W ciągu ostatniej dekady narodowa strategia bezpieczeństwa USA opierała się w dużym stopniu na operacjach specjalnych z wykorzystaniem komandosów a także samolotów bezzałogowych. Analitycy uważają, że w przyszłości nie można liczyć na to, że nocne naloty samolotów bezzałogowych uporają się z wrogiem. Tego typu operacje są kosztowne i przynoszą kłopoty dyplomatyczne, często pogarszając relacje z krajami, które zapewniły Stanom wsparcie. Obecnie pojawiają się głosy o potrzebie bliższej współpracy z siłami specjalnymi państw, które mają zbieżne interesy z USA, a także o konieczności budowania pozytywnego wizerunku wśród ludności cywilnej.
System zapewnienia bezpieczeństwa polegający na upowszechnieniu operacji specjalnych, zapobiegających rozwinięciu się długotrwałych i niezwykle kosztownych wojen, został zaproponowany ponad 10 lat temu przez emerytowanego generała armii amerykańskiej Stanleya McChrystala. Skupił się on na rozwinięciu współpracy z agencjami wywiadowczymi i organizowaniu akcji specjalnych szybszych od wojen.
Wesprzyj nas już teraz!
Wizja systemu McChrystala okazała się jednak dość kosztowna. Wydatki na wyrafinowany system komunikacji, specjalne helikoptery, urządzenia wywiadowcze, zbudowanie kilku specjalnych kwater głównych oraz przekształcenie samolotu transportowego C-130 w rodzaj latającego szpitala doprowadziły w ciągu ostatniej dekady do wzrostu wydatków z 2,3 mld dol. w 2001 r. do 10,5 mld. dol. w 2012 roku. Operacje specjalne prowadzono nie tylko w celu schwytania i „wyeliminowania” Osamy Bin Ladena. Na porządku dziennym stosowano je w Afganistanie i Iraku.
Jednak operacje te, połączone często z nocnymi lotami dronów, rzadko okazywały się decydujące i generowały znaczne koszty polityczne. Jak zauważają specjaliści, operacje te wcale nie należą do łatwych rozwiązań, jak starają się je przedstawić niektórzy urzędnicy. Teoretycznie mogą wyeliminować bezpośrednie zagrożenie, ale na dłuższą metę nie powinny one być stosowane jako główny filar amerykańskiej strategii obronnej.
Niektórzy amerykańscy decydenci uważają, że powinno się realizować tzw. bezpośrednie podejście z podejściem „pośrednim”. Chodzi o nawiązanie ściślejszej współpracy z partnerami, aby osiągnąć cele bezpieczeństwa często w zupełnie niekonwencjonalny sposób. Chodzi o szkolenia, doradztwo i równolegle działania zbrojne innych państw, służb, policji, plemion, milicji i innych grup. Amerykańscy komandosi powinni w większym niż dotychczas stopniu prowadzić szkolenia nie tylko służb i policji innych państw, ale także pomagać i doradzać ludności cywilnej w kwestiach medycznych, weterynaryjnych, pomagać w tworzeniu oddolnej władzy itp., aby zyskać zaufanie i w odpowiednim momencie wspólnie przeprowadzić akcje, które będą korzystne dla obu stron.
Amerykańscy doradcy uważają, że dzięki takim działaniom można osiągnąć trwalsze cele, ponosząc jednocześnie relatywnie niskie koszty w porównaniu z niezwykle drogimi operacjami prowadzenia wojen w ostatnim dziesięcioleciu. Tzw. pośrednie podejście nie jest wolne od pułapek, ale też ma szczególną wartość w czasie oszczędności fiskalnych.
W marcu ub. roku admirał William McRaven, szef jednostek specjalnych potwierdził w Kongresie, że „stosowanie wyłącznie bezpośredniego podejścia samo w sobie nie jest rozwiązaniem wyzwań, przed jakimi stoi naród amerykański. Jest to jedynie kupowanie czasu dla rozwiązań pośrednich”. Dodał, że decydujące znaczenie dla zapewnienie bezpieczeństwa na arenie międzynarodowej w końcu i tak będą miały działania pośrednie.
Jednak mimo tak wysokiego poziomu wsparcia dla „pośredniego podejścia”, Obama jak i jego poprzednik preferowali rozwiązania bezpośrednie, których korzyści dyplomatyczne i polityczne były jedynie chwilowe. Z jednej strony doprowadzono wreszcie do zidentyfikowania kryjówki groźnego terrorysty i jego zamordowania, ale z drugiej władze Pakistanu oburzone jednostronną akcją służb amerykańskich zerwały współpracę z USA. Pakistańczycy wyrzucili Amerykanów ze strategicznej prowincji Chajber Pachtunchw, administrowanej przez Pasztunów, gdzie żołnierze jednostek specjalnych dystrybuowali pszenicę wśród cywilów i prowadzili szkolenia dla paramilitarnej pakistańskiej jednostki straży przygranicznej. Pakistan rozwiązał też umowę o współpracy swojej marynarki z marynarką wojenną USA wzdłuż wybrzeża Makran, w niespokojnej prowincji Beludżystanu, która graniczy z Iranem.
Jednostronne naloty nocne również spowodowały poważne problemy w Afganistanie, gdzie rozwścieczeni urzędnicy i afgańscy cywile, w tym prezydent Hamid Karzaj, głośno krytykowali tę taktykę. Po dziesięciu latach sporów między „sojusznikami”, Stany Zjednoczone zgodziły się w zeszłym roku na to, aby wszystkie ataki były zatwierdzane przez afgański rząd i prowadzone wspólnie z afgańskimi siłami. Jednak rosnąca liczba ataków sojuszniczych sił na amerykańskich żołnierzy doprowadziły we wrześniu tego roku do wstrzymania amerykańskich szkoleń dla „afgańskich rekrutów”.
Analitycy podają dwa przykłady niezwykle udanej współpracy amerykańskich sił specjalnych ze służbami z Kolumbii i Filipin. W obu przypadkach, w ciągu dziesięciu lat, a także przy stosunkowo niewielkim nakładzie środków, kilkuset amerykańskich komandosów wzmocniło siły bezpieczeństwa tych krajów, przyczyniając się do znacznego ograniczenia zagrożenia ze strony rebeliantów, terrorystów, przestępców i separatystów zbrojnych, tym samym doprowadzając do względnej stabilizacji regionów ważnych dla interesów USA.
Dzięki pomocy amerykańskiej, rząd Kolumbii pokonał FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii), które kontrolowały duże segmenty terytorium kraju. Przez lata Stany Zjednoczone skupiły się na zwalczaniu handlu narkotykami i szkoliły kolumbijskich komandosów, którzy w 2008 roku, po długiej obławie byli w stanie samodzielnie przeprowadzić skomplikowaną akcję odbicia amerykańskich zakładników.
Dziś w Kolumbii przemoc znacznie się zmniejszyła, produkcja kokainy spadła o 72 proc. od 2001 roku, a partyzanci podjęli rozmowy pokojowe z rządem. Kolumbijskie siły działają znacznie bardziej profesjonalnie i pomagają innym państwom w Ameryce Łacińskiej zwalczać przestępczość zorganizowaną. Biorą także udział w operacjach specjalnych w innych regionach na świecie.
Podobnie sukcesem zakończyła się akcja zwalczania islamskich bojowników na Filipinach. Sami Amerykanie podkreślają, że decyzja o podjęciu takiej współpracy nie jest łatwa. Przekonali się o tym np. w Afganistanie na początku wojny, gdy współpracowali ze szczególnie brutalnymi watażkami.
Amerykańscy analitycy mimo wszystko postulują oparcie strategii bezpieczeństwa na połączeniu „podejścia pośredniego z bezpośrednim” i stworzeniu lepiej skoordynowanego dowództwa. Chcą przeniesienia szeregu kompetencji z różnych agend bezpieczeństwa do centrum dowodzenia sił specjalnych, wyposażenia je w uprawnienia do podejmowania szerszej współpracy z innymi państwami i przesunięcia środków budżetowych z różnych podmiotów. Chcą w większym stopniu upowszechnić udane rozwiązania współpracy z siłami kolumbijskimi i filipińskimi.
Źródło: FA, Agnieszka Stelmach