23 lipca 2021

Nord Stream 2, czyli kara za naiwność

(Fot. Presse- und Informationsamt der / ddp images / Forum)

Ogłoszenie podpisania umowy pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Niemcami w sprawie rurociągu Nord Stream 2 wywołało w przestrzeni polskich mediów publicznych i społecznych paroksyzmy złości i goryczy. Od TVP po Twittera i Facebooka słychać pomstowanie na zdradliwych Amerykanów, na Unię Europejską, i tych którzy ją popierają. Zupełnie tak, jak gdyby ktoś łudził się, że ta sprawa mogła mieć inny finał…

Uzależnienie dwustronne

Budowa drugiej nitki gazociągu z Rosji do Niemiec oczywiście ma ogromne znaczenie geopolityczne. Dotychczas rosyjski gaz był eksportowany do Europy głównie gazociągami Jamał i Braterstwo, wiodącymi przez terytoria Ukrainy i Polski (oraz Białorusi, którą jednak można pominąć z tych dywagacji). Po drodze rosyjski gaz sprzedawany był również do sieci energetycznych tych właśnie krajów po preferencyjnych cenach. Rurociągi te utwierdzały nasze kraje w trwającej jeszcze od czasów komunistycznych zależności od rosyjskiego gazu – taniego, praktycznie nieograniczonego.

Wesprzyj nas już teraz!

O ile jednak Polska i Ukraina co rusz boleśnie odczuwały fakt uzależnienia od Rosji, o tyle odwrotną stroną równania była rosyjska zależność od Polski i Ukrainy. Czysto teoretycznie, Polska i Ukraina mogły w dowolnym momencie zatrzymać tranzyt rosyjskiego gazu do bogatych rynków Europy zachodniej. W praktyce, Polska nigdy nie miała powodu by zakręcić kurek, zaś Ukraina była nazbyt zależna od Rosji, żeby się na to odważyć nawet w momentach największych kryzysów. Dobitnie to zresztą dobitnie zademonstrowali Rosjanie dwukrotnie, w 2006 i 2009 r., zatrzymując przepływ gazu na Ukrainę, i w konsekwencji do południowowschodniej Europy. Jednak dla Rosji było oczywiste, że każdorazowe wstrzymanie dostaw do Europy, nawet jeśli działoby się to w ramach dysputy z Ukrainą, tworzy ryzyko, że Europa przestanie polegać na rosyjskim gazie. Stąd jeszcze w latach 90-tych zaczęto badać możliwość budowy morskiego gazociągu, a prace nad tym projektem drastycznie przyspieszyły w 2006 r., po pierwszym ze wspomnianych rosyjsko-ukraińskich kryzysów gazowych. Wtedy też Rosjanie ogłosili, że nie będą rozbudowywać przebiegającego przez Polskę gazociągu Jamał, co było dobitnym sygnałem, że docelowo, rosyjski gaz ma pominąć również polskiego pośrednika.

Oczywiście plan budowy gazociągu Nord Stream od początku wywoływał w Polsce ogromny niepokój. Sami będąc uzależnieni od rosyjskiego gazu, rozumieliśmy, że to uzależnienie stanie się śmiertelnym zagrożeniem w chwili gdy Rosja przestanie być uzależniona od tranzytu przez nasze terytorium. Tyle tylko że niewiele z tego niepokoju nie wynikało. Owszem, rozpoczęto budowę gazoportu w Świnoujściu, i ponownie powrócono do zawieszonej już parokrotnie wcześniej koncepcji budowy gazociągu Baltic Pipe z norweskich wód Morza Północnego przez Danię do Polski – jednak nawet jeśli litościwie przemilczymy opieszałość z jaką kolejne rządy realizowały te projektu, od początku wiadomo było, że projekty te mogą co najwyżej zredukować, ale nigdy nie zniwelować polskiej zależności od rosyjskiego gazu, o Ukrainie nie wspominając.

Larum grają… i co z tego?

Zdając sobie sprawę, że nowe inwestycje gazowe są niewystarczające, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo energetyczne, Polska zaczęła prowadzić z Rosją swoistą dyplomatyczną wojnę podjazdową. Najpierw starano się zablokować budowę pierwszej nitki Nord Stream. Nie udało się. Można by pomyśleć że to był dobry moment na zmianę strategii – niestety, z uporem maniaka, podjęto równie bezskuteczne działania mające powstrzymać budowę drugiej nitki.

Na te wysiłki zmarnowano kilkanaście lat. Podkreślam: zmarnowano. Zmarnowano, bo próba powstrzymania Nord Stream od początku zakrawała na nierealny absurd. Trzeba tu przypomnieć pewien fakt, który nie mieści się niestety w instytucjonalnej pamięci polskiego ministerstwa spraw zagranicznych – otóż, gdy budowano pierwszy gazociąg, jeszcze ze Związku Radzieckiego, do Europy, inwestycja ta wywołała bardzo ostry sprzeciw Amerykanów. Dla ówczesnego prezydenta Reagana było oczywiste, że sytuacja, w której Europa polega na radzieckim gazie jest niedopuszczalna. Tu nie chodziło „tylko” o Polskę i Ukrainę (wówczas tkwiące w obozie sowietów), ale o samo serce NATO – o Niemcy i Francję. Reagan zabronił eksportu amerykańskiego sprzętu i technologii do Europy, a nawet obłożył sankcjami gospodarczymi niektórych ze swoich europejskich sojuszników. Sprzeciw nic nie dał – gazociąg powstał.

Skoro więc Amerykanom nie udało się powstrzymać tamtego gazociągu – jakże miało się to udać znacznie słabszej Polsce? Skoro wspólne interesy NATO w dobie zimnej wojny nie były wystarczającym argumentem, jakże mogliśmy liczyć na to, że Niemcy zatrzymają Nord Stream w imię jakiejś tam solidarności europejskiej?

W tej sytuacji, można by nawet przewrotnie pochwalić Amerykanów. Widząc, że sankcje nałożone jeszcze przez Trumpa w żaden sposób nie mogą powstrzymać budowy (praktycznie już ukończonej) drugiej nitki Nord Streamu, wiedząc, że nie mają żadnych kart przetargowych, Amerykanie mimo wszystko wymogli na Niemcach zawarcie umowy, w której ci zobowiązali się wspierać przebudowę Ukraińskiej energetyki tak aby uniezależnić ją od rosyjskiego gazu. W ten sposób, Stany wprawdzie oddają swojego ukraińskiego „sojusznika”, ale nie w ręce wrogiej Rosji, tylko sojuszniczych Niemiec.

Tak więc, z amerykańskiej perspektywy, ogłoszona umowa to majstersztyk. Udało się im wyciągnąć coś z niczego. Natomiast z polskiej perspektywy, umowa ta wieńczy pełzającą od kilkunastu lat katastrofę polskiej polityki wokół Nord Streamu i polskiej polityki wschodniej w ogóle. W dłuższej bowiem perspektywie, nie utrata zysków tranzytu rosyjskiego gazu przez Polskę, ale właśnie wepchnięcie Ukrainy w niemiecką strefę wpływów może okazać się najbardziej dla nas szkodliwe. Ukraina, która od kilku lat koncentruje się na budowie relacji bezpośrednio z Berlinem, jest wielkim nieobecnym w politycznym projekcie Trójmorza, znacząco osłabiając potencjał tej inicjatywy. Jeśli zawarta przez Amerykanów i Niemców umowa sprawi, że Ukraina się bardziej uzależni od Niemiec, wejście Ukrainy w te struktury albo się oddali – albo zwiększy niemieckie wpływy na ten projekt, który wszak miał w teorii wzmocnić pozycję Polski i innych państw regionu nie tylko wobec Rosji, ale też wobec Niemiec.

Ale obwinianie niemieckiego rządu za to, że realizuje swoje interesy, również przeciw nam, mija się z celem. To nie Niemcy bowiem pozbawili Polskę wszystkich atutów w grze o Ukrainę i przeciw uzależnieniu od Rosji. To nasze kolejne rządy zmarnotrawiły swoje atuty przez piętnaście lat karygodnych zaniedbań.

Zamiast krzyczeć – działać

W 2007 r., gdy ogłoszono plan budowy gazociągu Nord Stream, Polska znalazła się w sytuacji absolutnie wyjątkowej, żeby nie powiedzieć: przełomowej. Owszem, była to sytuacja ryzykowna, gdzie w perspektywie kilkunastu lat Polska utraci istotny geopolityczny atut bycia państwem tranzytowym dla Rosji, ponosząc przy tym koszty mocnej podwyżki cen gazu. Jednak była to też wielka okazja: po raz pierwszy od czasu rozbiorów, jeśli wręcz nie od czasu powstania Chmielnickiego sto lat wcześniej, politycy w Polsce i na Ukrainie zobaczyli, że mają wspólne interesy, i że Rosja stanowi wspólne zagrożenie.

W tej sytuacji, można było podjąć szereg działań, które realnie wzmocniłyby pozycję Polski i Ukrainy vis-à-vis Rosja. Na północy, można było przystąpić energiczniej do budowy Baltic Pipe – jak to bowiem jest możliwe, że przez czas, w którym zbudowano dwie nitki Nord Streamu, teoretycznie pilny i priorytetowy dla nas Baltic Pipe w ogóle jeszcze nie ruszył? Na południu zaś, Polska mogła pomóc Ukrainie podjąć prace nad gazociągiem przez Morze Czarne do Turcji, aby podpiąć nasze kraje również do kaukaskich złóż gazowych. Wreszcie, co być może najważniejsze: można było skorzystać z ukraińskiego doświadczenia w operowaniu siecią elektrowni jądrowych, aby rozpocząć taką inwestycję w Polsce. Można było również wesprzeć Ukrainę tak, aby dokończyli zawieszoną w 1989 r. budowę elektrowni jądrowej w Czehryniu. Nawiasem mówiąc: trudno byłoby znaleźć wymowniejszy symbol dla polsko-ukraińskiego zbliżenia niż wspólna inwestycja w miejscowości, w której rozpoczęła się akcja sienkiewiczowskiego Ogniem i mieczem, i w której sam Chmielnicki przez czas jakiś miał swoją główną kwaterę. Okazja pojawiła się, gdy w 2005 r., rząd Ukrainy ogłosił plan wznowienia czehryńskiej inwestycji. Jednak w obliczu rozmaitych trudności, nie doszło do realizacji tego projektu i dziś stoi tam tylko zalana betonem ruina. Czy Polska mogła tu coś zmienić? Tego nie wiemy – wiemy tylko tyle, że nikt nawet o tym nie myślał.

Ostatecznie więc, druga nitka gazociągu Nord Stream staje się faktem. Polska i Ukraina tracą swoje karty przetargowe wobec Rosji, w międzyczasie nie zrobiwszy nic, a w każdym razie bardzo niewiele, aby dobrać do ręki jakiekolwiek inne karty. Woleliśmy tracić czas protestując przeciw budowie gazociągu, który nie przebiegał przez nasze terytorium, i który nie powinien w ogóle być naszą sprawą. Oczywiście: istnienie tego gazociągu oznacza dla nas utratę lukratywnego tranzytu gazu. Ale przecież Rosjanie nie mają obowiązku przesyłać tego gazu przez nasze terytorium – nie mamy przecież prawa decydować komu i jak będą Rosjanie sprzedawać swoje produkty. Zamiast więc zgrzytać zębami, grać larum i ogólnie epatować karygodną naiwnością polityczną – trzeba było coś robić, aby uniezależni się od rosyjskiego gazu.

Dziś jest późno, ale przecież wciąż jeszcze nie za późno. Możemy jeszcze zacząć działać proaktywnie ku własnemu wzmocnieniu, miast tylko grać rolę coraz bardziej pogardzanego przez możnych tego świata petenta. Jeśli jednak wolimy uskarżać się na zdradę Amerykanów, porozumienie ponad głowami, czy koniec europejskiej wspólnoty, to pozostaje już chyba tylko przywołać nieśmiertelne słowa Jana z Czarnolasu:

Cieszy mię ten rym: „Polak mądr po szkodzie”;
Lecz jesli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.

 

Jakub Majewski

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij