Przez ostatnie miesiące proces Seana „Diddy’ego” Combsa, znanego amerykańskiego rapera i producenta muzycznego, komentowały na gorąco media i użytkownicy sieci. Na krótko przed ogłoszeniem wyroku oskarżony wystosował list do sędziego, pisząc między innymi: Wiem, że Bóg umieścił mnie tutaj, aby mnie przemienić. Od czasu uwięzienia przeszedłem duchowy reset. (…) Bóg nie popełnia błędów. Ostrożna wobec tego przekazu była zarówno prokuratura, jak i komentujący temat internauci. Ten powszechny sceptycyzm dowodzi, że w historii muzyka zabrakło przesłanki świadczącej o wiarygodności deklarowanej zmiany. W ocenie człowieka dotykamy jednak materii na tyle delikatnej, iż pochopność w sądzeniu wydaje się być największą przewiną. Prawda o człowieku rozstrzyga się bowiem w jego wnętrzu.
Muzyk oskarżony przez nowojorską prokuraturę o handel ludźmi w celach seksualnych, ściąganie haraczy i międzystanowy transport osób w zamiarze uprawiania prostytucji stanął przed sądem z początkiem maja. Zeznania obciążające Combsa złożyło trzydziestu czterech świadków, w tym jego dwie byłe partnerki: Casandra Ventura, piosenkarka znana jako „Cassie”, oraz kobieta występująca pod imieniem „Jane”. Z relacji uczestników postępowania wynika, że zasiadający na ławie oskarżonych działał z pełną świadomością i wyrachowaniem, bez skrupułów wykorzystując naiwność, zaufanie oraz zależność podległych mu ludzi. Ofiary poddawał psychicznym i fizycznym formom przemocy. W dążeniu do celu nie cofał się przed najbardziej podłymi czynami, przekraczając granice, które dla większości są nienaruszalne. Pozostawał przy tym zupełnie obojętny na ludzkie cierpienie, mimo że dramat poszkodowanych był oczywisty i niepodważalny.
Trwający niespełna siedem tygodni proces zakończył się na początku października wyrokiem sądu skazującym producenta muzycznego na cztery lata i dwa miesiące więzienia. Combsowi udało się wiec uniknąć odpowiedzialności za najcięższe zarzuty skutkujące w najgorszym wariancie karą dożywotniego pozbawienia wolności. Do odsiadki zaliczono mu dotychczasowy pobyt w areszcie. Skazany przesiedzi zatem za kratami jeszcze niecałe czterdzieści miesięcy. Będzie musiał też zapłacić wysoką grzywnę, a także znieść pięcioletni nadzór po opuszczeniu więziennej celi.
Wesprzyj nas już teraz!
Mimo że batalia prawna rapera nie zakończyła się definitywnie, kolejne jej rozdziały napiszą niebawem sądy cywilne, to ten wyrok jest bez wątpienia zwycięstwem „Diddy’ego”. Sympatyzujący z ofiarami obserwatorzy nie kryli oburzenia. Wśród komentarzy tej strony dominował pogląd, że bogactwo, wpływy i status celebryty mogą podważyć wiarygodność pokrzywdzonych zarówno w oczach sądu, jak i ławy przysięgłych. Nic nowego pod słońcem! Jak czytamy w Księdze Koheleta: „Jeżeli widzisz, że w kraju ubogi jest gnębiony i że prawo i sprawiedliwość są gwałcone, nie dziw się temu, bo nad wysokim czuwa wyższy, a jeszcze wyższy nad tamtymi” ( por. Koh 5,7). Pociechę przynosi wiara, że ponad wszystkimi stoi Najwyższy, który nie ma względu na osobę ( por. Rz 2,11).
Sprawiedliwość Bożego osądu jest pewna, niezbadane są jednak Jego wyroki. Autor Pierwszej Księgi Samuela poucza nas, iż „Nie tak bowiem człowiek widzi, jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co zewnętrzne, a Pan patrzy na serce” (1 Sm 16,7). A serce bywa „zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne” – jak nas naucza z kolei autor Księgi Jeremiasza (17,9). Wobec tej tajemnicy ludzkie możliwości są więc bezsprzecznie ograniczone.
Wyzwanie stanowi zatem właściwa interpretacja listu Seana Combsa do sędziego Aruna Subramaniana. W wystosowanym na krótko przed ogłoszeniem wyroku piśmie czytamy: Przede wszystkim chcę przeprosić i powiedzieć, jak bardzo jest mi przykro z powodu wszystkich krzywd i bólu, które wyrządziłem innym swoim zachowaniem. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność za moje przeszłe krzywdy. (…) Bardzo mi przykro z powodu bólu, który spowodowałem, ale rozumiem, że same słowa „przepraszam” nigdy nie wystarczą, ponieważ same te słowa nie są w stanie wymazać bólu z przeszłości.
Oskarżony w kolejnych wersach wskazuje na przyczynę swoich porażek. Jak pisał: Zgubiłem drogę. Zgubiłem się w mojej podróży. Zagubiony w narkotykach i nadmiarze. Mój upadek był zakorzeniony w moim egoizmie. Zostałem upokorzony i złamany do szpiku kości. Więzienie ma na celu złamanie cię psychicznie, fizycznie i duchowo. W ciągu ostatniego roku było tak wiele momentów, że chciałam się poddać. Były dni, kiedy myślałem, że lepiej będzie, jeśli umrę. Stary ja umarł w więzieniu, a nowa wersja mnie odrodziła się. Więzienie cię zmieni albo zabije – wybieram życie.
Nowe życie Combsa to – jak możemy się dowiedzieć – praca nad sobą, lektura książek, udział w terapii, by przekształcić się w najlepszą wersją siebie. Owocem jego przemiany jest pomoc niesiona współwięźniom. Autor listu miał stać się mentorem i nauczycielem osadzonych, twórcą zatwierdzonego przez Biuro Więziennictwa programu, poprzez który mówi innym nie tylko o swoich sukcesach, ale i błędach. Możliwość zrobienia czegoś dobrego dla innych dała mi również bardzo potrzebną nadzieję. Bóg pobłogosławił mnie tą możliwością pomagania innym i nadal będę to robić – pisał.
Prośbę o miłosierdzie, czyli uwolnienie, motywował potrzebą zaopiekowania się ukochanym potomstwem i schorowaną matką. Twierdził, że żadne bogactwo ani rozgłos nie są dla niego ważniejsze od rodziny. Wskazał też na trudne warunki materialne więziennej rzeczywistości (brak okien, zepsuta pralka, przeludniona cela) oraz towarzyszące mu obawy o swoje życie. W ostatnich akapitach zapewnił, że zmiana, jaka się w nim dokonała, była Bożym dopustem: Wiem, że Bóg umieścił mnie tutaj, aby mnie przemienić. Od czasu uwięzienia przeszedłem duchowy reset. (…) Bóg nie popełnia błędów. Swój list producent muzyczny zakończył słowami: Dzisiaj pokornie proszę was o kolejną szansę – kolejną szansę na bycie lepszym ojcem, kolejną szansę na bycie lepszym synem, kolejną szansę na bycie lepszym liderem w mojej społeczności i kolejną szansę na lepsze życie. Piszę to nie po to, aby zyskać jakąkolwiek sympatię czy litość, to doświadczenie jest po prostu prawdą o moim istnieniu i zmieniło moje życie na zawsze i nigdy więcej nie popełnię zbrodni.
Nie sposób stwierdzić, w jakim stopniu wyznania Combsa wpłynęły na ostateczny werdykt sędziego. Z pewnością ostrożna w stosunku do zawartego w korespondencji przekazu była prokuratura. Jej zdaniem, oskarżony przyjął pozę ofiary, a tym samym nie wykazał woli wzięcia realnej odpowiedzialności za dokonane czyny. Wątpliwości co do szczerości intencji muzyka mieli również komentujący temat internauci. Ten powszechny wśród obserwatorów sceptycyzm dowodzi, że w historii „Diddy’ego” zabrakło przesłanki świadczącej o wiarygodności deklarowanej zmiany. W ocenie człowieka dotykamy jednak materii na tyle delikatnej, iż pochopność w sądzeniu wydaje się być największą przewiną. Prawda o człowieku rozstrzyga się bowiem w jego wnętrzu.
W świetle biblijnej antropologii serce człowieka jest mieszkaniem, ukrytym centrum, przestrzenią decyzji w głębi wewnętrznych dążeń. Jest również miejscem prawdy, w którym wybieramy życie lub śmierć. Nasze wybory nie są tylko wynikiem naszego osobistego wysiłku, ale wpierw darem i łaską pozwalającymi wygrać wewnętrzną walkę (por. KKK 2563). Dostrzec możemy to na przykładzie przypowieści o miłosiernym ojcu, którego syn przez doświadczenie upadku zrozumiał, że zrobił źle. To z kolei skłoniło go do decyzji o powrocie do rodzinnego domu (por. Łk 15,11–32). O ile ojciec wybiegł naprzeciw swojego dziecka, gdy tylko je zobaczył, o tyle Bóg był obecny przy nim już w chwili, gdy tylko skierował ku Niemu swoje serce. Tajemnica ludzkiego wnętrza to z jednej strony rzeczywistość nieustannej obecności Stwórcy, a z drugiej zaś zaproszenie do podjęcia trudu i zaangażowania przez całe życie.
Kiedy więc przybliżamy się do tajemnicy naszej nieprawości, widzimy całą nędzę, niegodziwość naszego postępowania, mając jednocześnie doświadczenie ogarniającej nas miłości Ojca, z naszych oczu leją się łzy. Wówczas w naszym sercu rodzi się modlitwa, która w tradycji monastycznej nosi nazwę „modlitwy łez”. Nie polega ona na roztkliwianiu się nad sobą, nad pogubieniem, grzesznością, jest doświadczeniem miłości Boga, który nas kocha pomimo grzechów. Taka miłość powala nas całkowicie przez swoją pokorę. Rozumiemy, że Bóg nie może inaczej, nie może nie przebaczyć, bo Jego istotą jest miłość i gdyby nie przebaczył, zdradziłby samego siebie.
Poruszającą „ilustracją” tej prawdy jest scena z Ukrzyżowania, w której proszący za siebie u Jezusa tak zwany dobry łotr otrzymuje zapewnienie, że „Dziś ze Mną będziesz w raju” (Łk 23, 42). Co warto podkreślić, skazaniec uznaje wcześniej słuszność wymierzonej mu kary. To nas utwierdza w przekonaniu o szczerości jego słów. Czujemy wewnętrznie, że ten brat nasz był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się (por. Łk 15,32).
Być może z tego powodu – braku przyznania się do winy wraz z chęcią poniesienia konsekwencji, komentujący sprawę internauci byli tak powszechnie sceptyczni wobec ogłoszonej przez „Diddy’ego” przemiany. W liście zabrakło też wypowiedzianej radości z powodu miłosiernej miłości Boga, który nigdy nie gardzi skruszonymi w sercu. Deklarowana przez oskarżonego wiara przypomina bardziej szukanie dla siebie pewności, że jest się człowiekiem godnym usprawiedliwienia niż odnalezienie pewności usprawiedliwienia przez wiarę w Jezusa Chrystusa (por. Rz 3,28).
O autentyczności przemiany grzesznika świadczy zazwyczaj potrzeba zadośćuczynienia złu, jakie się wyrządziło. Nie odnajdujemy w deklaracjach Combsa postawy biblijnego Zacheusza wyrażonej słowami: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogoś w czymś skrzywdziłem, zwracam poczwórnie” (Łk 19,8). Nie widzimy w nim również bólu wynikającego ze świadomości skrzywdzenia innych. Wyraźniej przemawiającym za szczerością jego intencji byłby list do ofiar okazujący nie tylko skruchę, ale i wolę poddania się karze.
Przemiana Combsa może budzić też podejrzenia ze względu na stosunkowo krótki okres jego pobytu w więzieniu. Wydaje się, że człowiek pragnący radykalnie odmienić swój los, potrzebuje do tego czasu. Niezbędne jest również wyciszenie. Wzorzec ten dostrzeżemy w życiu św. Pawła, który po sławetnym incydencie pod Damaszkiem, udał się na pustynię. Niewiele wiadomo o okolicznościach jego codzienności z dala od świata. Pewne jest, że po tym etapie jako nawrócony rozpoczyna publiczną misję. Jego duchowa przemiana dokonała się zatem w atmosferze ciszy i refleksji. Z twórczości Apostoła Narodów jasno wynika, że człowiek ten do końca swoich dni nosił brzemię popełnionych niegodziwości. Nie stronił też od wszelkich trudów i przeciwności, postów i nocnych czuwań. Był gotów też ponieść każdą ofiarę, aby wiara w Chrystusa zakorzeniła się w sercach wielu. Gdy zatem pisze: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem” (por. 2 Tm 4,7), mamy pewność, że jego słowa są autentycznym świadectwem życia.
W głębi serca, które jest – jak już zauważano – centrum naszego wnętrza, podejmujemy decyzje. To właśnie tam dokonuje się najważniejszy wybór: pomiędzy dobrem a złem, życiem a śmiercią. Każdego dnia stajemy przed tym wyborem i od nas zależy, którą drogę obierzemy. Wybory jednakowoż określają naszą tożsamość. Jak czytamy w tekście pt. „Modlitwa Serca”, autorstwa o. Włodzimierza Zatorskiego OSB: „Nie jesteśmy jeszcze sobą, ale stajemy się sobą przez nasze wybory. Jeżeli wybierzemy kłamstwo, które, jak nam się wydaje, upraszcza nam drogę do celu, stajemy się kłamcami. Jeżeli mówimy prawdę, która często nas dużo kosztuje, jesteśmy ludźmi wiarygodnymi”.
Sean Combs w korespondencji do sędziego napisał – wybieram życie. Mimo że wiarygodność jego słów budzi dzisiaj pewne wątpliwości, warto spojrzeć na tę postać przez pryzmat często przywoływanej przez o. Zatorskiego maksymy: „człowiek nie jest, lecz się staje”. Bo życie człowieka to nieustanna podróż ku odkrywaniu misterium własnego serca i stawania się tym, kim jesteśmy w zamyśle Bożym.
Anna Nowogrodzka-Patryarcha