8 maja 2017

O wtrącaniu się do polityki, gdy władca Kościół szanuje

(Reprodukcja: Marek Skorupski / FORUM )

Święty Stanisław to nie tylko patron Polski, Gniezna i Krakowa. Jan Paweł II nazwał go bowiem „patronem chrześcijańskiego ładu moralnego”. Dobrze byłoby, gdyby za osobistego patrona chcieli go przyjąć również i duchowni żyjący w czasach władców takich jak Bolesław Śmiały. A więc w czasach władców Kościołowi… przychylnych.


Jak wynika z przekazów historycznych, król Bolesław Śmiały miał szansę przejść do historii jako władca wielce zasłużony dla Kościoła na ziemiach polskich. Doprowadził do konsekracji katedry w Gnieźnie, czym przyczynił się do odnowy tamtejszej metropolii, której znaczenia dla wiary Polaków w kolejnych pokoleniach nie sposób przecenić. Skutecznie działał też na rzecz odnowienia biskupstwa w Poznaniu i założenia diecezji w Płocku. Gorąco wspierał rozwój klasztorów – gdyby nie on mogłyby nie powstać opactwa w Tyńcu czy Mogilnie. W sporze o inwestyturę – a więc o przywództwo w cywilizacji chrześcijańskiej – toczonym między władzą świecką (cesarzem) a duchową (papieżem), opowiedział się po stronie Namiestnika Chrystusa Grzegorza VII, a nie cesarza Henryka IV. Zdałoby się więc, że to przykład katolickiego monarchy!

Wesprzyj nas już teraz!

A jednak, jeśli opinia katolicka pamięta dziś o Bolesławie Śmiałym, to z zupełnie innego powodu – w wyniku jego konfliktu z biskupem Stanisławem, zakończonym męczeńską śmiercią duchownego.

Jak to możliwe?

Otóż władza świecka i kościelna to dwie sfery, choć ze sobą związane, to jednak zupełnie różne. Kościół ma ambicje kształtowania społeczeństw dla dobra poszczególnych dusz, świeccy władcy zaś najczęściej pragną po prostu władzy. Tak było za czasów Bolesława Śmiałego, tak jest i dzisiaj.

Na przestrzeni wieków relacje między państwem i Kościołem zmieniały się. U zarania chrześcijaństwa członków pierwotnego Kościoła państwo rzymskie oskarżało o najgorsze zbrodnie i skazywało na okrutną śmierć. W późniejszej Europie relacje te zmieniły się na korzyść, choć oczywiście nie bez wyjątków. W wyniku erozji cywilizacji chrześcijańskiej znów doszliśmy do prześladowań katolików, by w XXI wieku doczekać dogmatu świeckiego państwa, który w wielu miejscach świata króluje dziś niepodzielnie w umysłach polityków i obywateli.

Gorzej, że dogmat ów w sercu niejednego katolickiego hierarchy na Zachodzie Europy zdetronizował także Pana Jezusa. Prawa Boga są tam bowiem poniewierane przy milczącej zgodzie lokalnych pasterzy, z troską otwierających się na dialog ze współczesnością. Wszystko w imię „rozdziału Kościoła i państwa” oraz strachu przed oskarżeniami o „wtrącanie się Kościoła do polityki”.

Większość biskupów Zachodu nie ma jednak przecież wcale do czynienia z dzisiejszymi odpowiednikami Bolesława Śmiałego, ale raczej ze współczesnymi Herodami, których jedynie względy estetyczne powstrzymują przed wcieleniem się w nowego Dioklecjana. To przed takimi „władcami” drży dziś, ba! nawet się nimi zachwyca, wielu kapłanów Zachodu.

W Polsce nie jest pod tym względem aż tak źle. Słowa i gesty rządzących naszym krajem mogą bowiem przywodzić na myśl dokonania króla Bolesława. On także uważał Kościół za ważną instytucję, on również rozgrywał swoją politykę, oferując Kościołowi szczodrą pomoc w zamian za wsparcie.

Biskup Stanisław musiał to widzieć. Mógł więc milczeć, gdy król zgrzeszył i gdy podejmował działania sprzeczne z katolicką moralnością. Kapłan postanowił jednak interweniować, za co zapłacił śmiercią.

Czy kara wymierzona przez dzisiejszych Bolesławów dzisiejszym Stanisławom mogłaby być choćby w połowie tak bolesna i dosadna jak ta, którą wymierzył król świętemu biskupowi? Bardzo wątpliwe. Mimo tego dostrzegamy, że część z nich nadal woli milczeć, gdy politycy bliscy Kościołowi sprzeciwiają się boskim prawom, z przykazaniem: Nie zabijaj! na czele.

Święty Stanisław miał już w Polsce wielu następców – i nie chodzi tu wyłącznie o biskupów krakowskich, którzy zgodnie z tradycją posługują się zaszczytnym tytułem następcy świętego Stanisława. Miał bowiem Stanisław następców wśród kapłanów „wtrącających się do polityki” w czasach różnych władców: czyż nie byli nimi męczennicy czasów II wojny światowej, w tym święty Maksymilian Kolbe oraz liczni biskupi, czy męczennicy komunizmu, z zamordowanym na polecenie komunistycznych władz Jerzym Popiełuszko?

Wszyscy oni żyli jednak w czasach władców o zupełnie innym nastawieniu do Kościoła niż monarcha z XI wieku. Czyż nie warto, by biskupa ze Szczepanowa jako patrona i wzór do naśladowania obrali sobie duchowni w dobie rządów przychylnych Kościołowi? Gdyby spotkało ich męczeństwo – zostaliby świętymi i natychmiast stanęliby twarzą w twarz z Panem Bogiem. Naród by ich pokochał, kultywował pamięć o nich, a ich relikwie – włączone w krakowską procesję z Wawelu na Skałkę – całował z czcią jeszcze większą, niż zapomniane już przez wielu relikwie świętego Stanisława.

Ale przecież dziś władza kapłanów zabijać nie będzie. Trudno nawet spodziewać się, by ukarała ich w jakiś szczególnie bolesny sposób. Jaki więc efekt przynieść mogłaby stanowcza interwencja Kościoła, chociażby w sprawie zakazu aborcji? Kto wie, może – skoro władza uważa, że poparcie katolików jest dla utrzymania rządów tak ważne – jedynym efektem takiego „wmieszania się w politykę” byłoby wprowadzenie w życie katolickich postulatów?

Czy dostaniemy jeszcze okazję, by się o tym przekonać?

 

Krystian Kratiuk

 




 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij