18 marca 2021

O kryzysie wiary w Kościele. W odpowiedzi profesorowi Fryderykowi Zollowi

(fot. Pixabay)

Kryzys w Kościele katolickim jest kryzysem wiary. Reforma struktur niczego nie da. Jeżeli idealnie zarządzający instytucją pasterze paść będą idealnie partycypujące w jurysdykcji owce, ale ani jedni, ani drudzy, nie będą wierzyć, to jesteśmy zgubieni. Zagraża nam dziś nie tyle utrata dobrego wizerunku Kościoła w społeczeństwie wskutek skandali pedofilskich, ale coś o wiele gorszego: utrata wiary.

 

Profesor Fryderyk Zoll w tekście „W odpowiedzi Panu Redaktorowi Pawłowi Chmielewskiemu z Polonia Christiana” opublikowanym na łamach Kongreskk.pl odpowiedział na moją krytykę, która ukazała się 17 III na łamach portalu PCh24.pl. Dziękuję za ten głos. Autor przeprasza za złośliwości we wcześniejszej odsłonie wymiany opinii; ja również. Cieszę się, że tym razem Profesor Zoll przyznał, iż zestawienie Kongresu Katoliczek i Katolików z Drogą Synodalną, nawet jeżeli niedoskonałe i ujmujące tylko niektóre aspekty polskiego wydarzenia, nie jest jednak pozbawione podstaw. Podkreślę, że nigdy nie chciałem ograniczać Kongresu do bycia odpowiednikiem Drogi; wprost przeciwnie, starałem się tylko wykazać, że jest nią, jak sądzę, silnie inspirowany. Być może jaskrawa forma, w której to uczyniłem, nie pozwoliła ujawnić się temu przekonaniu.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W ostatnim z artykułów postawiłem tezę, według której nie należy Kościoła reformować począwszy od zmiany struktur, ale należy wyjść od starań o umacnianie wiary i pobożności; słowem – od starań o świętość. Profesor Fryderyk Zoll uważa, że to niewłaściwe ujęcie sprawy, bo w ten sposób zamyka się drzwi ludzkiemu działaniu, do którego może nas wzywać Duch Święty. Twierdzi, że gdyby w Kościele struktury władzy były inne, to skuteczniejsza mogłaby być ewangelizacja; co więcej, mniejsza mogłaby być skala problemów związanych z nadużyciami seksualnymi, gdyby wykształciły się w Kościele inne mechanizmy współodpowiedzialności i partycypacji.

 

Przyznaję Profesorowi rację. Tak, to prawda, gdyby struktury były inne, skala wołających o pomstę do nieba przestępstw popełnianych przez działających w Kościele świeckich, duchownych i biskupów mogłaby być znacznie mniejsza.

 

Czynię jednak przy tym dwa zastrzeżenia.

 

Po pierwsze, uważam za całkowicie nieuprawnione ujmować problem nadużyć seksualnych w Kościele katolickim jako problem osobny. Owszem, ma swoją specyfikę; ale – kultura milczenia i przyzwalania na wykorzystywanie seksualne dzieci, nastolatków, kobiet czy w ogóle osób zależnych nie była w ostatnich dziesięcioleciach bynajmniej jakąś wyjątkową przypadłością Kościoła. Molestowanie seksualne oraz pedofilia, jak dobrze wiadomo, to problem ogólnospołeczny. Przepraszam za brutalność języka, ale choćby w Niemczech – bliskich zarówno Profesorowi Zollowi jak i mnie – gwałty na dzieciach były w wielu środowiskach postrzegane jako dopuszczalne. Kulturę pedofilską budowali zarówno politycy, jak i naukowcy czy urzędnicy. Także duchowni – choć w Kościele akurat nigdy nie posunięto się do tego, by nadużycia uznawać za coś pozytywnego. Zwracam uwagę, że problem ten został zarówno przezwyciężony, jak i całkowicie nieporuszony. Jak to możliwe?

 

Z jednej strony napiętnowano medialnie najrozmaitsze patologie, jak choćby oddawanie dzieci w ręce pedofilów przez urzędy w Berlinie; z drugiej wszakże, jak doskonale wiadomo, za Odrą cały czas istnieje ogromny rynek handlu ludźmi i usług seksualnych świadczonych przez osoby zniewolone, także nieletnie. Kościół katolicki w przeszłości bywał przestrzenią wykorzystywania; pewnie zdarza się jeszcze, że bywa nią nadal. Ale problem pedofilii nie jest problemem kościelnym; jest problemem ogólnospołecznym. Zreformowanie struktur Kościoła może częściowo pomóc, ale nie rozwiąże istoty kwestii. Nie wiem, dlaczego mielibyśmy zajmować się sytuacją w Kościele przez prymat nadużyć seksualnych. Grzechów czy zgoła zbrodni tego rodzaju nie da się wykorzenić, zmieniając tylko struktury kościelne. Jest potrzebna głęboka przemiana społeczna. Chcę, żeby kapłani Kościoła byli święci. Będzie to łatwiejsze, jeżeli będą im pomocniejsze struktury kościelne, ale także jeżeli surowiej karać będą sądy, utrudniony będzie dostęp do pornografii i prostytucji, a w społeczeństwie rozwiązłość będzie postrzegana jako poważny grzech. Warunki można dalej mnożyć; nie widzę sensu zajmowania się tym tematem jako tematem Kościoła. To szerszy problem.

 

Po drugie, uważam, że nadużycia seksualne nie są wcale najważniejszym problemem Kościoła. Owszem, są wielkim grzechem; ale wielkim grzechem jest też – na przykład – nienawiść, a tej, doprawdy, dużo zarówno po – umownie rzecz ujmując – prawej jak i lewej stronie. Jeżeli jednak zastanawiamy się nad przyszłością Kościoła i zależy nam na tym, by jak najwięcej ludzi było jego częścią, mogło korzystać z sakramentów i iść drogą zbawienia w Chrystusie we wspólnocie katolickiej, to skupianie się na problemie nadużyć duchowieństwa jest błędem. Stawiam bowiem tezę, że nawet gdyby tak przetworzyć struktury i mechanizmy instytucji kościelnych, że nie mogłoby już w przestrzeni katolickiej dochodzić do żadnych nadużyć, to wielka apostazja i tak szybko postępowałaby naprzód. Przyczyna jest dla każdego oczywista. Nie dlatego Polacy i inne narody odchodzą od Kościoła, że część kapłanów i biskupów okazała się być rażąco niegodna powierzonej im misji. Odchodzą od Kościoła dlatego, że nie wierzą, po pierwsze, by Kościół był depozytariuszem Objawienia, a po drugie – i to jest najważniejsze – nie wierzą w ogóle w żadne Objawienie.

 

Żeby mówić o reformowaniu Kościoła trzeba zdefiniować czym jest kryzys. Kryzys polega na utracie wiary. Patologie funkcjonowania instytucji i grzechy duchowieństwa są jednym z elementów przyspieszających czy warunkujących tą utratę, ale tylko jednym – i to jednym z mniej istotnych. Dzisiaj wierzyć się nie chce, bo wierzyć nie trzeba; kontekst materialny i ideowy, w jakim poruszają się zachodni chrześcijanie, uległ w ciągu ostatnich pond 200 lat głębokim i gwałtownym przeobrażeniom. To oczywistość i wręcz banał, za który przepraszam; wszelako nie dość przypominać, że do Kościoła należeli wtedy wszyscy lub prawie wszyscy, gdy cieszył się pełnym poważaniem ze strony władzy tego bytu państwowego, który był w danym okresie historycznym imperium, a zatem definiował kulturę w skali kontynentalnej, jeżeli nawet nie globalnej. To zaczęło zmieniać się pięćset lat temu wraz z rewoltą luterańską, a przyspieszyło w stopniu wprost oszałamiającym wskutek rewolucji francuskiej i bolszewickiej. Dziś widzimy tego skutki. Nie potrzebujemy zastanawiać się, jak zreformować Kościół, bo samo istnienie Kościoła w naszym kręgu cywilizacyjnym stanęło pod znakiem zapytania. Naszym podstawowym problemem nie jest zatem wykorzenienie tej czy innej patologii, ale samo przetrwanie.

 

Debata o relacjach międzywyznaniowych, władzy w Kościele, trosce o stworzenie, czym, między innymi, zajmuje się Kościół, jest potrzebna i ważna, ale nie jest kluczowa. Kluczowe jest moim zdaniem staranie o to, by zachować wiarę. Z wielką atencją jesteśmy dziś wpatrzeni w Kościół pierwszych wieków. Staramy się formować na jego wzór liturgię, czerpać z jego ducha. Czynimy słusznie, bo sytuacja, w jakiej się znajdujemy, jest rzeczywiście podobna. Znajdujemy się w świecie przeważająco antychrześcijańskim – nawet jeżeli w Polsce jeszcze tego tak silnie nie widać. Dlatego moim zdaniem to, na czym musimy się skupić, to troska o to, by nie utracić depozytu.

 

Podziwiamy pierwszych chrześcijan. Ginęli mordowani przez rzymskie władze za, można rzec, błahe rzeczy, niechęć zapalenia kadzidełka. Mówiąc inaczej: nie chcieli iść na żaden, najmniejszy nawet kompromis z pogańskim światem. Woleli zginąć. Tymczasem dzisiaj w Polsce i na całym zachodzie widzimy chrześcijan, którzy starają się za wszelką cenę ułożyć ze światem. Przyjmują świeckie kategorie myślenia o seksualności; sami odrzucając grzech mordowania nie protestują, gdy ich bliźni zabijają nienarodzonych, albo wręcz afirmują ustawy, które na to pozwalają, w imię kompromisu społecznego.

 

Dlaczego? Bo chcą bronić status quo. Chcą zachować znaczenie w oczach świata. Także w wypowiedziach osób zaangażowanych w Kongres Katoliczek i Katolików słyszę, że trzeba się zmienić, żeby Kościół dalej miał społeczne znaczenie. Mnie to dzisiaj nieszczególnie interesuje. Są dużo ważniejsze problemy i wyzwania. Współczesny kryzys w Kościele widzę – raz to jeszcze powtórzę – w wielkiej degradacji autentycznej wiary. Uważam, że naszą pierwszą troską jest wzmacnianie pobożności i walka ze współczesnymi błędami. Nic nam nie da, jeżeli biskupi będą sprawować powierzoną im władzę nad wiernymi w sposób strukturalnie doskonały, ale zarazem ani pasterze, ani owce, nie będą poważnie traktować prawd wiary. Zajmijmy się najpierw tym, co podstawowe. Nie przyciągniemy nikogo do Kościoła, jeżeli będziemy głosić rozwodnioną naukę Chrystusa. To nam dzisiaj zagraża i to starajmy się zmienić.

 

Paweł Chmielewski   

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij