21 października 2024

Od ponad dekady amerykańscy i europejscy konserwatyści toczą dysputy na temat przyszłości własnej ideologii. Wraz z tymi dyskusjami pojawiają się nowe koncepcje polityczne. Tak, jak w przeszłości myśl konserwatywna nigdy nie była jednorodna i obejmowała wiele nurtów, nawiązując do tradycji różnych krajów, tak i teraz ci, którzy uważają się za jej przedstawicieli, snują różne wizje realizacji aspiracji ludzkich w ramach określonych systemów prawa i organizacji państwa.

 

Konserwatyzm amerykański

Wesprzyj nas już teraz!

Ponad pół wieku temu Russell Kirk usystematyzował wiedzę i opisał zwięźle, czym jest konserwatyzm amerykański. Spisane przez niego zasady pełniły funkcję jednoczącą intelektualistów i polityków tak zwanej prawej strony sceny politycznej. Zasady te znajdziemy w dziele zatytułowanym „Konserwatywny umysł. Od Burke’a do Eliota” (1953 r.), a także w eseju o „Istocie konserwatyzmu”, będącym podsumowaniem tej książki.

Kirk pisał, że „konserwatysta jest człowiekiem, który stara się zachować to, co najlepsze w naszej tradycji i instytucjach, łącząc od czasu do czasu to, co najlepsze z tym, co konieczne”. Konserwatyzm jest „wyborem tego, co stare i sprawdzone, a nie tego, co nowe i niesprawdzone”; „łączy się z nim zespół przekonań dotyczących etyki i społeczeństwa”. Konserwatysta nie ufa „absolutnym dogmatom politycznym oderwanym od praktycznego doświadczenia i konkretnych okoliczności”, chociaż wierzy w istnienie pewnych trwałych prawd dyrygujących zachowaniem społeczności ludzkich.

Amerykański konserwatyzm opierał się na tym, że „ludzie i narody są rządzeni przez prawa moralne, mające swoje źródło w mądrości większej niż ludzka, to jest w mądrości Bożej. W swej istocie problemy polityczne są problemami moralnymi i religijnymi”. Sprzeciwiano się ujednoliceniu i absolutnej równości – która prowadzi do tyranii – a także oligarchii i „demokratycznemu despotyzmowi”. Dla konserwatystów ważna była sprawiedliwość, własność i wolność, nierozerwalnie ze sobą związane. Uznawano za konieczność równoważenie władzy, traktując wszelką centralizację jako znak społecznego upadku. Czerpano z doświadczenia i przeszłości jako skarbnicy mądrości. Podkreślano, że społeczeństwo potrzebuje wspólnoty, ale nie kolektywizmu. Ogromną rolę do odegrania mają instytucje pośredniczące, lokalne i oddolne – od Kościoła i wspólnot wyznaniowych poprzez stowarzyszenia i fundacje, a na samorządach kończąc. W sprawach międzynarodowych amerykański konserwatysta uważał, że jego kraj ma dawać wzór światu, ale „nie powinien próbować zmieniać świata na swój obraz i podobieństwo”. Każde państwo winno zachować „swoją niepowtarzalną tożsamość, która odróżnia je od innych”. „Konserwatysta – pisał Kirk – nie dąży do dominacji nad światem. Nie opowiada się za wizją świata ograniczonego do jednego modelu rządów i cywilizacji”.

Również nie wierzono, że uda się stworzyć doskonałe instytucje polityczne, ponieważ sami ludzie nie są doskonali. Stąd kładziono nacisk na kierowanie się odwiecznymi zasadami moralnymi, by nie dopuścić do dominacji zła. Konserwatyści są podejrzliwi wobec utopijnych wizji. Nie wierzą w moc prawa pozytywnego. Wskazywali, że świat można uczynić znośnym, ale nie doskonałym, a postęp osiąga się poprzez „roztropne uznanie ograniczeń ludzkiej natury”.

Wreszcie, konserwatyści byli przeciwni dokonywaniu zmian dla samej zmiany, kładąc nacisk na „godzenie rozwoju i modyfikacji z siłą tradycji społecznych i moralnych”. Konserwatyzm nie dąży do obrony przywilejów i statusu ani „kapitalizmu”, który jest „słowem ukutym przez Karola Marksa po to, by sugerować, że jedyną rzeczą, jakiej bronią konserwatyści, jest ogromna akumulacja prywatnego kapitału”. Tymczasem prawdziwy wyznawca tej idei przede wszystkim broni własności prywatnej i wolnego rynku. Te zasady, o których pisał prof. Kirk, już wówczas były zagrożone. Wzywał on zatem do ich obrony.

„Konserwatyzm umarł”?

W 2012 roku, wraz z reelekcją prezydenta Baracka Obamy uznano, że konserwatyzm w Ameryce „umarł” a jego głosiciele muszą się zmienić zarówno metody działania, jak i swoje przesłanie, jeśli chcą podtrzymać nadzieję na ponowne odniesienie sukcesu. Wezwano więc do radykalnej zmiany podejścia do współczesnego amerykańskiego konserwatyzmu.

Komentując te wydarzenia w 2013 roku, uczeni związani z Hoover Institution: David Davenport i Gordon Lloyd przekonywali we wspólnym eseju pt. What is the future of conservatism, że co prawda wahadło historii wychyliło się bardziej w kierunku przeciwnym do konserwatyzmu, ale równie dobrze sytuacja może się zmienić w następnych latach, jak to wielokrotnie miało miejsce już wcześniej. Przypomnieli słowa byłego brytyjskiego premiera Harolda Wilsona: „tydzień w polityce to długi czas”. Zauważyli, że „konserwatyzm działa na różnych poziomach w różny sposób”, a polityka jest jedynie „płytką warstwą wierzchnią areny publicznej”.

Ponadto filozofia polityczna, taka jak konserwatyzm, tak naprawdę nie stoi za wyborami. „Idee i filozofie są lub przynajmniej powinny być o wiele głębsze” – wskazywali. Z kolei „Republikanie nie są konsekwentnie konserwatywni”, tak samo jak Demokraci nie zawsze są liberalni. Co więcej, często za rządów tych pierwszych następował rozrost władzy wykonawczej i roli państwa. Nie można zakładać, że „długoterminowy los filozofii politycznej, takiej jak współczesny amerykański konserwatyzm, został rozstrzygnięty w jednym dniu wyborów, w listopadzie 2012 r.”

Nie należy także „majstrować na poziomie politycznym” przy doktrynie rękoma polityków uznających się za konserwatystów. O zwycięstwie wyborczym bowiem często decydują nie takie czy inne zasady, a stan gospodarki, urzędu, atrakcyjność kandydata lub skuteczność kampanii. Niekoniecznie zwycięstwo danej opcji politycznej, danego kandydata jest barometrem tego, jak dana ideologia polityczna postrzegana jest przez amerykańską opinię publiczną.

Autorzy eseju zalecili przyjrzenie się temu, w jaki sposób kandydaci i partie próbują rozwiązać swoje problemy polityczne oraz czy szkodzą, czy też wspierają zasady konserwatywne. Davenport i Lloyd dodali, że reprezentanci tego obozu mają sporo pracy do wykonania, dotykając najgłębszego poziomu zasad filozoficznych, ożywiających konserwatyzm, który jest bardziej reakcyjną niż proaktywną filozofią, uznając za główny cel obronę wolności, tradycji i instytucji, które pomagają chronić wolność jednostki.

Analitycy wskazali także, iż tak zwani konserwatyści społeczni kierują się innym zestawem zasad niż konserwatyści klasyczni. Dlatego też należałoby znaleźć dla nich wszystkich „wspólny zbiór reguł” adekwatnych do współczesnych czasów.

Stąd hołdujący tej ideologii powinni zadać sobie pytanie, czy wolność nadal ma znaczenie. Klasyczny konserwatyzm Edmunda Burke’a wskazywał, że istotą jest wolność jednostki i przez ponad 150 lat znajdowało to oddźwięk w Ameryce.

Dziś problem stanowi to, iż nowe pokolenia ludzi – którzy dorastali, znając jedynie „wielki rząd” ingerujący w różne dziedziny życia – wolność traktują jak abstrakcję. Nie widzą zagrożenia dla swobody ekonomicznej, religijnej i politycznej. Młodzi mają nie dostrzegać również problemu rosnącej roli władzy. Zgodnie z badaniami Pew Research Center z listopada 2012 roku, osoby poniżej 30. roku życia były jedyną grupą, która twierdziła, że rząd powinien zrobić więcej, aby rozwiązać problemy.

Uczeni zalecili opracowanie w atrakcyjny sposób argumentów za ograniczoną rolą państwa oraz na rzecz wolności jednostki. Domagali się też wskazania, jak ważną rolę w rozwiązywaniu wielu problemów społecznych pełnią instytucje pośredniczące, wyrastające organicznie – jak Kościół i wspólnoty wyznaniowe, organizacje pozarządowe czy różne stowarzyszenia uczestniczące.

Drugą istotną kwestią po wolności jest stosunek do tradycji, cnoty i wartości społecznych. Czy należy z nich zrezygnować?

Davenport i Lloyd przypominają, że libertariańska gałąź konserwatyzmu opowiada się za wolnością życia bez jakiejkolwiek ingerencji rządu. Bardziej umiarkowani społecznie konserwatyści (fiskalni, a nawet niektórzy liberałowie) postulują, by spróbować zdefiniować konserwatyzm tak, aby obejmował stanowiska w sprawie aborcji, tak zwanych małżeństw homoseksualnych, badań nad komórkami macierzystymi i tak dalej.

Klasyczny konserwatyzm uznawał, że ważna jest zarówno wolność jednostki, jak i tradycje oraz wartości, które ją podtrzymują. Uczeni postulowali, by konserwatyści nie nalegali na promocję przez rząd pewnych przekonań religijnych lub społecznych, nie rezygnując jednak całkowicie z szerszych cnót i tradycji, które wspierają wolne społeczeństwo. Należałoby – ich zdaniem – postawić na rozwijanie uczciwości i umiarkowania. Przekładałoby się to także na ograniczoną rolę rządu federalnego, który miałby działać tylko wtedy, gdyby zawiodły jednostki i instytucje pośredniczące. Stąd konserwatyści społeczni nie powinni forsować ustawy o obronie małżeństwa, pozostawiając tę kwestię do rozstrzygnięcia przez władze stanowe. Musieliby szanować różnorodność rozstrzygnięć stanowych i ograniczyć występowanie z pozwami przeciw rządowi federalnemu.

Nadto konserwatyści powinni zadać sobie pytanie o rolę konstytucji: czy traktować ją jako anachroniczny przeżytek, czy też respektować zawarte w niej zasady podziału i równoważenia władz.

Według autorów, konstytucja musi pełnić wciąż istotną rolę. Należy także skupić się na edukacji obywatelskiej, aby pokazać, jak ważne są w niej zawarte zasady. Co więcej, konstytucja ma jednoczyć konserwatystów różnych nurtów – od fiskalnych, przez społecznych i chrześcijańskich, po libertariańskich.

W sympozjum z udziałem kilkudziesięciu wpływowych konserwatystów, których opinie zostały wyrażone w wydaniu magazynu Commentary ze stycznia 2013 r., oprócz pesymizmu pojawiły się głosy pełne nadziei. Larry Arnn, prezes Hillsdale College podkreślił wówczas, że ​​konserwatyzm „musi całkowicie odrzucić system nieograniczonego rządu. (…) Musi nieustannie głosić dobro wolności i zagrożenie dla niej”. Właśnie ten pogląd jest szczególnie bliski Hoover Institution.

Jennifer Rubin, autorka bloga Right Turn, w wypowiedzi dla „Washington Post” wyraziła optymistyczny pogląd na przyszłość. Zasugerowała, że „jeśli współczesny konserwatyzm w swej istocie jest obroną wolności i bezpieczeństwa poprzez ograniczoną władzę rządu i kształtowaniem cnotliwej populacji poprzez instytucje pośredniczące (rodzinę, Kościół i synagogę oraz organizacje obywatelskie), to jego waluta jest silna”.

Amerykański konserwatyzm powinien więc skupić się na obronie konstytucji z jej kontrolą i równowagą władzy oraz ograniczeniami dla rządu; na obronie tradycji, wartości i cnót, które umożliwiają odpowiedzialne życie w wolnej republice. Ma przeciwstawiać się takim programom jak Nowy Ład – dziś powiedzielibyśmy: jak Zielone Łady (niegdyś Herbert Hoover wzywał Amerykanów do wycofania się z Nowego Ładu z nadmierną rolą rządu, ingerującego w niemal każdą dziedzinę życia; ostrzegał przed totalitaryzmem, inspirując powstanie ruchu w latach 50. XX wieku na czele z Russellem Kirkiem, Friedrichem von Hayekiem, Williamem F. Buckley’em, Miltonem Friedmanem i innymi). To do tego konserwatyzmu miał nawiązywać Ronald Reagan i to ten rodzaj konserwatyzmu ograniczył zasięg władzy prezydenta Billa Clintona, który stwierdził w owym czasie, że ​​era „wielkiego rządu” dobiegła końca.

Kluczowa walka o kulturę i dobro wspólne

Od czasu wywodów Hoover Institution minęło sporo czasu i wydarzyła się m.in. rewolucja genderowa. Konserwatyści związani z Heritage Foundation mają nieco inny pogląd na temat przyszłości konserwatyzmu, koncentrując się na kwestii walki o kulturę i dobro wspólne.

Prof. Kevin D. Roberts pisał 24 maja 2022 r. (The Future of Conservatism: Community, the Common Good and State Power) o niezmienności zasad konserwatyzmu, wzywając do „minimalizacji plemienności”, która dręczy szeroko rozumianą prawicę. Wskazywał, że obecnie toczy się walka między konserwatystami a „samozwańczymi elitami, które wprowadziły despotyzm, jakiego jeszcze pięć lat temu by nie przewidział”.

W jego opinii, wyzwaniem dla konserwatyzmu są… sami konserwatyści, niesamowicie rozbici. Chociaż w ramach tej ideologii zawsze występowały różne frakcje, to jednak dzisiejsze różnice mają być „szczególnie duże”. Profesor mówi o „przepaściach”, podważających fundament, na którym opierały się pokolenia konserwatystów oraz o wzajemnym atakowaniu się. Wynika to z tego, że wiodący współcześni myśliciele odrzucili znaczną część intelektualnych podstaw konserwatyzmu.

Roberts zauważył, że znaczne pęknięcie nastąpiło w 2019 roku. Nawoływał, by w sytuacji, gdy „Rzym płonie”, skupić się na odzyskiwaniu „dobra wspólnego” i kultury, będących „centralnymi składnikami konserwatyzmu”.

Obecnie termin „dobro wspólne” zostało – podobnie jak wiele innych zwrotów – przejęte przez współczesną lewicę amerykańską, dla której najważniejsza jest scentralizowana władza rządu, górująca nad społeczeństwem obywatelskim.

Tymczasem „dobro wspólne jest odwieczną zasadą sprawiedliwego ustroju i dlatego jest kluczowe dla konserwatyzmu. Dobro wspólne, sprawiedliwy porządek i centralna instytucja społeczeństwa, rodzina – wszystkie one podporządkowują sobie każde inne dobro, które z nich wyrosło, w tym wolny rynek. Istnienie wolnego rynku i wolnej przedsiębiorczości oraz strzeżenie ich przez ład konstytucyjny jest wyrazem promowania i ucieleśniania dobra wspólnego. Ta uporządkowana wolność jest punktem zwrotnym, na którym opierają się wszystkie zasady i ideały amerykańskich ojców założycieli” – wskazał badacz.

Prof. Roberts dodał, że dobro wspólne opiera się na podstawowej godności osoby ludzkiej; godności kształtowanej w rodzinach, kościołach i społeczeństwie obywatelskim. Nawiązując do Szkoły z Salamanki (szkoły myśli XVI-wiecznych teologów i prawników, którzy mają ogromne zasługi m.in. w dziedzinach ekonomii, polityki i etyki), autor wskazuje, że „godność ta obejmuje nasze prawo sumienia, które jest święte, ponieważ reprezentuje możliwość uczestniczenia w wiecznym porządku prawa Bożego. Z sumienia pochodzi uznanie, że jesteśmy wolnymi ludźmi, których wybory muszą być szanowane, chyba że poważnie szkodzą nam i naszemu społeczeństwu”.

Dalej wywodzona jest wolność ekonomiczna i polityczna, zbudowane na naturalnej zdolności i potrzebie handlu oraz rządzenia sobą z innymi. Dobro wspólne to doskonalące się osoby, rozkwitające rodziny i polityka, która uznaje i chroni naturalne instytucje oraz godność osoby ludzkiej. Rząd nie może dyktować form rodziny, społeczeństwa obywatelskiego ani systemu ekonomicznego. Promowane przez państwa kompleksowe wizje organizacji społeczeństwa, tak z lewej, jak i z prawej strony sceny politycznej, tworzonych w imię dobra wspólnego, z pewnością przyniosą niesprawiedliwość, ponieważ „osoby ludzkie nie otrzymają tego, co im się należy, ale zostaną zmuszone do realizacji arbitralnych celów”.

Dlatego tak ważna jest kultura zbudowana na szlachetnych zwyczajach, praktykach i godnym wypoczynku. „Moim zdaniem – pisze profesor – (…) kultura jest samą istotą tego, co oznacza bycie konserwatystą, ponieważ kształtuje nasze zachowania polityczne. Ma swoje źródło w naszych domach, naszych sąsiedztwach, naszych społecznościach, naszych miastach, naszych szkołach i powinna kierować naszymi debatami narodowymi. Używając dzisiejszego języka, polityka jest rezultatem kultury”.

Dlatego autor uznaje, że konserwatyści muszą skupić się na odzyskaniu przejętych przez lewicę instytucji. „Przyszłość konserwatyzmu przede wszystkim polega na zbudowaniu programu na politycznych, kulturalnych, społecznych i edukacyjnych fundamentach, które mogą odbudować Amerykę od podstaw. Cokolwiek innego niż to, jedynie przedłuży naszą agonię” – komentuje.

Autor wyraził nadzieję na zjednoczenie konserwatystów, przynajmniej w celu przeprowadzenia zmian, spodziewając się, że okazją do tego będzie rozpad nowego porządku politycznego i „oligarchicznego amalgamatu radykalnej lewicy, wielkiego rządu oraz wielkiego biznesu” w obliczu sprzeciwu zwykłych Amerykanów wobec rządów technokratów, elit, „naukowców”, którzy wykorzystali ostatnią „pandemię” do przyspieszenia narzucania swojego radykalizmu.

Postulował nie tylko celebrowanie i docenianie takich inicjatyw, jak powstanie Konwoju Wolności w Kanadzie i jego amerykańskiego odpowiednika, ale wzywał do odważnej walki z „Lewiatanem”, ograniczającym podstawowe wolności obywateli. Postulował także walkę z monopolami, z postępową uzurpacją, wzywając jednocześnie do wdrażania skuteczniejszej polityki w celu przywrócenia właściwego rozumienia rodziny, Kościoła i wspólnot wyznaniowych, instytucji edukacyjnych, które zostały wypaczone „do tego stopnia, że ​​nie można ich rozpoznać”. To nie czas na formułowanie „lepszych argumentów”, lecz skutecznej polityki zwalczającej ideologię gender, krytyczną teorię rasy, uzurpację rządu federalnego oraz kluczowego zagrożenia zewnętrznego dla kraju ze strony Komunistycznej Partii Chin.

Prof. Roberts przyznaje, że jest neokonserwatystą, który „powraca do zdrowia”. Zmienił też zdanie w kwestii głoszącej, że Ameryka musi być zaangażowana w każdy konflikt, aby eksportować amerykańskość. Dziś myśliciel twierdzi, że się mylił w tej kwestii. W odniesieniu do pracy docenia rolę subsydiarności połączonej z solidarnością. Powinny one, w jego przekonaniu, być głównymi elementami konserwatyzmu przyszłości, co miał uosabiać program byłego prezydenta Donalda Trumpa.

Nawiązując do wywodów Alexisa H. Tocqueville’a, francuskiego myśliciela z XIX wieku, ostrzegającego przed despotyzmem, który ignoruje ciało i uderza prosto w duszę, Roberts zauważa, że obecnie Amerykanie muszą walczyć o odmłodzenie społeczeństwa i konserwatyzmu, by pokonać „samozwańcze elity, które ustanowiły despotyzm”. Polega to na tym, że chociaż pozostawione zostaną przywileje obywatelskie i pozorna swoboda myślenia, co się podoba, w gruncie rzeczy nie będą one potrzebne. Obywatele bowiem pozostaną wśród ludu, ale utracą swoje prawa człowieczeństwa. Nie odbierze im się życia, ale życie, na które pozwolą, będzie gorsze niż śmierć.

„Konserwatyzm aspiracyjny”

Inna grupa uczonych związanych z Harvard University promuje od niedawna nową koncepcję „konserwatyzmu aspiracyjnego”. Piszą o nim na stronach harvard.edu Steve Goldsmith i Ryan Streeter w opracowaniu naukowym z września 2023 roku, pod tytułem An aspirational path for American conservatism.

Goldsmith jest profesorem specjalizującym się w polityce miejskiej i dyrektorem programu Innowacje w rządzie amerykańskim, w Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda. To ekspert w dziedzinie smart cities, kieruje Data-Smart City Solutions. Był burmistrzem Nowego Jorku i Indianapolis, gdzie zyskał reputację jednego z liderów krajowych w zakresie partnerstw publiczno-prywatnych, konkurencji i prywatyzacji. Był także doradcą ds. polityki krajowej George’a W. Busha w 2000 r. To autor wielu książek koncentrujących się na polityce miejskiej.

Streeter zaś jest dyrektorem wykonawczym ds. badań i publikacji w Instytucie Civitas na University of Texas w Austin – bezpartyjnym ośrodku, który wspiera niezależne badania naukowe i analizy w celu rozwoju zasad wolnego społeczeństwa, w tym wolności jednostki, konstytucjonalizmu i prywatnej przedsiębiorczości. Wcześniej był dyrektorem studiów nad polityką krajową i stypendystą State Farm James Q. Wilson w American Enterprise Institute. Pełnił m. in. funkcję specjalnego asystenta ds. polityki krajowej prezydenta George’a W. Busha w Białym Domu, zastępcy szefa sztabu ds. polityki gubernatora Indiany Mike’a Pence’a i doradcy politycznego burmistrza Indianapolis Stephena Goldsmitha. Pracował w londyńskim Legatum Institute i w USA, w Hudson Institute. To także autor książek oraz licznych innych publikacji w wielu amerykańskich mediach, również głównego nurtu.

Obaj badacze odnieśli się do zmian, jakie wprowadził Donald Trump, przekształcając Partię Republikańską. Uważają oni, że w erze byłego prezydenta, „partia, która w dużej mierze opowiadała się za wolną przedsiębiorczością, wolnością jednostki, małym rządem, uczciwością i siłą Ameryki na świecie, zmieniła się we wszystkich tych wymiarach”. Ci, którzy nie zgadzają się z Trumpem, mieli zostać zepchnięci na obrzeża partii i pojawiła się trudna do zasypania przepaść między republikanizmem a tradycyjnym konserwatyzmem. Zaproponowali więc koncepcję „konserwatyzmu aspiracyjnego”, który odrzuca „populizm”, „nacjonalizm” i „wojnę kulturową”.

Autorzy odwołują się do „konserwatyzmu współczującego” George’a W. Busha, ale ich propozycja idzie znacznie dalej.

Zważywszy na to, że „baza klasowa Partii Demokratycznej przesunęła się w stronę osób wykształconych na poziomie college’u, konserwatyzm aspiracyjny” to program kierowany do małych i średnich przedsiębiorców, samozatrudnionych i ambitnych pracowników – razem około 30 procent pracujących.

W przeciwieństwie do brytyjskiego i europejskiego, konserwatyzm amerykański skupiał się przede wszystkim na ochronie zasad założycielskich Stanów Zjednoczonych, podkreślając znaczenie „wolności jednostki na najbardziej lokalnym poziomie, w tym w ramach podstawowej jednostki demokracji: rodziny. Ten punkt widzenia podkreślał również konieczność utrzymania optymalnego zdrowia instytucji odpowiedzialnych za kultywowanie nawyków i cnót demokracji – rodziny, sąsiedztwa, szkoły” – czytamy w opracowaniu.

Zdaniem autorów, konserwatyzm zawsze zawierał „element aspiracji – nie w odniesieniu do społeczeństwa jako całości, ale raczej do zdolności jednostek do samodzielnego życia”.

I chociaż wśród głosicieli tej idei istniały różnice, to od czasu powstania Tea Party w 2010 roku pojawiła się niespójność, która osiągnęła punkt kulminacyjny w trakcie prezydentury Donalda Trumpa. Pogłębił się antagonizm partii wobec Waszyngtonu i wezwanie do naprawienia kraju poprzez „sprawowanie władzy federalnej” w stolicy, wyrażające się w zamykaniu agencji federalnych i unieważnianiu niektórych ustaw, np. o opiece zdrowotnej. Ci konserwatyści nie interesują się prawie w ogóle złożonymi rozwiązaniami trwałych problemów społeczno-ekonomicznych.

Uczeni krytyczni wobec „nowej prawicy” – w obrębie, której można wyróżnić trzy frakcje, przy czym żadna nie powinna być popierana według analityków przez kierownictwo partii (GOP) – twierdzą, że wszystkie skrzydła są fałszywym wyborem.

Nie należy więc wspierać „populizmu wojny kulturowej”, czyli walki z ideologią gender, krytyczną teorią rasy i szerzej, z ideologiami lewicowymi. Ten obóz obejmuje ludzi wykształconych i wyobcowanych z dużych instytucji (mediów, uniwersytetów, zarządów korporacji, edukacji publicznej itp.). Dzisiejsi „populiści wojny kulturowej” obecnie popierają silną władzę federalną, aby służyła ich celom. Zdaniem analityków z Harvardu, jest to niebezpieczne ze względu na „antagonizm dla samego antagonizmu i cel wykorzystania władzy federalnej do podporządkowania liberałów” oraz chęć egzekwowania wartości kulturowych przez „populistów”.

Autorzy są przeciwni polityce karania dużych firm technologicznych za dyskryminację konserwatystów, ponieważ oznacza to „zmianę filozofii politycznej” i do niedawna było to nie do pomyślenia.

Również nie do przyjęcia jest dla analityków druga frakcja, która stawia na nacjonalizm. Obecnie nacjonaliści republikańscy podzielają obawy „populistów wojny kulturowej” odnośnie kwestii moralnych i kulturowych. Formalnie jednak przyjęli cele polityczne, które są sprzeczne z konwencjonalnymi zasadami republikańskimi. Popierają protekcjonizm i walkę z migracją, walczą z elitami z Davos, odchodząc od tradycyjnej polityki ekonomicznej. Popierają „politykę przemysłową, dotacje dla klasy robotniczej, ograniczenia handlowe i rozszerzone wsparcie finansowe dla rodzin z dziećmi”, uznając, że wszystko to można osiągnąć tylko przy użyciu silnej władzy federalnej. Analitycy sugerują, że o ile można dyskutować nad niektórymi rozwiązaniami, to jednak zastosowanie całości zmian postulowanych przez nacjonalistów może doprowadzić do stagnacji i nie przyczyni się do poprawy życia pracujących rodzin.

Wreszcie, trzecim „fałszywym wyborem”, przed którym stoi Partia Republikańska, jest powrót do „słabego konserwatyzmu”, czyli zbagatelizowanie kwestii wojny kulturowej i skupienie się na ważnych kwestiach politycznych. Tyle, że w ugrupowaniu tym od czasu wyboru Donalda Trumpa w 2016 roku nie obserwuje się działań skupionych na tematach politycznych. Brak jest porozumienia w głównych zagadnieniach, stąd ta opcja może zaproponować jedynie wizję mniejszego rządu, obniżek podatków, deregulacji i cięć wydatków rządowych.

Ten ostatni typ konserwatyzmu ma najgorzej radzić sobie z wyzwaniami dnia dzisiejszego, to jest z wysokimi kosztami mieszkań, opieki zdrowotnej, ubóstwem, bezrobociem, migracją i spadającym wskaźnikiem urodzeń.

Odpowiedzią na te bolączki ma być „konserwatyzm aspiracyjny”, który będąc „populistyczny w duchu, jednocześnie odrzuca pogląd, że amerykańskie instytucje nie oferują już awansu społecznego zwykłym ludziom”.

To „konserwatyzm pro-pracowniczy” kierowany do oddolnych działaczy i twórców, właścicieli sklepów, drobnych przedsiębiorców, firm z aspiracjami do rozwoju. Zakłada, że w Ameryce nadal liczy się sprawczość i nagradzany jest wysiłek, priorytetowo traktując kwestie edukacji, przygotowania do pracy, dostępności mieszkań i opieki zdrowotnej oraz powszechną działalność przedsiębiorczą. Ma nadal promować wartości kulturowe, odnosząc się do aborcji i kwestii „tożsamości płciowej”, jednak bez wykorzystywania władzy państwowej do wspierania niepopularnych, ekstremalnych polityk związanych z tymi poglądami.

Ma wspierać decentralizację władzy, usuwać bariery wejścia na rynek i rozwijać struktury pośredniczące, pomagając rozkwitać rodzinom, lokalnym organizacjom, wolontariatowi, stowarzyszeniom, które będą zaangażowane w życie publiczne. Polityka federalna i stanowa powinna promować możliwości na poziomie społeczności poprzez wyposażanie ludzi i dzielnice w środki umożliwiające poprawę ich warunków życia.

Uczeni nawiązują do ery pragmatycznych reform miejskich z czasów Reagana, która zaowocowała dużą grupą republikańskich burmistrzów, rządzących w dużych miastach. W połowie lat 90. ubiegłego wieku połowa z 20 największych miast w Ameryce miała republikańskich włodarzy, co dziś wydaje się nie do pomyślenia. Wtedy także bujnie rozwijały się organizacje pozarządowe, sieci społecznościowe, które przyczyniły się do poprawy warunków życia obywateli. Kwitły programy zwalczania ubóstwa, np. program senatora Dan Coatsa z Indiany: Project for American Renewal. Wzmacniano organizacje oddolne, angażowano grupy wyznaniowe do realizacji programów publicznych, pomagano zwiększyć dochody i oszczędności osobiste.

Na tych zasadach opierał się „współczujący konserwatyzm” George’a W. Busha. Jego wysiłki zostały jednak przyćmione przez „wojnę z terroryzmem”, wszczętą po zamachu na bliźniacze wieże World Trade Center.

„Konserwatyzm aspiracyjny” opiera się na wierze, iż „dążenie do szczęścia powinno być dostępne dla każdego”. To „podstawowe, niezbywalne prawo, zapisane w Deklaracji Niepodległości, które jest kluczowe dla naszego zrozumienia tego, co zaczęło nazywać się amerykańskim snem”.

Każdy, kto ciężko pracuje, powinien być w stanie wykorzystać swój potencjał i zbudować udane życie dla siebie i swojej rodziny. Przy czym bardziej liczy się dążenie do celu niż faktyczne jego osiągnięcie. „Konserwatyści aspiracyjni nie zgadzają się zatem z nacjonalistami, którzy kładą zbyt duży nacisk na stabilność i bezpieczeństwo, oraz z republikanami o lekkim zabarwieniu konserwatywnym, którzy mają uproszczone przekonania na temat wzrostu gospodarczego. Zamiast tego uznają, że ludzie muszą stawić czoła różnym wyzwaniom, aby wykorzystać swój potencjał i doświadczyć awansu społecznego. Jest to zgodne z badaniami nauk społecznych, które wykazują pozytywny związek między stawianiem czoła wyzwaniom a osiąganiem osobistego sukcesu i dobrego samopoczucia” – czytamy.

„Konserwatyzm aspiracyjny” stawia więc na pierwszym miejscu dążenie do szczęścia rozumiane jako realizacja potencjału jednostki. Program jest kierowany głównie do osób z inicjatywą i ambitnych pracowników. Ma być populistyczny w duchu, ale bez ulegania etatyzmowi; priorytetowo traktować 30 procent siły roboczej, która jest właścicielem lub pracuje dla małych przedsiębiorstw. Władze powinny koncentrować się na tworzeniu uczciwych, konkurencyjnych warunków gry i eliminować bariery w dostępie do rynku, niezależnie od tego, czy zostały wprowadzone przez związki zawodowe, czy obecne korporacje. Decydenci powinni w sposób szczególny traktować instytucje, które umożliwiają jednostkom osiągnięcie sukcesu: rodziny, stowarzyszenia, wspólnoty sąsiedzkie i szkoły. Polityka musi być skuteczna, a rządzenie efektywne. Nie powinno się podważać instytucji rządowych, lecz skupić na efektywnym świadczeniu usług rządowych, a nie wojnach kulturowych. Należy także zwiększyć mobilność społeczną poprzez uwolnienie większej ilości dochodów pozostawianych do rozporządzania gospodarstwom domowym. Zarówno mieszkania, jak i opieka zdrowotna powinny być bardziej dostępne. Należy więc ograniczyć wymogi formalne i biurokrację dotyczące środowiska i infrastruktury. Powinno się zreformować system federalnego finansowania dla szkół wyższych i szkół zawodowych. Należy także poprawić system szkoleń i utrzymać ludzi jak najdłużej na rynku pracy. Edukacja powinna być pro-rodzicielska, pro-innowacyjna i skupiona na doskonałości, wspierając różne typy szkół, a nie jeden system państwowego szkolnictwa. Należy zadbać o bezpieczeństwo publiczne oparte zarówno na silnym nadzorze policyjnym, jak i wysokim poziomie zaufania społeczności do policji i promować odbudowę policji społecznej. Trzeba zmienić politykę migracyjną, by ograniczyć napływ przybyszów, pozostawiając pewną elastyczność. Władze muszą zbilansować wydatki w interesie młodszych Amerykanów i tych, którzy rozpoczynają swoją podróż w kierunku awansu społecznego. Konserwatyści mogliby także opracować „teorię efektywności rządu”, priorytetowo traktując najlepsze wykorzystanie pieniędzy podatników, a nie skupiać się na antyrządowej ideologii.

Za nowym typem konserwatyzmu mają przemawiać liczne badania, sugerujące, że większość Amerykanów najbardziej dba o podstawowe kwestie, takie jak: osobisty dobrobyt finansowy, bezpieczeństwo publiczne i edukacja.

Jak widać, pośród amerykańskich konserwatystów obecne są rzeczywiście różne frakcje i różne propozycje „odmłodzenia” czy uatrakcyjnienia konserwatyzmu. Nie sposób opisać ich wszystkich w jednym artykule. Warto jednak nadmienić, że jak zauważa Mike Watson z Hudson Institute, „ruch konserwatywny wciąż poszukuje alternatywy dla reaganizmu”. Jest silny nurt, który chce zwalczyć populizm; inni, zwolennicy liberalizmu Locke’a, toczą batalię z konserwatystami w stylu europejskim o przywództwo w ruchu konserwatywnym.

Toczy się walka z tymi, którzy popierają tradycyjny amerykański konserwatyzm, wyrażający się w wierności Konstytucji i Deklaracji Niepodległości, dążeniu do utrzymania niskiego poziomu migracji, wysokich ceł oraz zasad chrześcijańskiego patriotyzmu.

Dzisiejsze czasy porównywane są do lat 30. XX wieku, gdy pojawiły się dwie postaci: Huey Long i ojciec Coughlin. Pierwszy był „ikoną populizmu z Południa”, promując politykę usytuowaną daleko na lewo od Nowego Ładu. Bezlitośnie tłumił opozycję polityczną. Zginął w zamachu. Ojciec Coughlin, „antysemita z Michigan”, zaatakował Roosevelta z lewej strony, oskarżając go o bycie narzędziem Wall Street. Roosevelt wykorzystał Federalną Komisję Łączności i inne agencje, aby sparaliżować program radiowy Coughlina i zatrzymać dystrybucję jego magazynu „Social Justice”.

Obie te postaci mają uosabiać „populizm Południa i Środkowego Zachodu i są kluczowe dla zrozumienia kontekstu współczesnej amerykańskiej prawicy”. Po prawej stronie sceny politycznej od tego czasu pojawiły się nowe organizacje, takie jak np. Heritage Foundation. Nastąpił też sojusz między antykomunistycznymi jastrzębiami, tradycjonalistami i klasycznymi liberałami. Układ ten rozpadł się po upadku Związku Sowieckiego. Pojawili się za to wówczas „paleokonserwatyści”, rywalizujący z neokonserwatystami. Narodził się „współczujący konserwatyzm”, a z czasem – w wyniku wojny toczonej z establishmentem – wyłonił się „ludowy libertarianizm” Tea Party. Potem nastąpiło zjednoczenie wokół Donalda Trumpa. To czasy podobne do ery Hardinga. „Tradycjonaliści” mieli spróbować wykorzystać energię biznesowego magnata, aby ostatecznie pokonać konserwatystów ekonomicznych, ale im się to nie udało. Trump zyskał lojalność organizacji „nowej prawicy” z lat 70., ale nie reprezentuje żadnej z gałęzi konserwatyzmu; ba, nawet nie reprezentuje konserwatyzmu, chociaż wielu zwolenników tej myśli może go popierać.

Tradycjonalistów do nowej ery próbuje dostosować półizraelczyk Yoram Hazony, który uważa, że Ameryka popełniła błąd, odrzucając anglo-amerykański konserwatyzm i przyjmując liberalizm oświeceniowy. Stawia za to na wiarę, rodzinę i tradycję.

Wielu innych intelektualistów – także po lewej stronie sceny politycznej – wskazuje konserwatystom, w jakim kierunku powinni pójść (sic!). Organizowane są specjalne programy na uczelniach na temat przyszłości konserwatyzmu, gdzie zaprasza się obecnych intelektualistów i polityków uchodzących za konserwatystów, którzy w kameralnej atmosferze ze studentami dzielą się swoimi przemyśleniami np. na program Penn University. Tamtejsi studenci przyznają, że „ruch konserwatywny i Partia Republikańska są o wiele bardziej złożone i zniuansowane niż początkowo myśleli”.

Nie można abstrahować również od tego, że rządzący progresiści uważają, iż należy pomóc zachować dawne partie konserwatywne, z którymi łączył ich „konsensus” w odniesieniu do globalizacji i tworzenia tzw. społeczeństwa otwartego, a które zwalczały „radykałów” i „fundamentalistów” w swoich szeregach.

Agnieszka Stelmach

Cdn.

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij