7 kwietnia 2020

O epidemii inaczej. Część naukowców podważa metody walki z wirusem

(fot. pixabay)

Część naukowców uważa, że mamy obecnie do czynienia z niezwykle groźnym patogenem. Inni, będący w mniejszości uczeni, przestrzegają przed nieuzasadnioną paniką, a nawet histerią, która może być gorsza w skutkach niż choroba COVID-19.  

 

Urzędnicy Światowej Organizacji Zdrowia są „głęboko zaniepokojeni” szybką eskalacją i globalnym rozprzestrzenianiem się nowego koronawirusa SARS-CoV-2. Jednocześnie szef WHO, Tedros Adhanom Ghebreyesus przypomina, że tak naprawdę wciąż niewiele wiadomo o jego zachowaniu.

Wesprzyj nas już teraz!

W reakcji na pandemię politycy opierają się na opiniach i sugestiach niektórych uczonych, a także pospiesznie wykonywanych badaniach i symulacjach komputerowych. W ubiegłym tygodniu w Genewie dyrektor generalny WHO mówił, że „w ciągu ostatnich pięciu tygodni byliśmy świadkami niemal wykładniczego wzrostu liczby nowych przypadków zarażenia wirusem, który dotarł do prawie każdego kraju”.

 

Jeszcze cztery miesiące temu świat nie wiedział prawie nic o wirusie, gdy po raz pierwszy pojawiły się doniesienia o zarażeniach w chińskim regionie Wuhan. Ghebreyesus podkreślił w ubiegłym tygodniu, że naukowcy wciąż niewiele wiedzą. – To pierwsza na świecie pandemia wywołana przez koronawirusa , którego zachowanie nie jest tak naprawdę znane – komentował.

 

Towarzysząca mu dr Maria van Kerkhove sugerowała, że COVID-19 stanowi „realne zagrożenie dla wszystkich na naszej planecie”. Urzędnicy WHO uważają, że blokady rządowe nie wystarczą aby powstrzymać rozprzestrzenianie się pandemii. Są one jednak konieczne, pomimo niekorzystnego wpływu na gospodarkę i społeczeństwo, ponieważ w przypadku ich zaniechania koronawirus zabiłby jeszcze więcej osób niż uśmierca obecnie.

 

Dr Mike Ryan podczas tej samej konferencji poszedł dalej, mówiąc, że obecna pandemia jest doskonałą okazją, by kraje, które nie mają publicznej opieki zdrowotnej, takową wprowadziły. Jest to konieczne „jeśli chcemy wyjść z niekończącego się cyklu ekonomicznie szkodliwych blokad i zamknięć”.

 

Mówca dodał, że w tej chwili jest za wcześnie aby ktokolwiek mógł określić wpływ środków izolacyjnych, podjętych przez kraje w reakcji na pandemię. Jednak każde państwo – tłumaczył ekspert – powinno posiadać spójną politykę i strategię przeciw chorobie, a następnie skupić się na pomiarze jej skuteczności w zwalczaniu infekcji.

 

Na początku marca szef WHO wzywał rządy do powszechnej mobilizacji. Prosił, by w walkę z nowym koronawirusem zaangażowali się nie tylko szefowie rządów i ministrowie zdrowia, ale także liderzy resortów bezpieczeństwa, dyplomacji, finansów, handlu, transportu, cyfryzacji i innych.

 

Jeszcze w lutym dr Benhur Lee z Icahn School of Medicine w Mount Sinai (ISMMS) przestrzegał, że większość prognoz dotyczących epidemii koronawirusa jest błędna i trzeba być w tej materii ostrożnym. Dr Michael Ryan w lutym wieścił światową pandemię i szacował, że zarażonych może być od 40 do 70 procent ludzi na całym świecie. Prof. Marc Lipsitch z Harvard School of Public Health sugerował, że obecny koronawirus będzie nam towarzyszył w kolejnych sezonach i będzie można o nim mówić jak o sezonowej grypie. – Jedyna różnica polega na tym, że nie rozumiemy tego wirusa – tłumaczył.

 

Dr Robert Redfield, szef amerykańskiego CDC uważa, że trudniej będzie kontrolować pandemię, ponieważ transmisja choroby może być możliwa przed zachorowaniem i spodziewa się czegoś gorszego niż „bardzo zły sezon grypowy”.

 

Nanshan Zhong, epidemiolog, który jako pierwszy opisał koronawirusa SARS, ostrzegał, że może on zainfekować 60 procent światowej populacji. Z kolei prof. Gabriel Leung z Uniwersytetu w Hongkongu podkreślił, że jest to nowy wirus, o którym nie wiemy wiele, dlatego postulowane są drastyczne środki, aby nie przekształcił się w coś jeszcze gorszego.

 

Na przekór mainstreamowi

Są jednak uczeni, którzy uważają, iż reakcja na obecną pandemię jest przesadzona, towarzysząca zaś COVID-19 histeria przyniesie sporo szkód.

 

I tak, specjalista od chorób zakaźnych Abdu Sharkawy, lekarz i wykładowca związany z University of Toronto w Kanadzie jest zdania, że istnieje niebezpieczeństwo, ale środki, które przedsięwzięto by mu zapobiegać, są w niektórych przypadkach jeszcze gorsze.

 

„Nie boję się COVID-19” – napisał Sharkawy. „Obawiam się utraty rozumu i fali strachu, która wpędziła masy społeczeństwa w napędzającą się spiralę paniki i skłoniła do gromadzenia ogromnych ilości wszystkiego, co mogłoby odpowiednio wypełnić schron przeciwatomowy w postapokaliptycznym świecie” – skomentował.

 

Medyk zwrócił uwagę na patologiczne zachowania społeczeństwa, w tym kradzieże masek N95 z nowojorskich szpitali, ich bezsensowne noszenie na lotniskach, w centrach handlowych i innych miejscach, co wzbudza jeszcze więcej strachu i podejrzeń wśród innych osób. Obawia się także obciążenia szpitali dodatkową liczbą osób, którym może się wydawać, że mają chorobę najprawdopodobniej spowodowaną nowym koronawirusem.

 

W Australii policja przypomniała społeczeństwu – sugerował uczony – że sytuacja nie jest, jak w „Mad Maxie”, postapokaliptyczną dystopią. Uczony odniósł się do sfilmowanej bójki o papier toaletowy w Sydney.

 

Oprócz krytykowania działań na poziomie indywidualnym, Sharkawy ostrzegał przed nadmiernie gorliwymi działaniami rządów, w tym przed ograniczeniami podróży i handlu, które zakłócą życie ludzi i wzrost gospodarczy.

 

Uczony doszedł do wniosku, że chociaż koronawirus może być niebezpieczny dla osób starszych i schorowanych, to „faktem jest, że sam wirus prawdopodobnie nie wyrządzi wiele szkody”, ale „nasze własne zachowania i postawa (…) mogą okazać się katastrofalne” – ocenił.

 

Izraelski naukowiec, prof. Shy Arkin komentował: „Nie zobaczysz milionów ludzi, którzy umrą na COVID-19”. Nowy koronawirus jest „w 80 procentach identyczny” z SARS z 2002-2003. Ogólnie powoduje on łagodne infekcje dróg oddechowych, ale osoby starsze są wyjątkiem – wyjaśnił.

Biochemik z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, którego badania m.in. rzuciły nowe światło na wewnętrzne działanie koronawirusów zauważył, że SARS- CoV-2 jest niezwykle podobny do SARS- CoV-1, który był odpowiedzialny za epidemię SARS w latach 2002-2003. Zabiła ona wówczas 774 osoby na całym świecie.

 

Profesor wskazał, że medycy chcący powstrzymać szerzenie się epidemii wirusów duże nadzieje pokładają w wynalezieniu szczepionki. Dodał, iż nie ma co się łudzić co do szybkiego rozwiązania tego problemu. Przypomniał, że do dziś nie ma szczepionek przeciw HIV, wywołującemu AIDS. Są za to dość skuteczne leki hamujące namnażanie wirusa. Nie ma także szczepionki przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby typu C.

 

Uczony zwrócił jednak uwagę, że pewne nadzieje można wiązać z surowicą odpornościową, zawierającą przeciwciała wytworzone przez inny organizm. Podczas pierwszej epidemii SARS w 2003 roku pobrano przeciwciała lub surowicę z krwi osób, które wyzdrowiały i podano je kilkudziesięciu chorym. To nie jest jednak powszechna metoda leczenia – wyjaśniał.

 

Zapytany o to, jak można byłoby pomóc osobom zainfekowanym nowym koronawirusem, u których wystąpiły symptomy choroby COVID-19, zasugerował, iż w obliczu tego, iż nawet w przypadku wynalezienia szczepionki winno się przetestować jej działanie, co może trwać wiele lat. Prostszym rozwiązaniem byłoby sprawdzenie ewentualnej skuteczności istniejących już leków

 

– Jeśli coś zostało zatwierdzone, oznacza to, że scharakteryzowano jego toksykologię. I tak naprawdę nie ma znaczenia, czy lek, który zażywasz, jest przeznaczony na choroby wątroby, łysienie lub wysokie ciśnienie krwi. Toksykologia to toksykologia. Więc jeśli nagle okaże się, że dana substancja chemiczna jest również skuteczna przeciwko COVID-19, moglibyśmy ją wykorzystać i dzięki temu ominąć ogromną ilość pracy, która jest wymagana w badaniach klinicznych. Potrzeba trochę regulacji, ale jest to o wiele szybsze – przekonywał.

 

Profesor przypominał, że koronawirusy zwykle powodują łagodne infekcje dróg oddechowych. U zwierząt gospodarskich i ptaków są znacznie groźniejsze, ale dla ludzi nie stanowią wielkiego problemu. Biochemik, który od wielu lat bada strukturę koronawirusów uważa: obecny SARS-CoV2 jest „bardzo, bardzo, bardzo podobny do tego, który społeczność naukowa odkryła w latach 2002-2003, a to, co spowodowało SARS w latach 2002-2003, jest bardzo, bardzo podobne – jak powiedziałem, w 80 procentach identyczne – do tego, co powoduje COVID-19. Więc to nie jest tak, że pochodzi znikąd” – zauważył, dodając, że choroba dotyka głównie osoby starsze, niekiedy wywołując ciężkie infekcje dróg oddechowych, jednak większość ludzi ma bardzo łagodne objawy.

 

Zapytany, skąd zatem taka reakcja rządów, profesor odparł, że wynika ona z niepotrzebnie podsycanego strachu przed nieznanym. Dla niego najistotniejsze byłoby określenie liczby osób bezobjawowych. – To najważniejsze pytanie. Im większa jest ta liczba, tym lepiej. Na przykład, jeśli przyjmiesz, że trzy czwarte ludzkości faktycznie ma w sobie wirusa, ale nie wykazuje żadnej patologii, byłoby doskonale. Oznaczałoby to, że śmiertelność wśród zarażonych jest w rzeczywistości znacznie niższa, jeśli istnieje wiele osób bez objawów – wyjaśniał.

 

Grypa co roku – kontynuował – w samych Stanach Zjednoczonych zabija około 60 tysięcy osób. Jeśli chodzi o liczbę ofiar śmiertelnych, jest znacznie gorsza i nawet w Chinach w obecnym sezonie zabiła znacznie więcej ludzi niż COVID-19. Z grypą jednak jest tak, że znamy zagrożenie, jakie niesie. – Fakty to jedno. Sposób, w jaki ludzie reagują na nie i dokonują ocen, jest zupełnie inną kwestią – tłumaczył.

Profesor z uniwersytetu Yale, David L. Katz krytykuje strategie większości państw walczących z koronawirusem. Jego zdaniem, izolacja całych społeczeństw przyniesie dużo gorsze rezultaty niż sama pandemia wirusa SARS-CoV-2.

 

Katz w dzienniku „New York Times” porównał prowadzoną obecnie walkę z koronawirusem do wojny na obustronne wyniszczenie. Jego zdaniem, działania polegające na „spłaszczeniu krzywej” przyrostu chorych okażą się nieefektywne, a wirusem i tak zarazi się większa część światowej populacji. Walka z domniemaną pandemią może więc potrwać nawet do dwóch lat, a ekonomiczne skutki takiej strategii będą katastrofalne.

 

Prof. Hendrik Streeck, który prowadzi badania w Heinsbergu w Nadrenii Północnej-Westfalii, gdzie znajduje się jedno z głównych ognisk epidemii sugeruje, że w większości przypadków do zakażeń dochodzi wskutek przebywania przez dłuższy okres z nosicielem wirusa w zamkniętych pomieszczeniach.

 

Naukowiec jest jednak przeciwny sianiu paniki i obostrzeniom, które mogą spowodować, że ludzie „nie będą nawet mieli pieniędzy na czynsz”: – Zbyt drastyczne ograniczenia są wręcz szkodliwe. Nie siać paniki, nie szczędzić sił i środków na właściwe działania, ale przede wszystkim starajmy się normalnie żyć – zaapelował. – Paraliż całego kraju, powszechne noszenie masek tam, gdzie wirus w ogóle nie występuje, nie ma sensu – dodał.

 

Christian Drosten, wirusolog z berlińskiego szpitala Charité przekonuje, że koronawirusy są bardzo wrażliwe na wysychanie. Z tego też powodu ryzyko zakażenia wskutek kontaktu np. z banknotami, monetami czy produktami w sklepie jest niewielkie.

 

Na antenie Radia Wnet fizyk, dr Andrzej Fleszar przywołał opinie doktora Wolfganga Wodarga, lekarza, specjalisty od chorób płuc oraz internisty, a zarazem byłego posła SPD i głównego epidemiologa jednego z niemieckich landów. Wodarg jeszcze jako szef Zgromadzenia Parlamentarnego Komisji Zdrowia Rady Europy wezwał przed dekadą do przeprowadzenia dochodzenia w sprawie nieuzasadnionego wpływu wywieranego przez firmy farmaceutyczne na globalną kampanię Światowej Organizacji Zdrowia w sprawie grypy H1N1.

 

Profesor uważa, że na razie nic nie wskazuje na to, by obecna sytuacja miałaby być bardziej niebezpieczna od tej z 2018 r. Sugeruje, że obecna epidemia jest nawet łagodniejsza od fali grypy sprzed dwóch lat, gdy zmarło 25 tysięcy osób. Wodarg przypomniał, że koronawirusy są znane i jak wykazali brytyjscy uczeni, w każdym sezonie odpowiadają one za około 10 procent przypadków zachorowań. Według niemieckiego epidemiologa, nie mamy do czynienia z rozprzestrzeniającą się pandemią koronawirusa, lecz raczej z pandemią histerii i testów, których dotychczas nie stosowano na tak masową skalę. Testy informują nas o nosicielach, ale nie o osobach chorych.

 

 Inny niemiecki epidemiolog, prof. Sucharit Bhakdi wystosował list otwarty do kanclerz Angeli Merkel, w którym podważył skuteczność podjętych przez władze metod walki z pandemią. Emerytowany wykładowca Uniwersytetu Jana Gutenberga w Moguncji, a także wieloletni dyrektor Instytutu Mikrobiologii Medycznej i Higieny zwrócił uwagę na „nieobliczane społeczno-ekonomiczne konsekwencje wynikające z drastycznych środków restrykcji”, które zastosowano w wielu państwach jako główne metody walki z pandemią. „Jednocześnie – napisał biolog – popełnia się na całym świecie błąd raportowania zgonów jako uwarunkowanych wirusem, jeśli tylko zostanie stwierdzone istnienie wirusa w chwili śmierci – niezależnie od innych czynników. To łamie fundamentalną zasadę nauki o chorobach zakaźnych: dopiero wtedy, gdy zostanie stwierdzone, że jakiś czynnik ma znaczący udział w zachorowaniu lub śmierci, wolno postawić diagnozę”.

 

Choroba wymaga klinicznych objawów – przypomniał. Dlatego tylko pacjenci z symptomami, jak np. gorączką czy kaszlem, powinni być uwzględniani w statystyce jako nowe zachorowania.

 Nowy przypadek zarażenia nie oznacza koniecznie, jak mierzy się podczas testu COVID-19, że mamy do czynienia z nowym chorym pacjentem, który potrzebuje hospitalizacji.

 

Profesor przywołał badanie, które ma ukazać się w międzynarodowym czasopiśmie naukowym „International Journal of Antimicrobial Agents”. Wstępne wyniki są już do wglądu i prowadzą do wniosku, że „nowy wirus nie różni się pod względem zagrożenia od tradycyjnych koronawirusów. Takie stanowisko wyrażają autorzy badań już w tytule swojej pracy: SARS-CoV-2: Fear versus data („Strach kontra dane”).

 

Epidemiolog dodał, że wirus prawdopodobnie już się rozprzestrzenił pośród zdrowej części populacji a śmiertelność z powodu COVID-19 jest przeszacowana.

 

Patolog dr John Lee, sugeruje z kolei, że doszło do ogólnoświatowej nadmiernej reakcji na koronawirusa, a brak testów oznacza, że ​​rządy nie są w stanie dokładnie zrozumieć, z jaką chorobą mają do czynienia: czy jest ona ciężka, czy nie.

 

Profesor Lee uważa również, że obecne dowody wskazują, iż koronawirus nie jest gorszy od grypy sezonowej. – Kluczową kwestią, którą próbuję zrobić, jest to, by uświadomić sobie, jak bardzo trudno jest interpretować dowolne liczby bez kontekstu dla tych liczb – powiedział patolog w rozmowie ze stacją Sky News.

 

– Liczby dotyczące śmiertelności na świecie rzeczywiście brzmią bardzo niepokojąco i wszyscy widzimy bardzo alarmujące zdjęcia z całego świata. Ale problem polega na tym, że nie możemy zrozumieć tych liczb, nie wiedząc, jak odnoszą się one do innych danych związanych ze zgonami i chorobami. Chodzi mi o to, w jaki sposób porównujemy choroby, porównując współczynniki zgonów, liczbę osób umierających na chorobę w porównaniu z liczbą osób, które zachorowały. W tym przypadku tak naprawdę nie mamy pojęcia, ilu ludzi rzeczywiście choruje, ponieważ nie testujemy wystarczająco szeroko społeczeństwa, aby to zrozumieć – tłumaczył.

 

Profesor wskazał ponadto, że z pewnością rośnie liczba uczonych na całym świecie, którzy uważają, że dotkliwość tej choroby została przeszacowana. – Ilekroć patrzysz na ciężki przebieg choroby na początku epidemii, zwykle przeceniasz ją, ponieważ widzisz wierzchołek góry lodowej. Nie dostrzegasz tych wszystkich ludzi bez objawów lub mających bardzo łagodne symptomy. Są więc dowody na to, że ta choroba niekoniecznie jest gorsza od grypy sezonowej. Na pewno będziemy to wiedzieli po upływie pewnego czasu – dodał.

 

Uczony przyznaje, że problemem jest duże obciążenie opieki zdrowotnej związane z koniecznością przyjęcia w krótkim czasie większej liczby pacjentów. Jednak uważa, że źle się stało, iż rząd brytyjski krótkowzrocznie podjął decyzje o zamknięciu kraju, kierując się jedynie informacjami na temat COVID-19. Mówił, że „nie było żadnej oceny szkód”, jakie spowoduje zamknięcie gospodarki.

– Oczywiście kraje na całym świecie zwykle naśladują swoje działania. Pytanie brzmi, jakie są proporcjonalne środki zaradcze? Prawdopodobnie powinny one być mniejsze niż te, jakie zastosowaliśmy obecnie – wyjaśnił.

 

Prof. Lee skrytykował model Imperial College i podążanie za „jedną grupą naukowców”. – Musisz zrozumieć, że nauka jest dyskusją. A model Imperial College opiera się na wielu założeniach i niepełnych danych, i jest tylko jedną z interpretacji pomiarów, które obecnie mamy – tłumaczy.

 

Gates: szczepionki bardziej opłacalne niż inne metody leczenia. Cyfrowe dowody szczepień

Przy okazji warto dodać, że w dyskusję o metodach walki z koronawirusem włączają się nie tylko uczeni i medycy, ale także milionerzy. Oto w niedawnym wywiadzie dla TED Talks Bill Gates zasugerował, że chociaż można byłoby próbować leczyć ludzi surowicą, zawierającą przeciwciała od osób, które przezwyciężyły chorobę, to jednak ważniejsze jest wynalezienie szczepionki i powszechne wprowadzenie cyfrowych dowodów szczepień. Bez takiego „cyfrowego dowodu odporności” ludzie nie mogliby podróżować.

 

W wywiadzie udzielonym Chrisowi Andersonowi 24 marca Gates przypomniał, że „w rzeczywistości większość ludzi, którzy nawet zachorują na COVID,-19 zdolna jest przeżyć”. Wskazał jednak, że obecny koronawirus jest o wiele bardziej zakaźny niż MERS czy SARS i przede wszystkim powoduje niespotykane zakłócenia w gospodarce.

 

To naprawdę tragiczne, że skutki ekonomiczne są bardzo dramatyczne. To znaczy, nic takiego wcześniej nie zdarzyło się w ekonomii. Ale… przywrócenie gospodarki i zarabianie pieniędzy jest bardziej prawdopodobne niż przywracanie ludzi do życia. Przyjmijmy więc ból w wymiarze ekonomicznym, ogromny ból, aby zminimalizować ten związany z chorobą i śmiercią – mówił.

Fundacja Gates i Wellcome Trust przy wsparciu Mastercard stworzyła start-up, który pracuje nad szczepionkami i lekami przeciwwirusowymi.

 

23 stycznia organizacja Gatesa, Coalition for Epidemic Preparedness Innovations (CEPI) ogłosiła, że ​​sfinansuje trzy programy rozwoju szczepionek przeciwko COVID-19, przeciw MERS i gorączce Lassa. Opracowuje także platformę, która „umożliwi ukierunkowaną i szybką produkcję szczepionek przeciwko wielu patogenom wirusowym”.

 

Gates wyjaśnił, że popierana przez niego polityka blokady w USA ma uchronić przed zarażeniem więcej niż jednego procenta populacji. Postuluje też wprowadzenie „cyfrowych dowodów szczepień”, mających chronić przed przemieszczaniem się niepożądanych osób.

 

W październiku 2019 r. Fundacja Billa i Melindy Gatesów, Światowe Forum Ekonomiczne i Johns Hopkins Bloomberg School of Public Health przeprowadzili symulację (Event 201 novel-corona virus-pandemicc), która wykazała, iż 65 procent ludzi w USA chętnie zaszczepiłoby się przeciw nowemu koronawirusowi, „nawet jeśli byłoby to eksperymentalne”.

 

Według CNBC (artykuł z 23 lutego br.), obecny rynek szczepionek jest sześciokrotnie większy niż przed dwoma dekadami (szacuje się go na ponad 35 mld dolarów rocznie) i zapewnia zwrot 44 dolarów za każdego zainwestowanego dolara w 94 krajach o najniższych dochodach na świecie.

Fundacja Billa i Melindy Gatesów przekazała WHO od 2000 roku ponad 2,4 miliarda USD, zgodnie z artykułem „Politico” z 2017 roku. Po kryzysie w latach 2008-2009, kraje zmniejszyły wpłaty do oenzetowskiej agendy o trzy czwarte. „Politico” przypomina, cytując przedstawiciela WHO, że Gates jest „traktowany jak głowa państwa, nie tylko w Światowej Organizacji Zdrowia, ale także podczas spotkań grupy G20”.

 

Jedną z kluczowych inicjatyw fundacji Gatesów jest program GAVI’ Advanced Market Commitment. W ramach niej koncerny farmaceutyczne podpisują zobowiązanie do zwiększenia produkcji szczepionek, np. przeciwko pneumokokom, oraz dostarczania ich krajom Południa po stałej cenie, nie wyższej niż np. 3,5 dolarów w ciągu 10 lat, za co zapłaci Fundacja Gatesów i wybrane rządy. Za 20 procent dostarczonych dawek korporacje otrzymają dodatkową płatność z Banku Światowego – po 3,45 dolara za każdą dawkę.

 

Organizacja „Lekarze Bez Granic” wskazuje, że wskutek działalności Fundacji Gatesów koszt pełnego zaszczepienia dzieci w 2014 roku wzrósł 68 razy w porównaniu z 2001 rokiem. Dlaczego? Rządy krajów rozwijających się, do których trafia „pomoc” filantropów, muszą po zakończeniu wsparcia kupować szczepionki za tyle, ile wynegocjowali Gatesowie z firmami farmaceutycznymi, ale już bez dotacji. Jak żaliła się dr Arata Kochi, która kierowała programem zwalczania malarii w ramach WHO, Gatesowie i powiązani z nimi naukowcy zdominowali badania medyczne, zabijając kreatywność innych uczonych i uniemożliwiając im publikacje na temat własnych odkryć. Stworzony został system wspierania badań wybranych uczonych w określonym kierunku. W dodatku wybrane fundacje narzucają kierunki rozwoju polityki biotechnologicznej poprzez mocne ulokowanie w strukturach międzynarodowych.

 

Agnieszka Stelmach

 

 

Polecamy także nasz e-tygodnik.

Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij