6 marca 2012

W ostatnich latach na rynku księgarskim ukazało się wiele pozycji z dziedziny tzw. literatury pamiętnikarskiej, których sporą część stanowią wspomnienia osób wywodzących się z ziemiaństwa i szlachty. Wielu spośród autorów takich wspomnień z łezką w oku zatrzymuje się na czasach swojego dzieciństwa, które postrzegają z perspektywy kilkudziesięciu lat jako okres niemal baśniowy. Są to miejsca niczym mityczna Arkadia, w których spotykają się wspomnienia o rodzicach, przyjaciołach, o dziecięcych zabawach, o kawałku własnej ziemi, tak drogiej, a teraz leżącej niejednokrotnie poza granicami ojczystego kraju, najczęściej zdewastowanej przez lata gospodarki komunistycznej. To wreszcie kolory przewijających się pór roku, wschodów i zachodów słońca, zapachy zielonego lasu i grzybów, kwitnącej łąki.

 

Edukacja – od bony po internat

Wesprzyj nas już teraz!


Jednakże autorzy wspomnień zwracają również uwagę na to, że ich dzieciństwo i młodość to nie tylko owa idylla, lecz również czas ciężkiej pracy – pod czujnym okiem rodziców i nauczycieli – nad hartowaniem charakterów, rozwojem moralnym i intelektualnym, a więc nad tym, co po prostu nazywamy wychowaniem.

 

Jednym z najważniejszych elementów wychowania młodego człowieka była edukacja. Już kilkuletnie dzieci przechodziły pod opiekę bony, aby uczyć się obowiązkowo języka francuskiego, a ponadto jeszcze angielskiego lub niemieckiego oraz religii, rachunków, jak również czytania i pisania. Z upływem czasu edukację poszerzano o historię, geografię, a w wypadku chłopców także o łacinę.

 

Dziesięcioletni chłopcy, wychowywani do tej pory z dziewczynkami, przechodzili w tym wieku pod kuratelę ojców. Chłopiec stawał się mężczyzną, czego widomym znakiem było „zrzucenie” krótkich spodenek i zastąpienie ich garniturem. Chłopcy kontynuowali naukę najczęściej w szkołach w mieście, ale zanim to nastąpiło musieli, pod okiem wykwalifikowanych nauczycieli, przygotować się do egzaminów wstępnych. Rodzice szukali dla swoich pociech renomowanych szkół i internatów gwarantujących rozwój nie tylko intelektualny, lecz także moralny. Powierzenie dzieci odpowiedniej kadrze nauczycielskiej było niezwykle istotne, wziąwszy pod uwagę fakt, że pozostawały one poza domem większą część roku.

Książę Eustachy Sapieha pobierający od 1927 r. nauki w gimnazjum w Pszczynie, tak opisuje internat dla chłopców, prowadzony przez profesora Iwanowskiego:(…) Profesor Iwanowski (Wacio) trzymał wszystko żelazną ręką i był przez wychowanków ogromnie lubiany. Gospodarstwo prowadziła właścicielka domu pani (ciocia) Kowaczkowa z pomocą dwóch dziewczyn. Śniadania, obiady i kolacje, prezydowane przez Wacia i ciocię, były ogromnie punktualnie podawane i nie wolno było się na nie spóźniać ani o minutę. Po śniadaniu szło się piechotą do szkoły i wracało na obiad o pierwszej, a potem znowu do szkoły o drugiej.(… ) Internat istniał do 1939 r. i nie tylko według mojej opinii wychował ludzi wybornie przygotowanych do życia.


Nie tylko zabawa…

Ulubionym zajęciem młodych paniczów, w czasie wolnym od nauki i pracy, były w młodszym wieku grzybobranie i łowienie ryb, a zwłaszcza zabawy w wojsko, podczas których staczane były „historyczne” bitwy przy pomocy wystruganych z drewna mieczy i tarcz.

 

Dla starszych, kilkunastoletnich chłopców prawdziwą namiętnością były natomiast jazda konna i polowania. Od maleńkości uczono nas wszystkich jazdy konnej – pisze w swoich wspomnieniach książę Eustachy Sapieha. Jako czteroletnie brzdące usadzano nas na maleńkich wierzchowcach, a Procenko (stajenny) jedną ręką trzymał nas za nogę, a drugą kuca za uzdę przy pysku.


Drugą pasją młodych paniczów były polowania, co wynikało z właściwego naturze chłopców zainteresowania bronią. Już jedenastolatek był często szczęśliwym posiadaczem strzelby, z której mógł upolować wronę, srokę, a nawet lisa. Pierwsze trafione strzały wywoływały dumę małego myśliwego i stawały się swoistym „pasowaniem na rycerza”.

Opis takiego pierwszego polowania i emocji związanych ze strzeleckimi sukcesami znajdziemy w pamiętnikach księcia Mieczysława Jałowieckiego: „(…)Na polanę wysunął się cicho lis i z kitą wyciągniętą w jedną linię sunął w stronę jaru, o jakieś czterdzieści kroków ode mnie. Krew uderzyła mi do głowy. Całą siłą woli opanowałem nerwy, wziąłem lisa na muszkę, zakładając jak się ­należy i pociągnąłem za cyngiel. Lis zrobił jeszcze parę kroków, zatoczył się i padł bez ruchu. (…)


Myliłby się jednak ktoś, kto by sądził, że jazda konna i polowania stanowiły jedynie dobrą zabawę czy też sposób na spędzenie wolnego czasu. Wyrabiały one bowiem w młodych ludziach nie tylko tężyznę i sprawność fizyczną, lecz także typowo męskie cechy jak: odwagę, umiejętność podejmowania szybkich decyzji, opanowanie, odpowiedzialność, a także wytrwałość i cierpliwość, zwłaszcza na polowaniach, podczas których nieraz sporo czasu spędzano w oczekiwaniu na zwierzynę. Uczyły one również zasad zdrowej rywalizacji oraz fair play, co dawało się zaobserwować szczególnie podczas organizowanych dla młodzieży konnych biegów z przeszkodami. Wszystkie te umiejętności hartowały ciało i duszę młodych ludzi i niejeden raz okazywały się przydatne bądź to podczas służby w wojsku, bądź w czasie wojny. Książę Mieczysław Jałowiecki tak oto wspomina czas spędzony w wojsku: (…) Jako jedyny syn nie byłem obowiązany do służby wojskowej, uległem jednak woli ojca, który uważał, że jeżeli nie przejdę przez dyscyplinę wojskową, to później nie nadrobię już tego w życiu cywilnym i nie będę potrafił utrzymywać siebie i innych w karbach dyscypliny życiowej. (…) Te kilka miesięcy służby wojskowej pozostały mi jako jedno z najmilszych wspomnień w życiu, a przez długie tygodnie (…) wciąż brzmiała mi w uszach pobudka poranna, brzęk ostróg i tupot kopyt końskich. Pozostała mi jeszcze niechęć do ludzi niechlujnych, nie podciągniętych życiowo, nie umiejących trzymać fasonu. Wojsko zmienia.


Dorastającego syna ojciec wdrażał ponadto w różne zajęcia gospodarskie, powierzając mu na początek drobne zadania, za wykonanie których czynił go odpowiedzialnym, po to, by ten w przyszłości umiał należycie zarządzać majątkiem i sprawami publicznymi.

 

Wychowanie żon i matek


O ile wychowanie chłopców miało wyrobić w nich typowo męskie cechy, o tyle, opierając się na naturalnej zasadzie odmienności płci, w wychowaniu młodych dziewcząt chodziło o wyeksponowanie cech kobiecych i przygotowanie panienek do przyszłych obowiązków żon i matek.

 

Edukacja dziewczynek obejmowała naukę języków, zwłaszcza francuskiego, jak również podstaw historii, geografii, przyrody i literatury. Oprócz tego niezwykle ważne były: umiejętności śpiewu i gry na fortepianie, prowadzenie ciekawej konwersacji czy wreszcie sztuka pisania listów. Wdzięk i grację ćwiczono podczas nauki tańca, a walory te były niezwykle istotne w chwili, gdy młodą pannę wprowadzano do towarzystwa. Musiała ona zachowywać się skromnie i dystyngowanie, co wcale nie oznaczało, że zachowanie to pozbawione było czaru i powabu. Nie do pomyślenia było wszakże, aby dziewczęta zachowywały się w sposób niestosowny czy niekulturalny.

 

Jednocześnie, pod kątem przyszłego mariażu, młode panienki uczono trudnej sztuki zarządzania całym gospodarstwem. To od pani domu zależało, czy panuje w nim ład i porządek i czy wszystko idzie, jak należy. Wymagało to zatem ćwiczenia zdolności organizacyjnych, szczególnie umiejętności sprawnego kierowania służbą. Przyszła pani domu musiała zadbać o wiele spraw. Do najważniejszych należało niewątpliwie wychowywanie dzieci i zadbanie o ich edukację. Istotne też było wszystko, co dotyczyło kuchni i spiżarni, pralni, hodowli drobiu, sadów i warzywników, konserwowania żywności i robienia zapasów na zimę. Prócz tego przyszła pani domu powinna umieć organizować przyjęcia, począwszy od ułożenia menu, a skończywszy na tak drobnej sprawie, jak sztuka układania bukietów do dekoracji stołu.

 

Młode panny uczyły ponadto wiejskie dzieci podstaw katechizmu, a niejednokrotnie także czytania, pisania i rachunków. Opiekowały się również chorymi oraz najbiedniejszymi rodzinami we wsi.

 

Dobrze wychowana panienka nie mogła spędzać czasu bezczynnie. Często więc można ją było zobaczyć z igłą i robótką w ręku. Irena Domańska-Kubiak pisze: W domu przy każdej okazji dziewczyna ćwiczyła się w biegłym posługiwaniu się igłą. Każda mała dziewczynka znała podstawowe ściegi i hafty. (…) Uważano, że tego typu zajęcie ćwiczy pracowitość i cierpliwość. Nadto robótka w ręku panny świadczyła o jej skromnym ułożeniu. Po prostu byłoby nieprzyzwoite, aby dobrze wychowana panna siedziała w salonie z pustymi rękami i jeszcze, nie daj Boże, wypowiadała swoje zdanie. Robótka, dając oparcie dla skromnie spuszczonych oczu, umożliwiała pannie w miarę swobodną rozmowę z mężczyzną. A gdy już panna była zaręczona, wtedy zdobyte przez lata umiejętności przydawały się przy przygotowaniu wyprawy ślubnej (…).


Szacunek dla wieku


Niezwykle istotne w wychowaniu młodego pokolenia było wpojenie mu szacunku dla osób starszych. W czasach współczesnych, w których panuje pogański kult młodości, a człowiek stary i chory traktowany jest jak zbędny balast, w których ­poprzez pogardliwe określenia „moherowe berety” wyśmiewane jest jego przywiązanie do Kościoła i tradycji, a w wielu krajach prawnie usankcjonowano zabijanie ludzi w podeszłym wieku, od przeszłych pokoleń należy się uczyć, czym naprawdę jest poszanowanie drugiego człowieka.

 

Czytając pamiętniki ziemian, w wielu miejscach można napotkać wzruszające fragmenty opisujące pełne szacunku, przyjaźni i miłości relacje pomiędzy dziećmi i rodzicami oraz dziadkami i wnukami.

 

Podobnie rzecz się miała, jeśli chodzi o poszanowanie służby. Lewicowa propaganda przez całe lata sączyła w świadomość ludzi zafałszowany obraz młodego paniczyka, który bez opamiętania i żadnego powodu katuje szpicrutą swojego służącego. Aby „odkłamać” ten obraz oddajmy głos księciu Sapieże, który wspomina: (…) Mieliśmy zupełną swobodę (…) wymagano tylko dobrego zachowania w domu, czystości rąk, uszu i nóg, prawdomówności, uszanowania dla starszych i służby. Uszanowanie dla starszych było nam tłumaczone i przez Miskę (niania) bardzo przestrzegane, ale uszanowanie i grzeczność dla służby były nam wbijane nawet pasem. (…) Lewek (książę Lew Sapieha) kiedyś niegrzecznie odezwał się do Procenki (stajenny) i oberwał za to baty i to szpicrutą. (…) Izia (księżniczka Elżbieta Sapieżanka) za to, że była niegrzeczna dla Michała, musiała przy Mamci, przepraszając, pocałować go w rękę; biedny służący Michał po tej scenie upadł na kolana i rozpłakał się. (…)


Często zdarzało się, że stosunki między państwem a służbą wykraczały poza ramy zwykłej grzeczności i stawały się nadzwyczaj serdeczne i przyjazne. Odnosiło się to zwłaszcza do niań, które stawały się niekiedy prawdziwymi członkami rodziny. Postać takiej osoby przywołuje w swych pamiętnikach wielokrotnie już cytowany książę Eustachy Sapieha: (…) Miska (niania była Angielką, stąd pieszczotliwe miano od ang. Miss) była nam trzecim rodzicem, i mimo że trzymała nas krótko i wychowywała ostro, psuła nas jednocześnie, bo kochała nas całym swoim ogromnym sercem. Miska nie była tak zwaną angielską nursą do dzieci, czyli niańką, była czymś o wiele więcej. Zaangażowała ją moja babka „Babiś” Lubomirska do Mamci, kiedy ta miała dwa lata. Miska była wykształcona wiele lepiej niżby wymagała praca nursy. (…) Bardzo wierząca i praktykująca katoliczka (…) dała nam to, co się nazywa katolickim wychowaniem. Stosunek jej do Mamy to była niebywała miłość i uszanowanie. Mimo że zmieniała niegdyś Mamie pieluszki, uznawała ją jako panią domu. Mama ze swej strony uważała, że Miska w wielu wypadkach ma pierwszeństwo. Nigdy w życiu nie słyszeliśmy jednego słowa niegrzecznego między nimi.(…)


Długotrwały proces kształtowania młodych charakterów byłby niekompletny, gdybyśmy pominęli wychowanie religijne i patriotyczne.

 

Wiara i miłość Ojczyzny


Religijność była w polskim dworze czymś tak naturalnym jak cykl zmieniających się pór roku. Wszystkie zajęcia dnia codziennego, wszelkie wielkie i drobne sprawy zaczynano i kończono z Bożym imieniem na ustach. Cykl roku liturgicznego wyznaczał rytm życia każdego domu. Adwent, Święta Bożego Narodzenia, okres Wielkiego Postu i Święta Zmartwychwstania Pańskiego, święta Maryjne i inne były drogowskazem i kompasem życiowym. Przywiązanie do religii i Kościoła znajdowało urzeczywistnienie w fundowaniu przez ziemian kościołów i kaplic, zakładaniu szkółek niedzielnych i ochronek oraz wspomaganiu różnych zgromadzeń zakonnych. Wielu spośród młodych ziemian wybierało stan duchowny, jak chociażby książę Adam Sapieha, późniejszy kardynał metropolita krakowski, czy błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska, założycielka zgromadzenia Sióstr Misyjnych św. Piotra Klawera. O wychowaniu patriotycznym polskiej szlachty niech świadczy danina krwi, jaką złożyły jej najlepsze dzieci na ołtarzu wolności Ojczyzny w XIX i XX wieku.

 

Przedstawiony tu w wielkim skrócie model wychowania młodzieży odszedł do lamusa nauk pedagogicznych. Dzisiaj obserwujemy, jak na każdym następnym pokoleniu, jak na królikach doświadczalnych, wypróbowuje się kolejne chybione koncepcje pedagogiczne. Może warto zatem sięgnąć po sprawdzone już dawne wzorce, według których wychowywano przez setki lat młodzież zdolną do codziennej pracy dla dobra wspólnego, a w chwili zagrożenia cywilizacji chrześcijańskiej nawet do złożenia w jej obronie ofiary życia.

 

Iwona Kucharska

 

Tekst ukazał się w nr. 2 dwumiesięcznika Polonia Christiana

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 267 380 zł cel: 300 000 zł
89%
wybierz kwotę:
Wspieram