Pasy startowe, samoloty i magazyny paliwa na terenie należącej do syryjskich sił powietrznych bazy Shayrat koło Homs były celem ataku amerykańskich rakiet Tomahawk. Pięćdziesiąt dziewięć pocisków zostało wystrzelonych nocą z dwóch okrętów wojennych pływających po Morzu Śródziemnym.
Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka oznajmiło, że w wyniku ataku poniosło śmierć czterech żołnierzy, w tym oficer. Zgodnie z komunikatami Pentagonu, pociski kierowano w obszar, na którym nie było sił rosyjskich, a Kreml został uprzedzony o ataku.
Wesprzyj nas już teraz!
Rex Tillerson, sekretarz stanu Stanów Zjednoczonych określił nalot jako proporcjonalną reakcję na użycie przez armię al-Asada broni chemicznej, która zabiła ponad 80 cywilów w prowincji Idlib.
Państwowe media syryjskie mówią natomiast o amerykańskiej agresji. Reżim al-Asada nie przyznaje się do bombardowania za pomocą sarinu. Z kolei Rosjanie przekonują, że śmiertelne ofiary w mieście Khan Szejkhun to efekt bombardowania składu broni chemicznej należącej do antyrządowych rebeliantów.
Donald Trump zwrócił się z apelem do „cywilizowanych krajów” o dołączenie do Amerykanów chcących zapobiec dalszemu rozlewowi krwi na terenie Syrii. Powiedział, że modli się o życie rannych i za dusze zabitych. W środę, dzień przed amerykańskim atakiem, prezydent nazwał dramat w Idlibie „przekroczeniem wielu linii” oraz wydarzeniem, które zmieniło jego stosunek do konfliktu w Syrii oraz do al-Asada.
– Kiedy ONZ notorycznie nie jest w stanie działać kolektywnie, przychodzi taki moment, że jako państwo możemy być zmuszeni do podjęcia samodzielnych działań – mówiła z kolei na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ, ambasador Stanów Zjednoczonych, Nikki Halley.
Źródło; tvp.info, kresy.pl
RoM