Papież Franciszek ogłaszając motu proprio Traditionis custodes, ograniczającym w sposób znaczący możliwość celebracji Eucharystii w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego, argumentuje swoją decyzję pragnieniem zapobieżenia rodzącym się podziałom w Kościele. Zaznacza, że w jego decyzji, odmiennej od decyzji Jana Pawła II i Benedykta XVI, kieruje się dokładnie tą samą zasadą i tym samym pragnieniem co jego poprzednicy. Podczas gdy poprzedni papieże rozszerzając możliwość sprawowania liturgii w starszym rycie, kierowali się pragnieniem budowania jedności między zwolennikami dwóch rytów, Franciszek ze względu na fakt, iż w jego rozeznaniu obecność dwóch rytów nie prowadziła do budowania jedności, lecz pogłębiła podział, w ojcowskiej trosce zdecydował się na tak radykalny krok, by jedność ocalić. Czy jednak rzeczywiście jest to krok, który pozwoli na budowanie jedności?
Papież w pierwszym artykule swojego dokumentu podkreśla, że „księgi liturgiczne promulgowane przez świętych papieży Pawła VI i Jana Pawła II, zgodnie z dekretami Soboru Watykańskiego II, są jedynym wyrazem lex orandi rytu rzymskiego”. Jest to opinia odmienna od tej, którą wyraziła papieska komisja Ecclesia Dei w Instrukcji dotyczącej zastosowania Motu proprio Summorum Pontificum papieża Benedykta XVI, w której stwierdza się w punkcie szóstym: „Teksty zawarte w Mszale Rzymskim papieża Pawła VI i w ostatnim wydaniu Mszału papieża Jana XXIII stanowią dwie formy liturgii rzymskiej, z których pierwsza nazywana jest ordinaria, a druga extraordinaria: są to dwie formy jednego rytu rzymskiego, istniejące obok siebie. Jedna i druga forma są wyrazem tej samej lex orandi Kościoła. Ze względu na czcigodny i starożytny zwyczaj forma extraordinaria musi być zachowywana z należytym szacunkiem”. Co więc oznacza stwierdzenie papieża Franciszka, że istnieje tylko jedna forma, która jest jedynym wyrazem lex orandi Kościoła? Czy ci dwaj papieże opisują obiektywny stan rzeczy odnośnie kultu w Kościele, czy ten stan rzeczy dekretują? A jeśli dekretują, to czy taki dekret jest w ogóle możliwy? Czy ortodoksja i ortopraksja to rzeczywistości, które mogą być kreowane przez władzę Kościelną, czy raczej są on otrzymane i mają być rozpoznawane i strzeżone? Spróbujmy przyjrzeć się temu tematowi. Żeby uczynić to możliwie rzetelnie, najpierw przyjrzyjmy się podstawowemu kryterium rozpoznawania prawdy w świecie i w Kościele.
Świat i Kościół – dwie probierze prawdy
Wesprzyj nas już teraz!
Świat niewątpliwie dąży do odkrywania prawdy. Wynika to z natury świata, a nade wszystko z natury ludzkiego rozumu, który dąży do prawdy i pragnie ją poznać. Naturalne światło rozumu odkrywa prawdę, przybliża się do niej. Z tego względu każde kolejne i głębsze poznanie jakiejkolwiek prawdy koryguje to, co uznawano za prawdę w czasach wcześniejszych. Widzimy to doskonale chociażby na polu nauk. W fizyce kolejne teorie, które lepiej opisują rzeczywistość wypierają dawniejsze, które w jakiś sposób tę samą prawdę opisywały, lecz w sposób mniej doskonały. Tak więc teoria Newtona, chociaż w znacznej części nadal jest wystarczająca do opisu sporej części rzeczywistości, została wyparta przez teorię Einsteina, która, choć bardziej skomplikowana, dokładniej i w szerszym zakresie tę rzeczywistość opisuje. Jednocześnie naukowcy zdają sobie sprawę, że i ta teoria jest niewystarczająca i poszukują teorii jeszcze bardziej uniwersalnej.
Zauważyć tutaj należy, że poszukiwanie prawdy jest dyktowane dynamiką rozwoju odkryć naukowych. Stąd też probierzem prawdy jest to, co się najbliżej niej znajduje. Zatem probierzem jest współczesność, czyli obecny, najbardziej rozwinięty stan wiedzy. Współczesna myśl jest zatem wyznacznikiem i kryterium weryfikowania i oceniania teorii wcześniejszych.
Podobny proces, aczkolwiek mniej uzasadniony dostrzec możemy na polu kulturowym lub światopoglądowym. Wcześniejsze kultury i idee oceniamy przez pryzmat współczesnej kultury, mniemając, że jako ostatnia reprezentuje ona najwyższy stan rozwoju ludzkiego.
W Kościele jednak, w odniesieniu do doktryny, rzecz ma się zgoła inaczej. Doktryna oczywiście również ulega rozwojowi. Nie podlega zmianie i ewolucji. Jednakże pogłębianie doktryny jest już możliwe, a nawet pożądane. Prawdy wiary nie podlegają zmianie, lecz możemy je rozumieć coraz głębiej i doskonalej. Wydawać by się zatem mogło, że tutaj również obowiązuje zasada rozwoju i najlepiej rozwinięty stan obecny musi być również jego kryterium. W Kościele jednak, inaczej niż w świecie, prawdy nie odkrywamy, lecz ją zgłębiamy. Prawda została przekazana i podarowana Kościołowi w Objawieniu. Zatem już jej nie poszukujemy, lecz ją zgłębiamy. Z tego względu w Kościele punktem odniesienia nie jest to, co najnowsze, ale to co najstarsze, albo mówiąc dokładnie: to, co stałe i niezmienne. Dogmatem jest to, w co Kościół wierzył zawsze i wszędzie i to jest nieodmiennie obowiązujące każdego katolika. Również to jest zasadą weryfikacji i probierzem tego, co nowe. Jeśli zgłębiamy jakąś prawdę, to kryterium pozwalające nam przyjąć to, co wydobywamy z depozytu, jest spójność z tym, w co Kościół wierzył zawsze, a więc spójność z Tradycją.
Który ryt jest autentycznym lex orandi?
W świetle powyższego rozróżnienia, Forma Nadzwyczajna rytu rzymskiego z natury rzeczy, a nie na mocy dekretu, stanowi lex orandi Kościoła. Stanowi ona autentyczny i nieomylny sposób sprawowania kultu, który jest pozbawiony jakiegokolwiek błędu i jako taki stanowi spójny i doskonały wyraz wiary Kościoła. Liturgia ta uczy zatem autentycznej wiary. Jest to stan obiektywny. Nie można więc stwierdzić, że to, co przez wieki stanowiło lex orandi Kościoła, co zostało kanonizowane przez Kościół dekretami Soboru Trydenckiego i zabezpieczone przez odpowiednie anatemy, przestało być wyrazem prawdziwej wiary Kościoła. Nie tylko bowiem bulla Piusa V Quo primum tempore zabrania zmieniać lub znosić cokolwiek z kanonu mszy trydenckiej pod groźbą anatemy, ale robi to sam Sobór Trydencki na Sesji VII w trzynastym kanonie o sakramentach: „Gdyby ktoś mówił, że przyjęte i uznane obrzędy Kościoła katolickiego, zwyczajowo stosowane przy uroczystym udzielaniu sakramentów, mogą być lekceważone lub dowolnie i bez grzechu pomijane, lub zmieniane na inne nowe przez jakiegokolwiek pasterza Kościołów – niech będzie wyklęty”.
Tradycyjna liturgia jest zatem nie tylko autentycznym lex orandi Kościoła, lecz jest także probierzem i normą dla nowej liturgii. Taką logiką zdawał się kierować papież Benedykt XVI stwierdzając w Summoru Pontificum, że każdy kapłan ma prawo sprawować ofiarę mszy w starym rycie i że jest pożyteczne, by te ryty wzajemnie się ubogacały.
Motywy ograniczenia tradycyjnej liturgii
Wróćmy jednak do motywów wprowadzenia tak radykalnego ograniczenia. Papież podkreśla, że jest nim pragnienie zachowania jedności Kościoła. Wskazuje więc, że w jego ocenie obecność starego rytu w parafiach obok rytu nowego prowadziło do podziałów. Z tą oceną również wiąże się kilka wątpliwości.
Po pierwsze, nawet jeśli taka ocena jest właściwa, to czy uprawomocnia ona stwierdzenie, że stara forma nie jest już lex orandi Kościoła? Skoro stary ryt przez stulecia był wyrazem autentycznej wiary i szkołą prawdziwej pobożności, to czy nagle, nawet poprzez powstające wokół niego jednostkowe aberracje może przestać być takim wyznacznikiem i probierzem?
Po drugie, dlaczego to, co zawsze rodziło prawdziwą wiarę, nagle rzekomo zaczęło rodzić wiarę nieprawdziwą? Rozwiązania wydają się istnieć co najmniej dwa.
Z jednej strony może to być podyktowane błędnym rozumieniem starego lub/i nowego rytu. Wielu wiernych tradycji dostrzega, że te dwa ryty w swoich formach wyrażają odmienną teologię. Jedną z fundamentalnych różnic, która była podnoszona już w czasie przeprowadzania reformy liturgicznej w latach 70. ubiegłego wieku, jest koncentracja starego rytu na aspekcie ofiarniczym (i to w znaczeniu ofiary przebłagalnej), a w nowym na aspekcie wspólnototwórczym. Pierwszy koncentrował się na Bogu, drugi zaś na człowieku. Oczywiście ta narzucająca się różnica może być błędna. Jednak w takim przypadku receptą na podział rodzący się na kanwie takich spostrzeżeń jest pogłębiona katecheza, rzetelny wykład teologii liturgii, który niestety nie został skierowany do wiernych żywiących owe wątpliwości.
Z drugiej strony może być tak, że rzeczywiście stary ryt nadal uczy i wyraża tę samą i niezmienną wiarę i jest on właściwie rozumiany przez wiernych uczestniczących w starych obrzędach. Wszak większość tzw. „wiernych Tradycji” wybiera Nadzwyczajną Formę rytu nie ze względu na to, że „odkrywają [oni] tę formę liturgiczną, odczuwają jej piękno i odnajdują w niej ten sposób spotkania z tajemnicą Najświętszej Eucharystii, który byłby najlepiej do nich dopasowany” jak zostało to wyrażone w Liście do biskupów Benedykta XVI o Summorum Pontificum, co również przytacza papież Franciszek w swoim, analogicznym liście dotyczącym Traditionis custodes, ale ze względu na obiektywny charakter wyrażający pełnię wiary, co zostało kanonizowane przez wcześniejsze dokumenty Magisterium. Nie chodzi tutaj więc o kryterium subiektywne i indywidualne, ale o kryterium obiektywne. Nie chodzi o przeżywanie i uczucia, ale o prawdę. Dla wiernych, których wiara jest kształtowana przez stary ryt, źródłem podziału wydają się być zmiany, które rażąco oddalają praktykę niektórych Kościołów partykularnych od wiary, którą Kościół wyznawał zawsze i wszędzie. I bynajmniej nie jest to powód urojony, o czym świadczy chociażby usilne nawoływanie papieża Benedykta XVI do porzucenia hermeneutyki zerwania i podjęcia hermeneutyki ciągłości w kwestii kreowania praktyki duszpasterskiej i doktrynalnej Kościoła w oparciu o orzeczenia II Soboru Watykańskiego. Gdyby przecież problem zerwania nie istniał, to papież nie musiałby nawoływać do jego porzucenia. Również polscy biskupi w większości wydają się wyrażać opinię, że problemy z różnymi rewolucyjnymi przemianami w Kościele, zwłaszcza na Zachodzie, wynikają z błędnej interpretacji Soboru (czyli z hermeneutyki zerwania). Chodzi tutaj konkretnie o aberracje liturgiczne, w których Nowa Msza przestaje być podobna w swojej formie do jakiegokolwiek kultu Boga, nie mówiąc już o tym, że nie widać w niej śladu wyrazu prawdy o rzeczywistej ofierze Chrystusa. Dalej, chodzi o niemiecką „drogę synodalną” rozlewającą się na inne Kościoły partykularne lub choćby pozostającą bez wyraźnej reakcji ze strony autorytetu władzy kościelnej. Chodzi o homopropagandę pojawiającą się w nauczanie wielu pasterzy, liberalizację etyki seksualnej itp. Zatem źródłem narastającego podziału nie jest niezmienna Tradycja i niezmienna forma tradycyjnej liturgii, ale tym źródłem jest liberalizacja Kościoła.
Źródła podziału mogą więc wynikać zarówno z pewnej błędnej interpretacji obu rytów, ale mogą mieć także słuszne podstawy. Sprawa zatem domaga się rozeznania. Wydaje się, że i jedno, i drugie źródło w jakiś sposób jest prawdziwe. Sami tradycjonaliści w obronie starego rytu niejednokrotnie odcinają się od niektórych „wiernych” popadających w sedewakantyzm lub lekceważąco wyrażających się o Ojcu świętym. Już samo to świadczy o obecności obu przyczyn.
Czy jednak w takiej perspektywie rozwiązaniem i lekarstwem jest tak radykalne ograniczenie tradycyjnego kultu? Jeśli jest on autentycznym wyrazem i szkołą wiary, to usuwając go tracimy probierz i to, co jest źródłem zdrowej krytyki i co może doprowadzić do fatalnych skutków, wszak stracimy w ten sposób istotny punkt odniesienia pozwalający nam z ostrożnością rozpoznawać błędne tendencje liberalizacji Kościoła. Jeśli zaś podziały wynikają jedynie z aberracji niektórych „wiernych Tradycji”, to i tak przedsięwzięcie prowadzące do likwidacji tradycyjnego kultu są pomysłem kuriozalnym. To tak, jakby ze względu na aberracje w Kościele polegające na nadużyciach pedofilskich, zaproponować rozwiązanie, którym miałaby być likwidacja kleru. Przecież to wśród duchownych przytrafiają się takie skandaliczne przestępstwa, należy więc zlikwidować kler.
Stan konfliktu
Można mieć zatem wrażenie, że to obecność dwóch rytów generowała stan konfliktu. Jak się jednak wydaje, ten stan konfliktu posiada również inne źródła i to bardzo znaczące. W kontekście tych innych źródeł stara forma rytu nie była generatorem konfliktu, ale probierzem i bezpiecznikiem pozwalającym właściwie rozeznawać pewne zgubne trendy. Usunięcie zaś tej formy jawi się jako akt oparty o zasadę „cel uświęca środki”. Celem jest tutaj jedność, a środkiem – usunięcie tego, co z natury rzeczy nie może być usunięte. Tym bardziej może dziwić wiernego takie zdanie z nowego dokumentu papieskiego: „Zarządzam, aby wszystko to, co postanowiłem w niniejszym Liście apostolskim w formie Motu proprio, było przestrzegane w całości, bez względu na jakiekolwiek argumenty przeciwne, nawet jeśli byłyby godne szczególnej wzmianki”. Czy naprawdę więc przestało nam chodzić o rozumne kształtowanie sumień, korektę błędów, a nade wszystko czy przestało chodzić o prawdę na rzecz jedności? Czy jedność może stać ponad prawdą?
O ile zatem poprzedni stan rzeczy rzeczywiście rodził konflikty, które czasem mogły być wynikiem złej formacji, lecz czasem wręcz przeciwnie – mogły wynikać z formacji prawidłowej, o tyle obecny stan rzeczy generuje autentyczne konflikty w wierzących i to konflikty, które są niemal nierozwiązywalne.
Jeśli bowiem mamy do czynienia z tą grupą wiernych, którzy w tradycyjnej formie odkrywali prawdziwe źródło wiary Kościoła i według tego źródła kształtowali swoją duchowość, to konflikt który narósł w ich sercach jest przekraczający ich siły i kompetencje. Autentyczna wiara katolicka bowiem to nie tylko poprawne, piękne i pełne celebrowanie Eucharystii, chociaż jest ona źródłem i szczytem życia Kościoła. Autentyczna wiara, to również posłuszeństwo władzy kościelnej. Katolik nie jest samotną wyspą. Wiara nie jest aktem indywidualnym. Autentyczna wiara zakłada synowską miłość i poddanie względem pasterzy. Prawowierny katolik wie, że Kościół jest episkopocentryczny, że to biskupi urzeczywistniają Kościół. Grupa wiernych, nawet najbardziej świętych, bez biskupa nie może urzeczywistnić pełni Kościoła. Taka grupa wiernych, o ile zbliża się do świętości, nie będzie chciała, jak pouczają ojcowie Kościoła, czynić niczego bez swojego biskupa, hierarchiczna struktura Kościoła, podobnie jak istota i wyraz kultu, jest podyktowana przez jedno i to samo źródło Objawienia.
Jeśli zatem pasterze, wbrew postanowieniom swoich poprzedników, usuwają to, co ich poprzednicy nazwali nieusuwalnym, to dla wiernego katolika sprawa jest w najwyższym stopniu niejednoznaczna. Z jednej strony w takiej sytuacji w sercu wiernego pojawia się pragnienie wierności Kościołowi, soborom – i to wszystkim, a nie tylko ostatniemu – wierze, która została przekazana przez poprzednie pokolenia. Z drugiej zaś, jest pragnienie wierności obecnym pasterzom, którzy są prawowitymi następcami apostołów i poprzednich biskupów. Jak bowiem pogodzić wierność Tradycji, która zakłada posłuszeństwo hierarchii, kiedy hierarchia zabrania kultywowania Tradycji? Jest to sytuacja, która dla wiernego jest brzemieniem ponad jego siły. Przecież wierny nie jest samodzielnym, oświeconym i namaszczonym w takim stopniu, by nie potrzebował ojców i pasterzy, którzy go ochronią i poprowadzą. Co zatem w takiej sytuacji nam pozostaje?
Wydaje się, że pozostaje nam gorący i pełen synowskiej miłości apel, a wręcz skarga do naszych pasterzy: w imię waszej ojcowskiej miłości i waszej posługi pasterskiej, w imię misji strzeżenia owiec i ze względu na naszą słabość, prosimy was o nienakładanie na nas ciężarów, których nie potrafimy unieść. Prosimy o niestawianie nas w sytuacji, której samodzielnie nie jesteśmy w stanie dobrze rozeznać, a nawet jeśli niektórzy z nas są, to nie może się to obejść bez głębokich ran, które zostają zadane naszym sercom. Prosimy was, naszych pasterzy, o to, by kwestia rozeznania między tym, co Kościół przed wiekami obiecał nam jako nieodwołalne nie musiało walczyć z naszym synowskim przywiązaniem do was. Prosimy was o to, byśmy mogli w was, naszych pasterzach, widzieć oblicze Kościoła, które jest niezmienne.
Możemy ośmielić się o to prosić nie tylko ze względu na naszą słabość. Naszą nadzieję ożywiają wypowiedzi naszych pasterzy, którzy jeszcze w przededniu świętej Paschy, w Wielki Czwartek tego roku skierowali List do kapłanów, w którym przecież sami nas przekonywali: „Rzeczywistość, w jakiej przychodzi nam realizować powołanie do życia kapłańskiego, stawia przed nami wiele nowych i często niełatwych wyzwań. Wielu z nas ciągle staje przed pytaniem o to, w jaki sposób zaprosić ludzi do Kościoła. W jaki sposób ukazać im piękno Chrystusa? Tego typu rozterki niejednokrotnie stanowią swoistą pułapkę duchową i sprawiają, że nawet jeśli mamy dobre i szlachetne intencje, zaczynamy iść drogą obcą temu, co ewangeliczne i eklezjalne. W konsekwencji prowadzi nas to do prób uatrakcyjniania i zeświecczania liturgicznych celebracji. Zapominamy, że w tym wszystkim, co czynimy, nie chodzi tylko o człowieka, ale o Boga samego. Wspomniał o tym kard. Sarah: To Bóg, a nie człowiek stanowi centrum liturgii. Przychodzimy na nią, by oddać Mu cześć. Liturgia nie jest ani o tobie, ani o mnie. Nie celebrujemy w niej naszej własnej tożsamości lub osiągnięć czy wspierania własnej kultury i lokalnych religijnych zwyczajów. Liturgia jest najpierw i przede wszystkim o Bogu i o tym, co On dla nas uczynił (Nie możemy być zadowoleni ze sposobu wdrożenia Konstytucji o Liturgii Świętej. Wystąpienie podczas Konferencji Sacra liturgia w Londynie, 5 lipca 2016 r.). Zatem centrum liturgii stanowi Bóg, który, ukazując nam swe zbawcze dzieło, uświęca nas na drodze naszej codzienności. Eucharystia wychodzi naprzeciw naszej ludzkiej potrzebie, by zobaczyć Go i dotknąć, aby móc Go rozpoznać… Sakramenty, a zwłaszcza celebracja eucharystyczna, są znakami Bożej miłości, uprzywilejowanymi drogami, aby z Nim się spotkać (Franciszek, Msza św. nie jest spektaklem!, 8 listopada 2017 r.). (…) Dziś także widać to w pewnej fascynacji liturgią sprawowaną w formie nadzwyczajnej. Niezaprzeczalny pozostaje fakt, że wielu młodych ludzi pociąga dziś taka dbałość o piękno celebracji eucharystycznej. Poszukują oni Chrystusa i pragną Go odkrywać w Kościele. To pragnienie musi być na nowo odczytane. Doświadczenia ostatnich lat pokazują, że młodzi potrzebują głębi życia duchowego i formacji zakorzenionej w liturgii. Ta wrażliwość musi być przez nas zauważona i rozwijana. Trzeba dziś na nowo odkryć wagę duszpasterstwa służby liturgicznej, które jest miejscem odkrywania piękna życia z Chrystusem, jak również miejscem dojrzewania do odkrywania i realizacji powołania. Wielu młodych ludzi odczytuje Boże zaproszenie do życia w Kościele właśnie w liturgii. Trzeba im pomóc w dojrzewaniu do pełni powołania. To dojrzewanie nie może się jednak ograniczać tylko do nauki posługiwania, ale musi mieć charakter integralny, czyli ogarniać całe życie młodego człowieka”.
Te słowa w sercach wielu wiernych przywiązanych do Tradycji, które to przywiązanie jest wyrazem niezmiennej miłości do niezmiennego Kościoła będącego filarem i podporą Prawdy, wycisnęły wielki ślad radości z tego, że zostali zrozumiani przez swoich pasterzy i co jeszcze bardziej wzmogło ich synowską miłość. Kierowani tą synowską miłością, zawierzamy ojcowskiej miłości i zrozumieniu naszych pasterzy, zawierzmy także wierności Kościoła – świętej Oblubienicy Baranka. Ze względu na powstający rzeczywisty rozdźwięk między tymi dwiema miłościami, lękamy się, by w tej świętej przestrzeni nie dotknął nas prawdziwy konflikt.
Jan Strumiłowski OCist.