W obecnej sytuacji globalnej potrzebujemy „koncertu mocarstw”, który przywróci ład na świecie, tak jak „w XIX wieku koncert państw europejskich z powodzeniem zachował pokój na pół wieku przy braku dominującej władzy i pośród różnorodności ideologicznej” – argumentują uczeni związani z Council on Foreign Relations, wciąż wpływowym liberalnym think tankiem Rockefellerów.
Richard Haass, szef Council on Foreign Relations, sugeruje, że jedynie nowe porozumienie globalnych mocarstw może rozwiązać istniejące dziś problemy. Taki sojusz – jak argumentuje – „dobrodziejstwem dla zarządzania międzynarodowego”. Haass to wpływowa postać, w przeszłości przez dwa lata pełnił funkcję dyrektora ds. planowania polityki w amerykańskim Departamencie Stanu, specjalnym wysłannikiem prezydenta George’a W. Busha do Irlandii Północnej czy koordynatorem polityki względem Afganistanu. Z jego diagnozą zgadza się Charles A. Kupchan, członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego za prezydentury Billa Clintona i Baracka Obamy, który wykłada stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Georgetown. Obydwaj to wpływowi analitycy i wykładowcy stosunków międzynarodowych. Profesorowie nawiązując do „dialogu USA-Chiny” z zeszłego tygodnia zauważyli, że źle on wróży stosunkom dwustronnym, a narastająca rywalizacja między tymi dwoma krajami aż nadto wskazuje, że powstaje świat wielobiegunowy, co zwiastuje erę zwiększonej konkurencji i liczby konfliktów.
Wesprzyj nas już teraz!
Zdaniem Haassa i Kupchan architektura międzynarodowego zarządzania, która powstała po II wojnie światowej, jest już przestarzała i nie służy zachowaniu globalnej stabilności. Sojusz zachodnich demokracji nie współpracuje dobrze m.in. ze względu na podziały ideologiczne, a wyrazem tego są szczyty grupy G7 czy G20, gdzie trwają targi między przywódcami co do ostatecznej treści komunikatów ze spotkań. ONZ, a zwłaszcza Rada Bezpieczeństwa, nie spełnia swojej roli ze względu na stosunkowy łatwą możliwość sparaliżowania jej działań poprzez veto któregokolwiek członka. Dlatego – piszą autorzy tekstu opublikowanego na stronie projectsyndicate.org – „potrzebny jest globalny koncert mocarstw; nieformalna grupa sterująca najbardziej wpływowych krajów świata”. Tylko taka grupa państw – jak w XIX w. „koncert europejskich mocarstw” Wielkiej Brytanii, Francji, Rosji, Prus i Austrii – może być w stanie z powodzeniem „zachować pokój przez pół wieku przy braku dominującej siły i pośród różnorodności ideologicznej”. W XIX w. państwa zobowiązały się do polegania na regularnej komunikacji i pokojowym rozwiązywaniu sporów w celu utrzymania porozumień terytorialnych, kończących wojny napoleońskie.
„Globalny koncert jest najlepszym narzędziem do zarządzania światem, który nie jest już zdominowany przez Stany Zjednoczone i Zachód. Członkami byłyby: Chiny, Unia Europejska, Indie, Japonia, Rosja i Stany Zjednoczone, reprezentujące łącznie około 70 proc. światowego PKB i światowych wydatków wojskowych. Łącznie tych sześciu zawodników wagi ciężkiej dałoby tej grupie globalne znaczenie geopolityczne, jednocześnie chroniąc przed przekształceniem się w nieprzydatne miejsce, w którym toczy się jałowe dyskusje” – czytamy. Haass i Kupchan wskazali, że członkowie nowego „koncertu mocarstw” wysyłaliby starszych stałych przedstawicieli do stałej siedziby, ustalonej za obopólną zgodą. Regularnie miałyby się odbywać szczyty, a w razie potrzeby byłyby także zwoływane ad hoc w celu rozwiązania jakiegoś kryzysu.
Do „koncertu mocarstw” dołączyliby reprezentanci czterech organizacji regionalnych: Unii Afrykańskiej, Ligi Arabskiej, Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej i Organizacji Państw Amerykańskich. Miałyby one swoich stałych delegatów w siedzibie „koncertu mocarstw”. W zależności od tego, jakiego kraju dotyczyłaby dana sprawa, główne mocarstwa zapraszałyby delegatów z tych organów i innych odpowiednich krajów do udziału w spotkaniach. „Koncert mocarstw” miałby umożliwić „trwały dialog strategiczny” i sprawić, że do rozmów zasiądą przedstawiciele „najbardziej wpływowych państw, niezależnie od ich ustroju, oddzielając w ten sposób ideologiczne różnice w rządzeniu krajowym od spraw wymagających współpracy międzynarodowej”. Autorzy dodali, że unikano by „formalnych procedur i skodyfikowanych zasad”, bardziej koncentrując się na „perswazji i kompromisie w celu budowania konsensusu”.
„Koncert mocarstw” miałby być „organem konsultacyjnym, a nie decyzyjnym”, nastawionym na rozwiązywanie kryzysów, ale i – co istotniejsze – na kształtowanie zasad zarządzania globalnego i budowanie poparcia dla inicjatyw zbiorowych. Nadzór operacyjny zostałby pozostawiony w ręku ONZ i jej agend. „Koncert” miałby wzmocnić, a nie zastąpić obecną architekturę międzynarodową, przy czym autorzy zastrzegają, że zajmowałby pozycję dominującą w stosunku do innych podmiotów. Wybrana grupa państw ustalałaby, jakie decyzje należy podjąć na szczeblu lokalnym i wymagałaby ich wdrożenia.
Zgodnie z wizją profesorów, niedozwolone byłoby stosowanie siły militarnej w razie agresji jakiegoś państwa na terytorium innego, chyba że pojawiłby się „międzynarodowy konsensus” co do użycia siły militarnej lub innych środków przymusu w celu zmiany istniejących granic lub obalenia reżimów”. Jednak członkowie „koncertu mocarstw” mieliby mieć prawo do podejmowania jednostronnych działań, gdyby uznali, że zostały zagrożone ich żywotne interesy. „Idealnie byłoby, gdyby trwały dialog strategiczny sprawiłby, że jednostronne posunięcia byłyby rzadsze i mniej destabilizujące” – czytamy. „Koncert mocarstw” miałby wypracować rozwiązania dot. kontroli szerzenia się broni jądrowej, siatek terrorystycznych, zdrowia globalnego, zmian klimatycznych i cyberprzestępczości.
Analitycy związani z CfR piszą, że gdyby taki „koncert mocarstw” powstał po „zimnej wojnie”, to moglibyśmy uniknąć krwawych wojen w Jugosławii, Rwandzie i Syrii, a „Rosja i Stany Zjednoczone mogłyby wypracować wspólną płaszczyznę w zakresie architektury bezpieczeństwa dla Europy, przeciwdziałając ciągłym tarciom związanym z rozszerzeniem NATO i zapobiegając rosyjskiemu przejmowaniu terytorium w Gruzji i na Ukrainie”. Zdaniem autorów, z pewnością udałoby się także opanować obecną pandemię. „W przyszłości koncert światowych mocarstw byłby okazją do zminimalizowania ryzyka, że różnice między Stanami Zjednoczonymi a Chinami w sprawie Tajwanu doprowadzą do poważnego starcia. Mógłby ułatwić pokojowe rozwiązanie politycznych patów w miejscach takich, jak Afganistan i Wenezuela. Mógłby także ustalić parametry ograniczające ingerencję krajów w politykę wewnętrzną drugiej strony” – czytamy.
Nowy „koncert mocarstw” bardziej zarządzałby, a nie eliminował zagrożenia dla porządku regionalnego i globalnego. Obejmowałby on zarówno „liberalne, jak i nieliberalne rządy jako prawomocne i autorytatywne, co oznaczałoby porzucenie wieloletniej wizji Zachodu globalnego porządku stworzonego na jego podobieństwo”. Profesorowie zdają sobie sprawę, że nowy „koncert mocarstw” pozbawiałby niektóre kraje ich suwerenności, a przynajmniej znacząco ją ograniczał, ponieważ to nie one, ale wybrana grupa państw decydowałaby o ich przyszłości w imię „skuteczności, umacniania hierarchii i nierówności w systemie międzynarodowym”. Jednak – zdaniem autorów – nawet tak wadliwy i niesprawiedliwy „globalny koncert” miałby „ogromną zaletę”. Dlaczego? Oferowałby „najlepszy i najbardziej realistyczny sposób na osiągnięcie konsensusu wielkich potęg, a to, co jest wykonalne i osiągalne, jest zawsze lepsze od tego, co jest pożądane, ale niemożliwe. A najbardziej prawdopodobna alternatywa dla potężnej grupy kierowniczej – niesforny świat, którym nikt nie zarządza – nie leży w niczyim interesie” – przekonują.
Federalna UE
Warto wspomnieć, że o „koncercie mocarstw” marzą także przywódcy Unii Europejskiej. W czasie orędzia o stanie UE wygłoszonego 12 września 2018 r. przez ówczesnego szefa Komisji Europejskiej Jean Claude Junckera pojawiła się wizja zjednoczonej Europy, zbieżna z koncepcją prezentowaną zarówno przez Berlin, jak i Francję, czyli dwa najmocniejsze państwa członkowskie wymuszające określony kierunek „wspólnej polityki”. Juncker wskazał przede wszystkim na potrzebę „oświeconego patriotyzmu” i ganił nacjonalizm. Jak mówił, wszyscy obywatele UE powinni uznać, szanować i bronić tzw. wartości europejskich. By Europa była silna na arenie międzynarodowej, rządy krajowe muszą po raz kolejny zrezygnować z pewnych obszarów suwerenności. Zdaniem szefa KE, konieczna byłaby rezygnacja z suwerenności, by „mówić jednym głosem”.
Bruksela obiecała niestrudzenie bronić Agendy 2030 i Porozumienia Paryskiego (umowa klimatyczna z 2015 r. dotycząca dekarbonizacji gospodarki). Juncker uznał, że ponieważ „świat jest bardziej niestabilny niż kiedykolwiek (…), nie może być chwili wytchnienia w naszych wysiłkach na rzecz budowy bardziej zjednoczonej Europy”. Wskazał na niespokojne Bałkany Zachodnie, gdzie „musi być przywrócona jedność – raz na zawsze”. Jeśli tak się nie stanie wówczas – w jego przekonaniu – „nasze najbliższe sąsiedztwo będzie kształtowane przez innych, jak np. w Syrii”. – Konflikt w Syrii pokazuje, jak porządek międzynarodowy, który służył Europejczykom tak dobrze po II wojnie światowej, jest coraz bardziej zagrożony (…) Europa nie może już dłużej mieć pewności, że na słowie danym wczoraj wciąż będzie można polegać jutro. Wczorajsze przymierza mogą już jutro nie istnieć – ostrzegał.
Przewodniczący KE podkreślił, że Europa zdecydowanie opowiada się za koncertem mocarstw bez dominacji którejkolwiek strony. – Gdyby Europa zdawała sobie w pełni sprawę z siły politycznej, gospodarczej i wojskowej swoich narodów, mogłaby porzucić wyłączną rolę płatnika na arenie międzynarodowej(…) – tłumaczył. Wzmocnieniu pozycji UE miałaby służyć realizacja projektu Europejskiej Unii Obronnej, zainicjowanej w 2014 r. Juncker zaznaczył, że w obliczu wyzwań stojących przed UE, w obliczu globalizacji i cyfryzacji, a także utraty dotychczasowej pozycji, silniejsza integracja zapewni utrzymanie miejsc pracy „w otwartym, wzajemnie połączonym świecie”. Juncker przekonywał, że w globalnym wyścigu o uzyskanie przewagi na rynku w zakresie cyfryzacji, sztucznej inteligencji i automatyzacji, dzięki większym uprawnieniom Bruksela mogłaby określić nowe normy globalne normy zarządzania przepływem informacji.
Przewodniczący KE dużo miejsca w przemówieniu poświęcił „europejskiej suwerenności” i wyjątkowej roli Unii w kształtowaniu nowego porządku międzynarodowego. Eurokrata apelował, by w okresie poprzedzającym wybory do Parlamentu Europejskiego, „udowodnić, że Unia jest w stanie pokonać różnice pomiędzy Północą i Południem, Wschodem i Zachodem, lewicą i prawicą”. Wszystko w celu przekazania niewybieralnym eurokratom z Brukseli większych uprawnień. Szef KE potwierdził, że wcześniejsze deklaracje, wyrażone na początku jego kadencji, były jak najbardziej aktualne. Obejmowały one ustanowienie wewnętrznego rynku cyfrowego, ściślejszą unię walutową, bankową, rynków kapitałowych, unię energetyczną zgodną z wizją porozumienia klimatycznego, „kompleksowy program migracji” oraz unię bezpieczeństwa. Ponadto wskazał na potrzebę cenzury i powołanie Prokuratury Europejskiej. Chciał większych uprawnień dla KE w celu zarządzania „uporządkowaną migracją i prowadzenia ambitniejszej polityki zagranicznej”. Większe uprawnienia miałyby służyć także podejmowaniu decyzji dot. wybranych praw człowieka, misji zagranicznych i ustanawiania unijnych podatków.
Wielokrotnie w orędziu pojawiał się wątek wzmocnionej roli Europy, która miałaby stać się „aktywnym podmiotem, budowniczym, architektem świata jutra”. Była mowa o „koncercie narodów” i zapotrzebowaniu na Europę ponad podziałami „mówiącą jednym głosem”. Apelował także o walkę z nacjonalizmem. – By stać twardo na ziemi, narody i Unia Europejska muszą kroczyć razem. Ci, którzy kochają Europę, muszą kochać narody, które je tworzą, ci, którzy kochają swój naród, muszą kochać Europę. Patriotyzm jest cnotą, ciasny nacjonalizm jest przytłaczającym kłamstwem i szkodliwą trucizną – konkludował.
We wrześniu 2018 r. swoje priorytety dotyczące wizji UE przedstawili zarówno Juncker, jak i prezydent Francji Emmanuel Macron, a nieco wcześniej kanclerz Niemiec Angela Merkel. Każdy z tych polityków kładł nacisk na zawieranie nowych porozumień handlowych. Macron i Juncker akcentowali potrzebę przejrzystości negocjacji. Merkel była za ich utajnianiem i utrzymaniem silnej pozycji Światowej Organizacji Handlu. Wszyscy wskazywali na potrzebę zacieśnienia współpracy na polu militarnym i powołania własnej armii UE oraz nowych składek na jej utrzymanie.
Zarówno wizja uczonych związanych z think tankiem Council on Foreign Relations, jak i czołowych europejskich polityków nawiązuje do koncepcji humanistów i federalistów, którzy zainicjowali proces integracji po II wojnie światowej w celu stworzenia tzw. rządu światowego.
17 sierpnia 1947 r. w Montreux w Szwajcarii podczas konferencji Światowego Ruchu Federalnego ponad 300 uczestników reprezentujących ponad 50 organizacji i liczni obserwatorzy podpisali deklarację o zamiarze powołania rządu światowego.
Rosyjska wizja globalizacji
Siergiej Ławrow, szef rosyjskiej dyplomacji, który pełni tę funkcję aż od 2004 roku, podczas spotkania ze studentami i profesorami Akademii Dyplomatycznej MSZ w styczniu 2020 r. podkreślił, że globalnym rozwojem kierują „procesy mające na celu zwiększenie wielobiegunowości i tego, co nazywamy policentrycznym porządkiem świata”. W rezultacie rywalizacji i zaostrzonej konkurencji ponownie ma pojawić się jakieś centrum w polityce międzynarodowej. Władimir Putin realizuje ogłoszoną w 1996 roku doktrynę byłego szefa dyplomacji rosyjskiej Jewgienija Primakowa, zgodnie z którą Rosja nie będzie już podążać za przywódcami mocarstw zachodnich, zwłaszcza USA, lecz zamiast tego stanie się niezależnym centrum władzy na arenie światowej, przyczyniając się do rozwoju świata wielobiegunowego. W 2014 r. Ławrow nawiązał do tej koncepcji, krótko podsumowując , że „Rosja już poszła własną drogą”.
Rosyjscy analitycy często wskazują, że suwerenność jest kluczem do uznania za wielką potęgę lub właściwy biegun w wielobiegunowym świecie. Putin w 2017 roku dał do zrozumienia, że jedynie kilka narodów cieszy się prawdziwą suwerennością i dlatego Moskwa ma prawo naruszać suwerenność mniejszych sąsiadów. W sytuacji gdy – jak podkreśla Klub Wałdajski – Stany Zjednoczone i UE chcą ograniczyć inne centra władzy i zachować „monopol szans” w Afryce, Ameryce Łacińskiej oraz niektórych częściach Azji, również Rosja i Chiny mają podobne cele w odniesieniu do Wielkiej Eurazji, łącząc chińskie zdolności gospodarcze i potęgę militarną Rosji. Autorzy przewidzieli, że eskalacje polityczne wkrótce staną się normą i nie będą już dłużej uważane za początek końca. Ponieważ jednak zarówno grupa atlantycka, jak i pacyficzna posiadają ogromne zdolności, wkrótce stanie się jasne, że żadna z nich nie może dominować, co ostatecznie doprowadzi do bezpieczniejszego świata.
W raporcie Klubu Wałdajskiego z października 2018 r. czytamy, że w miejsce miękkiej dwubiegunowości tworzy się świat bez biegunów. „To chaotyczny i szybko zmieniający się porządek, wojna wszystkich przeciwko wszystkim. Towarzyszy jej upadek najbardziej fundamentalnych instytucji na świecie: od państwa narodowego z jego suwerennością, po klasyczny kapitalizm”. Autorzy opracowania przewidują zaostrzenie konkurencji, która doprowadzi do zniszczenia infrastruktury cyfrowej, by „przywrócić wroga do pozycji z XX wieku”.
Agnieszka Stelmach