W Stanach Zjednoczonych ma miejsce antygenderowa kontrrewolucja! Prowadzą ją rodzice i „społeczni konserwatyści” – działając przeciw seksualizacji dzieci i młodzieży a także przeciw cenzurze prowadzonej przez radykałów z subkultury LGBTIQ+. W kraju zachodzą głębokie przemiany społeczne i polityczne. Czy można jednak mówić o prawdziwym konserwatywnym odrodzeniu w Ameryce?
Wszystko na to wskazuje, że radykalizacja subkultury LGBTIQ+ przyspieszyła przeobrażenia na scenie politycznej w USA. Doprowadziła do powstania egzotycznej koalicji pobożnych chrześcijan z… radykalnymi feministkami i libertarianami.
Media głównego nurtu w USA podnoszą alarm, że rok 2022 przejdzie do historii ze względu na rekordową liczbę regulacji „anty-LGBT+”. Od stycznia „konserwatywni” politycy złożyli ponad 300 projektów ustaw sprzeciwiających się seksualizacji dzieci i młodzieży.
Wesprzyj nas już teraz!
9 czerwca francuski dziennik „Le Monde” donosił o „dużym konserwatywnym odwecie”. „Republikanie, którzy nie doszli jeszcze do siebie po klęsce Donalda Trumpa, wpadają w swego rodzaju legislacyjną bulimię, do której namawiają Floryda i Teksas, awangarda nowej konserwatywnej rewolucji. Od Arizony przez Idaho po Oklahomę zaostrzają przepisy antyaborcyjne, wprowadzają środki prawne wrogie osobom transseksualnym i ograniczające wpływ przebudzonych nauczycieli, wrażliwych na wszelkiego rodzaju dyskryminację w edukacji publicznej” – komentuje gazeta.
„Nie mów: gej”
O co właściwie chodzi? Otóż, idąc za przykładem Florydy, kilkanaście stanów (od Alabamy przez Ohio po Luizjanę) zamierza przyjąć ustawy Don’t Say Gay [„Nie mów: gej”], zakazujące seksualizacji dzieci i młodzieży. Zabraniają one mówienia o „tożsamości płciowej” lub „orientacji seksualnej”, promocji „tęczowego” stylu życia, nazywania osób za pomocą zaimków niezgodnych z płcią biologiczną, promocji ideologii gender itp. Inne regulacje dotyczą przede wszystkim uczniów, którzy podają się za „transseksualistów” i chcą mieć dostęp do szatni, toalet oraz kobiecych dyscyplin sportowych. Oprócz tego pojawiły się projekty regulacji kwestionujących przywileje tak zwanych mniejszości seksualnych, wskutek których ograniczona została wolność religijna innych obywateli i wprowadzona faktyczna cenzura.
Środowisko progresywne początkowo niespecjalnie martwiło się podjętymi działaniami, uważając, że tzw. mniejszości seksualne są odpowiednio zabezpieczone prawnie, a ponadto wzrosła akceptacja dla ich stylu życia. W końcu jednak, w związku z postępem regulacji, zaczęło wpadać w panikę.
Według Human Rights Campaign w stanach – także rządzonych przez Demokratów – wprowadzono już około 300 przepisów anty-LGBTQ. Niemal połowa z nich dotyczy transseksualistów. 8 kwietnia Alabama uchwaliła, w opinii organizacji, „najbardziej wrogi akt prawny, który karze za aplikowanie młodym ludziom poniżej 19. roku życia hormonów lub terapii blokujących dojrzewanie”. Ustawa przewiduje dla lekarzy do 10 lat pozbawienia wolności. Teksas i Idaho zaproponowały karanie najbliższych członków rodziny za pomoc w tzw. zmianie płci.
Dwóch republikańskich gubernatorów, co prawda zawetowało ustawy zakazujące zaliczania „transów” do grup „nieprzystosowanych do ich płci w chwili urodzenia”, ale kilkanaście ustaw antygenderowych już zostało zaakceptowanych.
Najbardziej znana jest regulacja Don’t Say Gay przyjęta i podpisana przez gubernatora Florydy Rona DeSantisa. Zabrania nauczycielom omawiania wszelkich kwestii związanych z ideologią gender. Sponsorzy ustawy argumentowali, że dzieci są nieprzygotowane do rozpatrywania tematów odnoszących się do „orientacji seksualnej” i „tożsamości płciowej”. Gubernator podkreślał, że ustawa ma chronić najmłodszych przed homopropagandą i seksualizacją. Zacznie ona obowiązywać od 1 lipca. Rodzice będą mogli pozywać okręgi szkolne za wzmianki o subkulturze LGBTIQ+.
Regulację skrytykował prezydent Joe Biden, uznając, że jest ona „nienawistna”. Zapowiedział, że jego administracja będzie walczyć o ochronę „społeczności LGBTIQ+”.
W Teksasie gubernator Greg Abbott wydał rozporządzenie, zezwalające na wyciąganie konsekwencji prawnych wobec rodziców, medyków, nauczycieli, seksedukatorów, którzy w jakikolwiek sposób będą zachęcać do procedur tzw. zmiany płci. Tego typu aktywność została uznana za „przemoc wobec dzieci” i grozi np. medykom utratą prawa do wykonywania zawodu.
Zdaniem niektórych obserwatorów, „debaty oraz proponowane przepisy wymierzone przeciwko społeczności LGBTQ zamieniły się w masowy – jeśli nie dobrze zorganizowany – atak”. A Republikanie próbują mobilizować w ten sposób swój elektorat.
„The Atlantic”: „walka o prawa gejów zakończyła się”
W 2019 roku pismo „The Atlantic” opublikowało nieco prowokacyjny artykuł zatytułowany The Struggle for Gay Rights is Over [„Walka o prawa gejów zakończyła się”]. Jack Kirchick, felietonista magazynu „The Tablet”, sam będący homoseksualistą zwracał uwagę, że na największych zgromadzeniach „aktywistów gejowskich” mówi się, iż „Ameryka szybko staje się krajem postgejowskim”. Pisał: „Geje byli kiedyś traktowani na równi z kryminalnymi wywrotowcami, przedstawiani w kulturze popularnej w charakterze dewiantów i patologizowani przez establishment medyczny jako chorzy psychicznie. Obecnie większość Ameryki postrzega homoseksualizm jako nieszkodliwy. Zaledwie 30 lat temu 57 proc. Amerykanów uważało, że dobrowolny seks gejowski powinien być nielegalny. Dziś stan prawny pozwalający na małżeństwa osób tej samej płci został osiągnięty w całym kraju. Geje mogą otwarcie służyć w wojsku, a większość homoseksualistów mieszka w stanach, które chronią ich przed dyskryminacją”.
Autor wskazywał na powszechną propagandę homoseksualną obecną w szeroko pojmowanym show biznesie, na polityków i wielu młodych homoseksualistów, którzy „traktują dziś proces ujawniania się jako formalność, a nie męczącą, brzemienną próbę (…). Utożsamianie się z gejem, biseksualistą, transem lub queer (…) jest w niektórych środowiskach nowym wyznacznikiem fajności. W jednej z niedawnych ankiet mniej niż 50 procent osób w wieku od 13 do 20 lat (wszystkie należące do pokolenia Z) uznały się za wyłącznie heteroseksualne”.
Kirchick ocenił, że „ta olbrzymia zmiana zarówno w postawach społecznych, jak i w krajobrazie prawnym jest zdumiewająca. Autor podkreślił, że udało się zrealizować wszystkie postulaty polityczne, które ruch homoseksualny wysuwał 50 lat temu. Zmieniło się także nastawienie społeczne do mniejszości seksualnych. I chociaż „otwartość” „nie dotyczy całego kraju”, a „homoseksualiści nadal borykają się z wyższym wskaźnikiem depresji niż heteroseksualiści i gejowscy nastolatkowie częściej próbują popełnić samobójstwo niż ich heteroseksualni rówieśnicy” – to w jego opinii – „trendy niezaprzeczalnie zmierzają w dobrym kierunku”.
Odkąd ruch zaczął organizować się politycznie w latach 50. na rzecz równości prawnej i społecznej akceptacji „rozwija się prawdopodobnie szybciej niż jakikolwiek inny w historii Ameryki”. Po wywalczeniu kolejnych przywilejów, w tym tzw. homomałżeństw, część organizacji nawet rozwiązała się.
Kirchick jednak wskazał na rzeszę aktywistów, którzy twierdzili, że tak naprawdę sytuacja nigdy nie była gorsza, jak uważa Chad Griffin, szef Human Rights Campaign. Zakwestionował także dane agencji GLAAD dotyczące rzekomego wzrostu zabójstw osób z subkultury LGBTQ z powodu nienawiści. Dodał, że niektóre organizacje, pragnące wyłudzić fundusze, podają nieprawdziwe informacje. Krytykował „histerię” wokół rzekomo pogłębiającej się „homofobii” i zmuszanie pobożnych Amerykanów prowadzących biznesy rodzinne do „wyrzeczenia się dwutysiącletniego nauczania religijnego”, by usatysfakcjonować „parę gejowską” itp.
Innymi słowy jest przeciwny radykalizmowi ruchu LGBTQI+, który domaga się karania osób odmawiających świadczenia usług dla mniejszości seksualnych z powodów religijnych (np. odmowa wykonania tortu weselnego, wiązanek kwiatów itp.).
„Kierując się moralnym absolutyzmem, przypominającym religijną gorliwość tych, którym się sprzeciwiają, niektórzy aktywiści homoseksualni oraz ich postępowi sojusznicy przyjęli w kwestii antydyskryminacyjnej podejście o sumie zerowej, starając się ukarać i stygmatyzować osoby, które mają dokładnie taki sam pogląd na małżeństwo jak Barack Obama do maja 2012 roku” – komentował Kirchick. Autor potępił fanatyczną nadgorliwość urzędników w stanie Nowy Jork, którzy wypowiedzieli wojnę ewangelickim agencjom adopcyjnym i prześladowali zwykłych Amerykanów niechcących afirmować stylu życia mniejszości seksualnych.
Walka separatystów z integracjonistami w „ruchu tęczowych”
Co istotne, publicysta zwrócił uwagę na napięcia, jakie od dawna istnieją w „sercu” ruchu politycznego LGBTQ+. Wyjaśnił, że od czasu pojawienia się homoaktywistów w latach pięćdziesiątych XX w., w ruchu ścierały się dwa nurty: integracjonistyczny i separatystyczny”.
Reprezentanci pierwszego uważali, że należy włączyć „gejów” do wszystkich aspektów społeczeństwa amerykańskiego, podczas gdy separatyści twierdzili, że trzeba zniszczyć społeczeństwo. Spór między dwoma obozami doskonale oddaje debata z 1994 r. między Donną Minkowitz, radykalną pisarką lesbijką, a Brucem Bawerem, autorem deklaracji programowej integracjonistów – „Miejsce przy stole”. „Nie chcemy miejsca przy stole”, „chcemy wywalić stół” – ripostowała Minkowitz w jednym z programów TV.
Te napięcia i tarcia między dwoma głównymi tendencjami szczególnie ostro ujawniły się w ostatnich latach. Potwierdziło się bowiem, że ruch genderowy nie zamierza poprzestać na „równouprawnieniu”, ale wysuwa coraz bardziej radykalne postulaty.
Gdy Frank Kameny w 1965 r. protestował przed Białym Domem po zwolnieniu go z agencji rządowej ze względu na homoseksualizm, walczył z „dyskryminacją w zatrudnieniu”.
Ale już cztery lata później – od momentu zamieszek w Stonewall (sprzeciw wobec nalotów policji na bar w nowojorskiej Greenwich Village) – ruch homoseksualny stał się bardziej radykalny, pozostając pod wpływem kontrkulturowej Nowej Lewicy.
Powstały po tamtych rozruchach Front Wyzwolenia Gejów wprost nawiązywał do komunistycznego Frontu Wyzwolenia Narodowego Wietnamu Północnego, brutalnie atakując małżeństwo jako ostoję systemu kapitalistycznego. Stąd też lobby homoseksualne przekazało fundusze Czarnym Panterom, walczącym o „całkowite wyzwolenie seksualne” możliwe dopiero gdy „zostaną zniesione istniejące instytucje społeczne” – jak stanowił manifest założycielski organizacji.
Epidemia AIDS w latach 80. i obojętność rządu „pomogły odwrócić wahadło w kierunku integracji” oraz „złagodzić ekscesy seksualne z poprzedniej dekady” – komentuje Kirchick. Jednak 10 lat później, gdy „AIDS przekształciło się z wyroku śmierci w chorobę, którą można opanować, ruch gejowski postawił sobie za cel uzyskanie dostępu do dwóch najbardziej konserwatywnych i fundamentalnych instytucji Ameryki – małżeństwa i wojska”.
Te dążenia, co prawda mieściły się jeszcze w postulatach integracjonistów, jednak nie byli oni już zwolennikami teorii queer i interseksualizmu. Po wywalczeniu pseudomałżeństw jednopłciowych w 2015 r. radykalny odłam ruchu genderowego – coraz bardziej nękając przeciwników afirmacji ich programu politycznego cenzurą i tzw. kulturą wymazywania – teraz „chce obalić amerykański porządek społeczny, który dopiero co niedawno zaakceptowali”.
Kirchick twierdzi, że „stale mnożący się zestaw tożsamości seksualnych i płciowych, jest bezpośrednim wynikiem władzy radykałów nad ruchem”. I nie może się pogodzić z faktem promocji postulatów queer, „transów”, uderzających w kobiety. „Gej” stał się passe w ruchu LGBTIQ+, a radykalni aktywiści genderowi – „napastliwymi komisarzami nieustannie pilnującymi języka i wywierającymi presję na tych, którzy nie zgadzają się z ich ciągle ewoluującymi standardami”.
Kirchick uważa, że „utrzymanie ruchu gejowskiego w obecnym stanie wiąże się z ryzykiem przedłużenia wojny kulturowej, której nie trzeba już toczyć, ponieważ strona gejowska odniosła zwycięstwo”.
Autor przedstawiając te wywody w 2019 r. zauważył, że z prawnego punktu widzenia ruch osiągnął prawie wszystko, czego potrzebuje, aby prosperować w społeczeństwie jako pełnoprawny. Zamiast więc toczyć bezsensowną wojnę o torty weselne, powinien porzucić dalszą walkę. Jednak tak się nie stanie, bo „bycie ofiarą jest tożsamością zbyt istotną, by można ją było tak łatwo odrzucić”. Poza tym zwyczajnie chodzi o „kasę”. I aktywiści obecnego ruchu genderowego uciekają się do „alarmistycznej retoryki, podsycając płomienie histerii, by przestraszyć darczyńców, po czym skłonić ich do otwarcia portfeli”.
Co istotne, autor podkreśla, iż „w społeczeństwie, w którym heteroseksualność stanowi normę, poczucie wyobcowania jest nieodłączne” dla mniejszości seksualnych.
Ta uwaga przywodzi na myśl refleksję, że radykałowie, którzy zdominowali ruch mniejszości seksualnych nie spoczną dopóki nie zdemoralizują wszystkich.
Osiągnięcia subkultury LGBT
Od czasu powstania w grudniu 1924 r. założonego przez Henry’ego Gerbera w Chicago Towarzystwa Praw Człowieka – pierwszej organizacji „praw gejów” – poprzez kolejne lata udało im się wywalczyć coraz więcej uprawnień.
8 lipca 1980 r. Demokraci jako pierwsza duża partia poparli platformę tzw. praw homoseksualnych. 2 marca 1982 r. Wisconsin stało się pierwszym stanem USA, który zakazał dyskryminacji ze względu na „orientację seksualną”. 21 grudnia 1993 r. Departament Obrony wydał dyrektywę zabraniającą zakazywania kandydatom odbycia służby ze względu na ich „orientację seksualną”. 20 maja 1996 r. w sprawie Romer przeciwko Evans Sąd Najwyższy uznał, że druga poprawka stanu Kolorado, odmawiająca gejom i lesbijkom ochrony przed dyskryminacją, jest niekonstytucyjna. 26 kwietnia 2000 Vermont stał się pierwszym stanem w USA, który zalegalizował związki tej samej płci. 26 czerwca 2003 r. w sprawie Lawrence przeciwko Teksas, SN orzekł, że przepisy dotyczące sodomii w USA są niezgodne z konstytucją. 18 maja 2004 r. Massachusetts stało się pierwszym stanem, który zalegalizował pseudomałżeństwa homoseksualne. W ciągu następnych sześciu lat zrobiły to: New Hampshire, Vermont, Connecticut, Iowa i Washington DC. 17 czerwca 2009 r. prezydent Obama podpisał memorandum umożliwiające homoseksualnym partnerom pracowników federalnych otrzymywać świadczenia socjalne. 28 października 2009 r. przyjęto ustawę rozszerzającą amerykańską federalną ustawę o przestępstwach z nienawiści z 1969 r. o przestępstwa motywowane faktyczną lub domniemaną płcią ofiary, „orientacją seksualną”, „tożsamością płciową” lub niepełnosprawnością. 18 grudnia 2010 r. Senat USA zagłosował za zniesieniem polityki „Nie pytaj, nie mów”, zezwalającej homoseksualistom na jawną służbę w armii. 26 czerwca 2015 Sąd Najwyższy w sprawie Obergefell przeciwko Hodges uznał tak zwane małżeństwa jednopłciowe za legalne we wszystkich 50 stanach.
Obecnie ruch genderowy oczekuje afirmacji „tęczowych” stylów życia, zgody na powszechną demoralizację oraz cenzury „bigotów”.
Moda na gender
Jak pokazują to badania Gallupa – obserwuje się swoistą modę na identyfikację młodych ludzi jako lesbijki, tak zwanych gejów, biseksualistów lub „transów”.
W 2021 r. Gallup pytał ponad 12 tysięcy dorosłych Amerykanów o ich płeć. 7,1 procent stwierdziło, że uważa się za członków „społeczności LGBT”; 86,3 proc. powiedziało, iż jest heteroseksualna a 6,6 proc. nie wyraziło opinii na temat swojej seksualności.
Gallup poinformował, że pośród dorosłych z „pokolenia Z”, osób urodzonych pomiędzy 1997 a 2003 rokiem co piąty identyfikował się jako osoba LGBT. Wśród „millenialsów”, którzy przyszli na świat pomiędzy 1981 a 1996 rokiem – stwierdził tak co dziesiąty. Wśród „pokolenia X” z lat 1965–1980, 4,5 procent zaliczyło się do grupy LGBT, podobnie jak wśród baby boomers, którzy urodzili się w latach 1946–1964 – 2,6 procent. U przedstawicieli roczników starszych niż 1946 było to jedynie 0,8 proc. O ile wśród starszego pokolenia, 92,2 proc. uważało się za osoby heteroseksualne, to pośród „pokolenia Z” mamy obecnie zaledwie 75,7 proc. respondentów uznających się za heteroseksualnych.
W ciągu ostatnich pięciu lat stopień identyfikacji młodych ludzi z subkulturą LGBT wzrósł dramatycznie. Na tę swoistą modę zwrócił uwagę m.in. dr Rick Fitzgibbons, dyrektor centrum psychiatrycznego w pobliżu Filadelfii. Apelował on do polityków, szkół i medyków oraz prawników, by nie wprowadzali dzieci w błąd co do ich „tożsamości płciowej” i nie podejmowali decyzji o skierowaniu ich na operacje „zmiany płci”. Ostrzegł, że fałszywe przekonania co do płciowości rujnują psychikę i wywołują liczne zaburzenia, które w konsekwencji często kończą się podejmowaniem prób samobójczych.
Według dr. Fitzgibbonsa, za wzrost liczby zaburzeń dotyczących tożsamości płciowej wśród młodych ludzi odpowiedzialna jest upowszechniana w szkołach teoria gender, która głosi, że człowiek nie może być ograniczony przez płeć biologiczną, ale ma być tym, kim czuje, że jest lub chciałby być.
Sprzeciw rodziców, środowiska akademickiego i polityków
Obserwując z niepokojem te zjawiska i szerzenie coraz śmielej propagandy genderowej w szkołach część amerykańskich rodziców wszczęła alarm. Do tego doszedł sprzeciw wobec cenzury na uczelniach, w urzędach, w szkołach, w mediach i w ogóle w przestrzeni publicznej, gdzie zabrania się negatywnie wypowiadać na temat patologicznych zachowań mniejszości seksualnych (woke culture i cancel culture, czyli kultura kasowania, wymazywania). Te i inne zjawiska oraz dążenie Republikanów do odbicia Ameryki z rąk Demokratów, zaowocowały kontrrewolucją. Znalazły przełożenie na setki projektów ustaw sprzeciwiających się szerzeniu ideologii gender w stanach.
Floryda przetarła szlak ustawą Don’t Say Gay i zainspirowała oszałamiającą falę republikańskiego ustawodawstwa w innych stanach, także zdominowanych przez Demokratów, przeciągając na swoją stronę niektórych progresywnych prawodawców.
Ustawa z Florydy stanowi, że „żadna prywatna lub niepubliczna szkoła ani program na poziomie szkoły podstawowej (…) nie może promować, zmuszać ani zachęcać do dyskusji w klasie na temat orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej”.
Projekt ustawy w Luizjanie zakazuje „nauczycielom i innym osobom omawiania z uczniami ich orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej” od przedszkola do 12 klasy. W Kansas przewidziano surowe kary za przedstawianie graficznych materiałów na temat homoseksualizmu. W Indianie konieczna jest zgoda rodziców, by uczeń, który ma mniej niż 18 lat mógł wziąć udział „w jakichkolwiek instruktażach dotyczących ludzkiej seksualności”.
Ustawa wprowadzona przez Republikanów w stanie Tennessee zakazuje wszelkich materiałów instruktażowych, które „promują, normalizują, wspierają lub odnoszą się do problemów lub stylu życia lesbijek, gejów, osób biseksualnych lub transpłciowych”.
W Arizonie skupiono się na zwalczaniu procedur tzw. operacji zmiany płci. W Oklahomie zakazano zmuszania studentów do uczestnictwa w kursach genderowych. W Karolinie Południowej zakazano instruktaży, porad, dyskusji dotyczących „stylu życia, czynności lub praktyk seksualnych”. W Wisconsin i Rhode Island zakazano stosowania zaimków sprzecznych z płcią biologiczną. Inne regulacje skupiają się na zwalczaniu cenzury i wymierzone są w tak zwanych transów.
Czy te działania przedsięwzięte przez środowisko Republikanów mają jakieś większe znaczenie? Czy możemy mówić o odrodzeniu amerykańskiego konserwatyzmu?
Nowy konserwatyzm społeczny
Pewne wskazówki daje Nate Hochman z konserwatywnego „National Review”, który opublikował 1 czerwca artykuł w „The New York Times”. Tekst nosi tytuł Republicans Are Now the Party od the Nonreligious [„Republikanie obecnie są partią ludzi niereligijnych”].
Autor, przedstawiając się jako osoba zaangażowana w debatę na temat dzisiejszego ruchu konserwatywnego pisze, że obecnie mamy do czynienia z „nowym konserwatyzmem społecznym”. Ton nadają mu takie osoby, jak Ron DeSantis, Christopher Rufo i Tucker Carlson.
„Dopiero zaczynamy dostrzegać jego wpływ. Prawa wymierzone w krytyczną teorię ras, regulacje antytransseksualne i ustawy o prawach rodzicielskich, które ogarnęły cały kraj w ostatnich latach, to pierwsze zwycięstwa tego ruchu”. Jednak obecna wojna kulturowa odzwierciedla szeroką zmianę priorytetów i światopoglądu w „ruchu konserwatywnym”.
Autor wskazuje, że ów nurt polityczny „nie jest już specyficznie chrześcijański”. Jego zdaniem, wielce prawdopodobne unieważnienie decyzji Sądu Najwyższego z 1973 roku w sprawie Roe przeciw Wade, legalizującej aborcję w kraju, będzie jedynie „ostatnim tchnieniem niż oznaką siły religijnej prawicy”. Odniósł się w ten sposób do składu SN, gdzie zasiada większość konserwatywnych katolików.
Czym wobec tego jest dzisiejszy konserwatyzm? Nie skupia się on już na modlitwie w szkołach, walce z rozwodami bez orzekania o winie, czy moralności, ale na „kwestiach tożsamości narodowej, integralności społecznej i wyobcowania politycznego”.
Obecni kontrrewolucjoniści to swoista – można rzecz egzotyczna – mieszanina konserwatystów chrześcijańskich, zagorzałych feministek sprzeciwiających się agendzie transseksualnej, libertynów, w tym osób jawnie opowiadających się za pornografią itp. Dziś koncentrują się na relacjach rasowych, polityce tożsamości, imigracji i nauczaniu historii Ameryki.
„Dzisiejsza wojna kulturowa toczy się nie między religią a sekularyzmem, ale między grupami, które katolicki pisarz Matthew Schmitz określił jako „obudzonych i nieobudzonych”. „Katoliccy tradycjonaliści, ortodoksyjni Żydzi, właściciele małych firm z Ameryki Środkowej i sceptyczni liberalni ateiści mogą nie mieć ze sobą wiele wspólnego”. Nie powołują się na wersety z Biblii, ale walczą o utrzymanie amerykańskiego stylu życia. I dzięki temu Republikanom udaje się „wyhaczyć” tradycyjny elektorat Demokratów, w tym Latynosów i czarnoskórych. Tym samym podkopują konwencjonalną mądrość politologów Johna B. Judisa i Ruya Teixeiry, że „rosnąca różnorodność rasowa Ameryki nieuchronnie popchnie kraj na lewo”.
Czy to dobrze rokuje amerykańskiemu konserwatyzmowi? Niektórzy wyrażają obawy, jak np. Andrew T. Walker, wskazując na problematyczny sojusz ewangelików z poganami. Uważa on, że co prawda walka z „szaleństwem woke” jest cenna, ale może nie być warta przyjęcia polityki, która „powoduje, że chrześcijanie akceptują lub usprawiedliwiają skłonność do przemocy i rozwiązłości”.
Wpływ prawicy religijnej na G.O.P. (kierownictwo Partii Republikańskiej) zmniejsza się od czasów George’a Busha. Prezydent Donald Trump, chociaż przedstawił szereg religijnych priorytetów – jest libertynem seksualnym. Złożył zresztą wyraźne obietnice tzw. gejom i lesbijkom na szlaku kampanii w 2016 r. Był pierwszym kandydatem prezydenckim, który wygrał otwarcie popierając pseudomałżeństwa osób tej samej płci.
Zdaniem George’a Hawleya, „prawica religijna nie jest już nawet postrzegana jako istotna siła w amerykańskiej polityce”. Z kolei socjolog Donald Warren twierdzi, że nową kontrrewolucję kulturową prowadzą „środkowoamerykańscy radykałowie” (M.A.R.). Są to głównie ludzie biali z klasy średniej i niższej, wrodzy wobec „populistycznej pobożności elit”, która często jest zbieżna w poglądach ze starym konserwatyzmem społecznym. Tyle, że nie podziela tych samych religijnych zobowiązań moralnych.
Obecni „konserwatyści” są bardziej nacjonalistyczni, mniej podatni na wielokulturowość niż ich religijni rówieśnicy i sceptyczni wobec kosmopolitycznego otwartego społeczeństwa, wolnego handlu i masowej migracji – postulatów wysuwanych zarówno przez neoliberałów, jak i neokonserwatystów.
„M.A.R.” mają reprezentować społeczność poszkodowaną przez globalizację i ruch genderowy. Matthew Rose uważa, że „bez skrupułów stawiają oni obywateli ponad obcokrajowcami, większość ponad mniejszościami, rdzennych mieszkańców ponad niedawnymi imigrantami, normalność ponad transgresję i wierność ojczyźnie ponad kosmopolityczne ideały”.
Rufo w 2021 r. podczas Narodowej Konferencji Konserwatywnej mówił, że celem nowego konserwatyzmu, „Nowej Prawicy” jest kontrrewolucja, ochrona średniej klasy robotniczej w USA przed „wrogą i nihilistyczną elitą, która stara się narzucić swoje wartości klasie robotniczej i średniej, aby wzmocnić własną władzę, prestiż, status i osiągnięcia”.
Dziś już nie mówi się o sprawach wiary. Prawicowi kontrrewolucjoniści mają myśleć w marksistowskich kategoriach, przez pryzmat walki klasowej między proletariacką bazą „tradycjonalistów” a potężną publiczno-prywatną biurokracją, która jest jawnie wrogo nastawiona do amerykańskiego stylu życia.
Podczas gdy stary konserwatyzm chrześcijański miał na celu obronę starego porządku, nowy konserwatyzm społeczny dąży do obalenia „nowego porządku” zbudowanego przez radykalną lewicę. „Prawica” przesunęła się na lewo. O ile dawniej G.O.P. była partią tradycyjnego porządku moralnego, a wielu buntowników i ekscentryków trafiało do Demokratów, o tyle dziś jest na odwrót. Lewica uważana jest za „szkołę amerykańskiego życia publicznego, a prawica kojarzy się z radosnym łamaniem konwencji”.
Chociaż obecna kontrrewolucja antygenderowa w USA może oczywiście z wielu względów cieszyć, to nie można mówić o prawdziwym odrodzeniu konserwatywnym w Ameryce.
Agnieszka Stelmach