14 maja 2013

O herezji braku formy i piękna

(Wnętrze katedry katolickiej w Glasgow. Fot. MDBeckwith/sxc.hu)

Martin Mosebach należy we współczesnych Niemczech do najbardziej poczytnych pisarzy. Stały współpracownik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” jest również laureatem licznych wyróżnień i nagród literackich przyznawanych nad Renem i Sprewą, między innymi najbardziej prestiżowej Nagrody im. Georga Buchnera, przyznawanej przez Niemiecką Akademię Języka i Literatury. Ale Martin Mosebach to nie tylko jedna z wielkich postaci niemieckiej literatury przełomu XX i XXI wieku, lecz również jeden z nielicznych w tzw. mainstreamie surowych krytyków kiczu i brzydoty panoszących się we współczesnej kulturze.

 

W roku 2002 ukazała się w Niemczech książka autorstwa Martina Mosebacha zatytułowana Herezja braku formy. Rzymska liturgia i jej wróg (Häresie der Formlosigkeit: Die römische Liturgie und ihr Feind), która wkrótce doczekała się kolejnych, rozszerzonych wydań oraz przekładów (notabene wszystkie cytaty w niniejszym artykule pochodzą z wydania angielskiego: The Heresy of Formlessness. The Roman Liturgy and its Enemy, Ignatius Press, San Francisco 2006).

Wesprzyj nas już teraz!

 

Przyznaję otwarcie, że należę do tych naiwniaków, którzy patrzą na powierzchnię, na zewnętrzne aspekty rzeczy, aby móc osądzić ich wewnętrzną naturę, ich prawdę lub ich zakłamanie. Wysoce podejrzaną jest dla mnie doktryna głosząca istnienie rzekomych „wartości wewnętrznych” ukrytych pod brudną i rozpadającą się skorupą. (…) Proszę uważać mnie za śródziemnomorskiego prymitywa, ale nie wierzę, by język nieprawdziwy, pełen zakłamania i pozbawiony uczucia, mógł zawierać w sobie jakieś wartościowe idee.

Tak pisze o sobie Mosebach – wychowany w rodzinie katolickiej, jednakże w latach młodości coraz bardziej, jak sam przyznaje w cytowanej książce, oddalający się od rzymskiego Kościoła, za to na nowo odkrywający katolicyzm (prawdopodobnie najbardziej skomplikowaną religię na świecie, której wyznawanie wymaga albo otrzymania specjalnej łaski, albo posiadania wielkiej wiedzy) dzięki klasycznej, tzw. potrydenckiej liturgii Kościoła, przede wszystkim zaś dzięki jej pięknu, pięknej formie kryjącej nadprzyrodzoną prawdę. Jego osobiście – wyznaje – zafascynowało piękno gregoriańskiego chorału, nieodłącznej części klasycznego rzymskiego rytu.

 

Liturgia, a konkretniej pamięć o przeżywanej w dzieciństwie „starej Mszy”, pozwoliła niemieckiemu pisarzowi – nawet w okresie, gdy wątpił w istnienie czegokolwiek świętego – zachować wiarę w świętość konsekrowanej Hostii. W tym kontekście podkreśla on „dydaktyczną” wartość tak często powtarzanych przez kapłana podczas odprawianej w rycie tradycyjnym Mszy Świętej gestów błogosławienia Hostii, zarówno przed, jak i po Przeistoczeniu. To, co nierozważni reformatorzy liturgii z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku uznali za zbędne dublowanie czynności – podkreśla Mosebach – dla niego stanowiło mocno utkwione w pamięci wyznanie wiary i miłości do Chrystusa ukrytego pod postacią chleba. Nawet w tych dniach, kiedy religia całkowicie zniknęła z mojego umysłu, nigdy nie dotknąłbym konsekrowanej Hostii lub kielicha, nie słuchałbym komentarzy dotyczących historii sztuki wygłaszanych w obliczu tabernakulum.

To z kolei – jak czytamy w omawianej książce – zasługa poczucia drżenia przed obliczem Boga, tak skutecznie wzbudzana przez odwieczny rzymski ryt. Wiara mogła ulecieć, ale bojaźń pozostała. W naszych czasach bojaźń cieszy się złą sławą. „Nie lękajcie się!” – słyszymy z kazalnic i podczas religijnych audycji. Ludzie jednak często zapominają, że anioły muszą mówić: „Nie bój się!”, bowiem same wzbudzają strach. Obecność Boga jest terribilis – „wzbudzająca strach”: to chwila prawdy, która sprawi, że wszyscy będziemy drżeć.

 

O wyższości starej Mszy w garażu nad nową w katedrze

 

Książka Martina Mosebacha jest w dużej mierze zapisem odkrywania przez autora na nowo piękna i głębi klasycznego rytu rzymskiego. Nie brakuje na jej kartach fragmentów świadczących, iż literacki talent autora idzie w parze z nietuzinkową refleksją teologiczną inspirowaną „starym rytem”, jak chociażby spostrzeżenie, że liturgia Mszy jest czymś więcej aniżeli proklamacją nauczania Chrystusowego. Jest to wielkie „Ecce homo”, ujawniające i wskazujące na milczącego Chrystusa. Jest to coś nieskończenie więcej aniżeli tylko modlitwa wiernych. Umożliwia nam spojrzenie przez chwilę na coś absolutnie niewyobrażalnego: Boga na modlitwie.

 

Nauczanie przez ciszę, odkrywanie przez zasłanianie – te wartości rytu rzymskiego sprawiają, że chrześcijańska liturgia jest czekaniem u stóp Krzyża i na zewnątrz Grobu. Ta zaś rzeczywistość jest zagrożona – jak pisze niemiecki autor – przez działających od lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia reformatorów liturgii.

 

Stary ryt dostrzegał wartość znaczeniową pięknej formy, dostrzegał to, że Bóg przemawia w ciszy, a początkiem mądrości jest bojaźń Boża. Punktem odniesienia dla tzw. nowego rytu natomiast jest – zdaniem Mosebacha – stół prezydialny na spotkaniu klubowym albo na jakimś przyjęciu, z mikrofonem i dokumentami. W lewym jego końcu stoi ikebana z zasuszonymi kwiatami, a w prawym końcu stoją telewizyjne świeczuszki wetknięte w gliniane, własnej roboty lichtarze (…). Aż człowiek ma ochotę zapytać, gdzie podziała się miseczka z solonymi orzeszkami.

 

Mosebacha drażni również nachalny aktywizm nowej liturgii. Na czym polegało „aktywne uczestnictwo” uczniów w Wieczerniku, gdy Chrystus umywał im stopy? Jakież było „aktywne uczestnictwo” Maryi i Jana, gdy stali u stóp Krzyża? Polegało ono na zapamiętywaniu, na zgodzie na to, co się dzieje, na wpatrywaniu się i na modlitwie. Nie akceptuje autor również pojawiających się tu i ówdzie twierdzeń, jakoby spustoszenie rzymskiej liturgii czy też zachęcanie wiernych do przyjmowania Komunii na rękę i rezygnowania z postawy klęczącej stanowiło powrót do czasów prostoty Kościoła pierwszych chrześcijan.

W naszej epoce mamy do czynienia z prawdziwym odwróceniem zarówno samych znaków, jak i ich znaczenia. Pierwsi chrześcijanie, stojąc w czasie liturgii, wyrażali fakt celebracji Ofiary, gdy tymczasem współcześni uczestnicy nabożeństw nierzadko stoją, aby wyrazić coś dokładnie odwrotnego – to, że w Ofierze udziału nie biorą.

 

Mosebach wspomina na kartach swej książki pytanie, jakie zadał mu proboszcz pewnej katedry, zdziwiony, dlaczego chce on koniecznie uczestniczyć w starej Mszy, gdy w katedrze odprawia się Msze z oprawą muzyczną zapewnianą przez orkiestrę. Nie byłem w stanie sprawić, by zrozumiał on, że nawet cicha Msza starego rytu, odprawiana w garażu, jest bardziej uroczysta aniżeli największy kościelny koncert z duchowymi ozdobnikami.

 

Non serviam współczesnej sztuki

 

Wprowadzona po Soborze Watykańskim II (który autor nazywa Rokiem ‘68 w dziejach Kościoła) nowa liturgia i nowa sztuka sakralna stanowi nie tylko odzwierciedlenie tyrańskiego zerwania z Tradycją, ale również przejaw tak ekspansywnego w naszych czasach kiczu i banalności. A przecież kościół, który jest domem dla Najświętszego Sakramentu, nie może być banalny. Twórcy nowego rytu – podobnie jak zdecydowana większość artystów i krytyków sztuki końca XX wieku – ulegli złudzeniu, że znamieniem prawdziwego dzieła sztuki jest jego współczesność. Tymczasem – jak podkreśla Mosebach – kryterium decydującym jest żywotność. Niemiecki pisarz podkreśla w tym kontekście, że współczesna sztuka to jedno wielkie non serviam wypowiedziane nie tylko Bogu, ale i człowiekowi jako Jego stworzeniu.

 

Mocną stronę książki Martina Mosebacha stanowi zaakcentowanie teologicznych i filozoficznych przyczyn ekspansji brzydoty. Fatalny w skutkach okazał się bowiem filozoficzny błąd, który każe odrywać formę od treści, a nawet idzie krok dalej: skłania do myślenia, że formy stały się czymś arbitralnym, albo nawet czymś gorszym – kłamstwem. Według niemieckiego pisarza jest to filozoficzny bunt przeciw temu, co oczywiste, który z kolei owocuje typową postawą naszego pokolenia – wszechogarniającym brakiem zaufania do wszelkiego rodzaju piękna i doskonałości. Obecnie najgorszą recenzją, jaką można usłyszeć, jest stwierdzenie, że coś jest „zwyczajnie piękne”. Współczesna sztuka faworyzuje rzeczy niedokończone, fragmentaryczne, połamane. Ludzie gardzą mistrzostwem rzemieślników i przestrzeganych przez nich zasad, które przecież konieczne są dla kogoś, kto chce posługiwać się pełnym językiem formy.

 

Piękno dawnej liturgii i sztuki sakralnej wypływało z najważniejszych prawd wiary, zarazem ucząc o nich. Czy Kościół popełnił błąd, gdy w epoce katakumb stał się Kościołem wizerunków? Drugie przykazanie jest jasne. Tylko Bóg może je odwołać. I Bóg to uczynił. Stworzył swój własny obraz. Możemy nawet posunąć się do twierdzenia, że Jezus Chrystus jest autoportretem Boga. (…) Od czasu przyjścia Jezusa Chrystusa Drugie Przykazanie brzmi: Będziesz miał dla siebie wizerunek Boga, a jest nim Jezus Chrystus.

 

Odnalezienie i kontemplowanie oblicza Chrystusa jest – jak podkreśla Mosebach – jedynym ratunkiem dla współczesnej sztuki (czy szerzej kultury) charakteryzującej się utratą oblicza. W epoce bez świętych wizerunków, bez świętych miejsc i sakralnej muzyki to właśnie stara liturgia jest najwspanialszym wizerunkiem. Nieprzypadkowo też – zdaniem autora – w tej właśnie epoce, gdy ludzie tracą umiejętność malowania ludzkich ciał, fotograficzne negatywy darowały zbiorowej świadomości obraz Ciała z Całunu Turyńskiego, tak aby obraz Boga‑Człowieka nie zniknął w czasie kulturowej katastrofy utraty oblicza.

 

Grzegorz Kucharczyk

 

 

Artykuł ukazał się w 24. numerze dwumiesięcznika „Polonia Christiana” (styczeń-luty 2012 r.).

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij

Udostępnij przez

Cel na 2025 rok

Po osiągnięciu celu na 2024 rok nie zwalniamy tempa! Zainwestuj w rozwój PCh24.pl w roku 2025!

mamy: 32 556 zł cel: 500 000 zł
7%
wybierz kwotę:
Wspieram