Tkwiąca w kryzysie Europa nie funkcjonuje w próżni, nic więc dziwnego, że jej sytuacja budzi zainteresowanie przywódców państw spoza Starego Kontynentu. Tym bardziej nie dziwi fakt, że do dyskusji włączył się prezydent USA Barack Obama, który również postanowił dać Brukseli „dobrą radę”.
Problem w tym, że jego receptą na kryzys jest zwiększanie wydatków z budżetu i stymulowanie gospodarki publicznymi pieniędzmi, którą to zasadę od dłuższego czasu stosuje u siebie. Niestety jedynym skutkiem, jak na razie, jest zwiększenie deficytu budżetowego…
Wesprzyj nas już teraz!
Swoimi uwagami dotyczącymi kryzysu w Europie Barack Obama podzielił się w rozmowie telefonicznej z premierem Włoch Mario Montim. Według informacji płynących z otoczenia Białego Domu obaj przywódcy zgodnie twierdzą, że konieczne jest zwiększenie wysiłków na rzecz „wzrostu i zatrudnienia”. Obama miał wyrazić zaniepokojenie sytuacją w strefie euro.
Prezydent USA skrytykował Niemcy za zbyt duży nacisk na cięcia budżetowe wywierany na państwa eurolandu. Według komentatorów jego stanowisko w tej sprawie jest uderzająco podobne do wizji prezydenta Francji Francois Hollanda (nic dziwnego, w końcu Obama udowodnił za swojej prezydentury, że jest zwolennikiem socjalistycznych rozwiązań). Część amerykańskich ekonomistów (zapewne tych z kręgu Demokratów) twierdzi, że w czasie kryzysu trzeba wydawać więcej, bo publiczne wydatki są „paliwem” dla gospodarki.
Niestety przykład Stanów Zjednoczonych pokazuje, że wcale nie przekłada się to na jej rozwój. Dlatego też z kręgów lewicowych płynie krytyka pod adresem prezydenta Obamy, że wydatki są zbyt małe i gospodarka jest niewystarczająco pobudzana. Konserwatyści z kolei zarzucają mu, że trwoni pożyczone pieniądze na powiększanie nieefektywnego rządu. Co ciekawe sam Obama obiecywał w kampanii wyborczej, że zmniejszy deficyt, po czym zaczął zwiększać wydatki. Wprawdzie zwiększył jednocześnie podatki, ale jak wiadomo to ostatnie raczej nie prowadzi do większych wpływów budżetowych.
Nietrudno się domyśleć, że takie podejście do problemów gospodarczych raczej je pogłębi. Zwiększając wydatki, Obama szuka pieniędzy w kieszeniach podatników. Zwiększone obciążenia fiskalne, jak również wprowadzenie obowiązkowych ubezpieczeń zdrowotnych (bez których wszak Amerykanie doskonale sobie do tej pory radzili) fatalnie wpływa na przedsiębiorczość, która zamiast przeznaczać te pieniądze na tworzenie miejsc pracy czy innowacje musi oddawać je fiskusowi. Nic zatem dziwnego, że bezrobocie w USA rośnie.
Kolejnym problemem jest to, że pompując publiczne pieniądze w gospodarkę (pomoc dla banków, czy firm motoryzacyjnych: General Motors oraz Chrysler) raczej nie uczy odpowiedzialności szefów tych przedsiębiorstw za ich politykę finansową. A skoro rząd raz pomógł nadal można być nieodpowiedzialnym, bo pewnie znów pomoże. A to wszystko za pieniądze innych podatników…
Grecja, jak również inne europejskie państwa będące na skraju kryzysu, są doskonałym przykładem na to, że nadmierne wydatki raczej przyczyniają się do katastrofy gospodarczej kraju niż ją powstrzymują. Do czego chce więc przekonać Europę prezydent Obama? Do zastosowania zasady: czym się strułeś, tym się lecz? To już było i się nie sprawdziło…
Źródło: money.pl, obserwatorfinansowy.pl
ISz