych oficerów w Akademii West Point w 1830 r.), podobnie jak narzędzie zbrodni, rewolucyjne ostrze skierowane jest dużo precyzyjniej i uderza w samo serce Starego Porządku.
To, co zakryte
Jak przystało na dzieło inspirowane literaturą romantyczną, w „Bielmie” znajdziemy cały wątek poświęcony okultystycznej, czy wręcz satanistycznej tematyce. Jednak mimo mrocznej otoczki, podejrzana o serię zabójstw sekta okazuje się niewinna. Co więcej, oddanie się tajemniczym rytuałom zostaje usprawiedliwione poszukiwaniem sposobu na wyleczenie z choroby, na którą ówczesna medycyna nie znajduje lekarstwa.
„Wie pan jakie to uczucie kłaść się spać, nie wiedząc czy pańska córka rano się obudzi?” – pyta detektywa zrozpaczony Marquis, naczelny doktor Akademii. „Czyż mogłem zabronić jej szukać pomocy gdzie indziej?” – tłumaczył zachowanie córki Lei, która weszła w kontakt ze swoim zmarłym pra-pra dziadkiem, Henrim Le Clerkiem, byłym księdzem i łowcą czarownic.
„Le Clerc nie był zły, tylko niezrozumiany” – przyznaje przyciśnięty do ściany lekarz. Człowiek, który posłał na stos 700 kobiet sam został obiektem polowań. Dlaczego? Otóż doszedł do wniosku, że to czarownice, nie Kościół mają rację, a nieśmiertelność może zapewnić tylko Diabeł. I rzeczywiście, od czasu kontaktu z osobliwym przodkiem, Lea wychodzi z beznadziejnej sytuacji, a ataki padaczki należą już do rzadkości. Tylko ostateczna ofiara, czyli poświęcenie na ołtarzu kochającej osoby, dzieli kobietę od całkowitego wyleczenia.
Na dodatek, sekretne kółko okultystów z West Point zostaje wrobione przez prawdziwego mordercę. Tym samym czciciele mrocznych sił, mimo swojej dziwaczności, jawią się raczej jako ofiary niż nikczemnicy.
Prawo zemsty
Całkowitego rozgrzeszenia w oczach widza dostępuje również właściwy morderca, detektyw Augustus Landor. Zrozpaczony ojciec zgwałconej i zmarłej córki, mając świadomość wadliwości systemu, bierze sprawy w swoje ręce i brutalnie morduje kolejnych sprawców. Tylko przez przypadek morderstwa nabierają tajemniczego i sekciarskiego wymiaru, a on sam zostaje zatrudniony do ich rozwikłania.
Co więcej, sprawiedliwości zza grobu domaga się przede wszystkim Matylda, ukazująca się Augustusowi w sennych wizjach. Główny bohater odnajduje upragniony spokój nie w przebaczeniu, ale zemście i objęciach śmierci. Na końcu sam rzuca się ze skarpy (co wyraźnie sugeruje reżyser), z której skoczyła przytłoczona rozmiarem tragedii córka. Sam Poe uniewinnia mordercę, symbolicznie paląc list z dowodami zbrodni.
Prawdziwy winowajca
Kto zatem jest prawdziwym czarnym charakterem netfliksowej opowieści? I choć twórcy podają nam odpowiedź, zostaje ona poukrywana we fragmentach dialogów, w krótkich lecz sugestywnych wypowiedziach, a czasem pojedynczych kadrach. Po pierwsze, zabiło… wojsko, symbolizowane przez najbardziej prestiżową akademię w Stanach Zjednoczonych.
„Uważam, że Akademia odbiera młodemu człowiekowi wolną wolę. Pęta go przepisami i zasadami. Pozbawia zdrowego rozsądku. Odbiera człowieczeństwo” – wyrzuca z siebie w pewnym momencie Landor. Zapytany, czy zatem to instytucję należy obarczyć odpowiedzialnością za zbrodnię, bez wahania odpowiada „oczywiście”.
Detektyw wydał wyrok. Choć trzech kadetów zgwałciło jego córkę, winny jest przede wszystkim system, „dehumanizujący” młodego człowieka. Landor „wymierza sprawiedliwość” jedynie bezpośrednim sprawcom, gdyż na walkę z całą „machiną” jest zbyt mały. W podobnym tonie wypowiada się również Poe: „Gdybym miał zabić każdego kadeta, który znęca się nade mną odkąd tu jestem, obawiam się, że z całego korpusu zostałby niecały tuzin (…) Choćbym żył tysiąc lat, nie zdołałbym zaleczyć wszystkich ran, które mi tu zadano”.
Podobne wyznania to wyraźne puszczenie oka w stronę amerykańskiego przebudzonego (ang. woke) odbiorcy, chorego z nienawiści do hierarchii, służb mundurowych i broni, obarczającego winą za wszystkie problemy świata tzw. toksyczną męskość. Dzieło doskonale ujawnia również afiliacje polityczne samego Bayarda, pełniącego w przeszłości funkcję rzecznika prasowego polityków Partii Demokratycznej. Choć trzeba wyraźnie zaznaczyć, że niniejsza refleksja dotyczy ekranizacji Scotta Coopera, a nie książkowego oryginału.
W dużo bardziej zawoalowany sposób zostaje zaatakowany również „założyciel” ufundowanego na podległości i hierarchii systemu, czyli sam Chrystus. Jego nieobecność wyraźnie kontrastuje z niemal fizyczną sprawczością zmarłych, nie mówiąc o skuteczności okultystycznych rytuałów: matka zza grobu dyktuje Poe’mu wiersze, zmarła Matylda popycha Landora do działania, a Lea otrzymuje wskazówki od dawno już nieżyjącego przodka.
Tymczasem zrozpaczonym prośbom Matyldy, odpowiada jedynie milczenie podobizny Zbawiciela z obrazu Memliga. Augustus tłumaczy szukającej pocieszenia w modlitwie córce: „On ci nie pomoże”. A jako syn episkopalnego pastora, zapewne wie co mówi – stwierdzi widz. I rzeczywiście, wolność od nieustannego cierpienia przynosi dopiero samobójstwo.
Detektyw oskarża Chrystusa nie tylko o własne nieszczęścia, ale wszystkie zbrodnie świata. Gdy dowódca Akademii, w obronie oskarżonej instytucji stwierdza: „Tak rozumując, każda zbrodnia popełniona przez chrześcijanina plami imię Chrystusa”, Landor ponownie odpowiada „Tak właśnie jest”.
Tym samym na Chrystusie ciąży podwójna odpowiedzialność; za ustanowienie niesprawiedliwego, odbierającego człowiekowi wolność systemu, a także za skazanie go na samotność w konfrontacji z niezasłużonym cierpieniem.
Antychrześcijańskie przesłanie „Bielma” nie odbiega zasadniczo od innych produkcji amerykańskiej platformy streamingowej. Różni się natomiast rozmachem, w niczym nie ustępując hollywoodzkim produkcjom. Zatrudnienie chociażby gwiazdorskiej obsady (Christian Bale, Harry Melling, Timothy Spall, Toby Jones czy Charlotte Gainsbourg) wskazuje, że platformy streamingowe na dobre weszły do pierwszej ligi, rywalizując o miano naczelnego kreatora globalnej świadomości. Niestety, jak pokazuje niniejszy przykład, z wyraźnie określoną ideową misją.
Piotr Relich