Jak studia nad procesem Galileusza sprawiły, że angielski naukowiec rozpoczął swą drogę od agnostycyzmu do katolicyzmu.
Tekst ukazał się w 75. numerze magazynu „Polonia Christiana” (lipiec-sierpień 2020)
Czasami brzemienne w skutki wydarzenia zaczynają się od banalnych pomyłek. Tak było w przypadku Franka Sherwooda Taylora, który w roku 1937 otrzymał propozycję wygłoszenia wykładu dla elitarnego stowarzyszenia brytyjskich wolnomyślicieli Rationalist Press Association. W rzeczywistości oferta była skierowana do innej osoby o tym samym nazwisku, lecz ktoś nadający list błędnie go zaadresował. Zanim ktokolwiek się zorientował, pomyłkowy adresat podziękował za wyróżnienie i zobowiązał się wystąpić z odczytem przed doborowym gronem słuchaczy. Na początku szefowie stowarzyszenia byli mocno skonfundowani, jednak po zapoznaniu się z życiorysem wykładowcy stwierdzili, że to bardzo dobry wybór. Frank Sherwood Taylor był kandydatem idealnym.
Wesprzyj nas już teraz!
W służbie nauki
Urodził się w roku 1897 w hrabstwie Kent. Po zdaniu egzaminu maturalnego został zmobilizowany do wojska i wysłany na front. 12 października 1917 roku wziął udział w jednej z najkrwawszych bitew pierwszej wojny światowej – pod Passchendaele niedaleko Ypres w Belgii. Tam zaofiarował się, że zastąpi starszego żołnierza na wysuniętym posterunku, w efekcie czego został ciężko ranny. W ciągu następnych dziewięciu miesięcy przeszedł czternaście operacji. Do końca życia będzie jednak utykał.
Przeżycia wojenne wywarły wpływ na wybór drogi życiowej młodzieńca. Pod Ypres po raz pierwszy w historii użyto przemysłowych gazów bojowych. Frank chciał, by w przyszłości zdobycze nauki wykorzystywano do celów pokojowych, a nie wojennych. Rozpoczął więc studia na wydziale chemii Uniwersytetu Oksfordzkiego, gdzie uzyskał tytuł doktora. W roku 1933 został profesorem chemii organicznej na uniwersytecie w Londynie. Rok później opublikował popularyzatorską książkę dla młodzieży zatytułowaną The Young Chemist (Młody chemik), na której wychowa się kilka pokoleń anglojęzycznych naukowców (na przykład laureat Nagrody Nobla z medycyny w 2002 roku, południowoafrykański biolog Sydney Brenner, wspominał, że jako dziecko po lekturze tej pracy sporządził w garażu prowizoryczne laboratorium i zaczął swe pierwsze eksperymenty).
Z czasem Frank Sherwood Taylor zaczął się specjalizować w wydawaniu książek poświęconych historii nauki. Szczególnie interesował się dziejami starożytnej i średniowiecznej alchemii, która z czasem dała początek nowoczesnej chemii. W roku 1937 założył nawet poświęcone tej tematyce czasopismo „Ambix”, którego został redaktorem naczelnym.
Jeśli chodzi o sprawy religijne, uważał się za osobę niewierzącą. Jego ojciec był agnostykiem, matka zaś anglikanką. On sam został ochrzczony i jako dziecko chodził do kościoła, ale w okresie dojrzewania stracił wiarę. Największy wpływ wywarła na to formacja szkolna przesiąknięta ideami pozytywizmu, scjentyzmu, i materializmu. Chłopiec zaakceptował darwinowską teorię ewolucji jako model wyjaśniający powstanie świata – choć nie dawała mu spokoju myśl, w jaki sposób dodając jeden atom do drugiego można uzyskać życie.
Gdy więc przyszło doń zaproszenie ze stowarzyszenia racjonalistów, zaczął się zastanawiać, jaki temat on, agnostyk i historyk nauki, mógłby zaproponować gronu wolnomyślicieli i antyklerykałów? Wpadł mu wówczas do głowy pomysł, by wygłosić referat o procesie Galileusza. Oferta spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Rozpoczął więc pracę nad odczytem o włoskim uczonym, nie przypuszczając nawet, dokąd go te badania zaprowadzą.
Czarna legenda
Studiując przypadek Galileusza, Taylor odkrył, że historia procesu wielkiego uczonego obrosła wieloma mitami, które powszechnie przyjmowano za niekwestionowane pewniki, choć nie odpowiadały rzeczywistości. Przede wszystkim Galileusz wcale nie udowodnił, że Ziemia obraca się wokół Słońca. W roku 1633 astronomowi zarzucono przed sądem, iż rozpowszechnia fałszywe dowody na prawdziwość systemu heliocentrycznego. Racja leżała po stronie kościelnych oskarżycieli. Problem Galileusza polegał na tym, że wyprowadził on prawdziwe tezy z błędnych przesłanek. Jedyny dowód na słuszność teorii kopernikańskiej, który przedstawił (o przypływach i odpływach morza), okazał się całkowicie fałszywy. Na rzeczywisty dowód trzeba będzie poczekać dopiero do roku 1728, gdy James Bradley zaobserwuje zjawisko aberracji światła. Tak więc z naukowego punktu widzenia to komisja kościelna (a nie Galileusz) miała rację, negując teorię zawierającą błędy i pozbawioną dowodów.
Angielski naukowiec przyznał, iż Kościół popełnił błąd, rozstrzygając spory naukowe na sali sądowej, jednak zauważył, iż rola papiestwa w tej sprawie została zdemonizowana. Widać to było zwłaszcza w porównaniu z protestantyzmem przedstawianym jako bardziej otwarty na odkrycia naukowe. A przecież nikt inny jak Luter sprzeciwiał się teorii heliocentrycznej, pisząc o głupocie Kopernika, a tezy Galileusza zwalczali zdecydowanie współcześni mu protestanccy akademicy. Na tym tle stosunek Kościoła do modelu kopernikańskiego odznaczał się – zdaniem Taylora – zadziwiającą ostrożnością. Katolickie elity były bardziej otwarte na przyjęcie tej teorii – pod warunkiem, że przedstawi się im przekonujące dowody naukowe.
Co więcej, brytyjski badacz ze zdumieniem odkrył, że Galileusz – wbrew czarnej legendzie – nigdy nie był torturowany, nie spłonął na stosie, ba, nie przesiedział nawet dnia w więzieniu. Nigdy też nie rzucił swym oskarżycielom w twarz słynnych słów: A jednak się kręci! (ta scena została wymyślona dopiero w roku 1757 w Londynie przez dziennikarza Giuseppe Barettiego). Astronom zmarł we własnym łóżku, opatrzony na ostatnią drogę sakramentami, w towarzystwie swej córki – siostry zakonnej Marii Celesty.
W efekcie swych badań Frank Sherwood Taylor doszedł do następującego wniosku: Jeśli twierdzenia o sprzeciwie Kościoła wobec nauki są tak słabo uzasadnione, to samo może dotyczyć wszystkich innych opowieści o jego złu, oszustwach i przesądach, o których wspominały protestanckie i racjonalistyczne odczyty. Nadal nie wierzyłem, ale teraz byłem otwarty na wiarę.
Jego referat dla stowarzyszenia racjonalistów wywołał konsternację wśród słuchaczy. Stał się punktem wyjścia do książki Galileusz i wolność myśli, która została opublikowana w roku 1938. W następnych latach badacz wspinał się po szczeblach naukowej kariery. W roku 1940 został kuratorem oksfordzkiego Muzeum Historii Nauki, później zaś dyrektorem Muzeum Nauki w Londynie i przewodniczącym Brytyjskiego Towarzystwa Historii Nauki. W międzyczasie jednak – 15 listopada 1941 roku – został przyjęty na łono Kościoła katolickiego.
Wiara i rozum
Podczas studiów nad procesem Galileusza, Frank Taylor doszedł do wniosku, że sprawa włoskiego astronoma wcale nie zakwestionowała nieomylności Kościoła, jak utrzymywali antykatoliccy polemiści. Ten atrybut Magisterium jest bowiem zarezerwowany jedynie dla kwestii dotyczących wiary i moralności. W związku z tym pojawiło się pytanie: czy wiara jest sprzeczna z rozumem, czy też są one do pogodzenia? Z pomocą angielskiemu badaczowi przyszła wówczas myśl francuskiego fizyka i matematyka Pierre’a Duhema, który precyzyjnie wyznaczył granice nauk ścisłych, pozostawiając poza nimi obszar spraw religijnych.
Rodziło się jednak kolejne pytanie: czy można wierzyć w prawdziwość opisów zawartych w Ewangeliach? To zależało od uznania wiarygodności świadków tamtych wydarzeń. Zagłębiając się w lekturze Nowego Testamentu, Taylor doszedł do wniosku, że żaden człowiek nie mógłby wymyślić takiej postaci jak Jezus Chrystus. Równie wielki wpływ wywarły na niego Wyznania świętego Augustyna. Zastanawiał się: Ten człowiek miał problem podobny do mojego. Miał większą inteligencję od mojej i znacznie większe siły duchowe. Dlaczego jego rozwiązanie nie mogłoby być moim rozwiązaniem?
Trwała wówczas druga wojna światowa, a on wiele rozmyślał o problemie zła. Do tej pory wierzył, że zło zostanie wyeliminowane przez rozwój nauki, która uczyni świat lepszym. Teraz jednak widział, jak uczeni, korzystając ze swej coraz większej wiedzy, konstruują coraz bardziej śmiercionośne urządzenia. Zrozumiał, że ludzka niegodziwość wcale nie wynika z niewiedzy. Problem leży głębiej: w samej naturze człowieka. Stopniowo odkrywał, że w otaczającym go świecie nie ma bardziej altruistycznej etyki niż chrześcijańska.
Utwierdziło go w tym przekonaniu napotkanie dwóch katolików, których tożsamości nigdy nie ujawnił. Stali się oni dla niego żywym przykładem, że można być miłosiernym, pokornym, a jednak nieugiętym w wierze i promieniującym świętością dla wszystkich, którzy mają oczy, żeby to zobaczyć. Jak wspominał, doświadczenie przebywania z nimi było dla zrozumienia przezeń chrześcijaństwa cenniejsze niż przeczytanie całych tomów traktatów teologicznych czy wysłuchanie kazań wielu elokwentnych kaznodziejów.
Właściwie intelektualnie był już gotowy do przyjęcia wiary, ale brakowało jeszcze aktu woli. Któregoś dnia nieoczekiwanie usłyszał głos: Dlaczego marnujesz swoje życie? W ciągu jednej chwili wszystkie opory nagle zniknęły. Pytany, dlaczego zwrócił się w kierunku katolicyzmu, a nie anglikanizmu, odpowiadał: Moim nauczycielem był święty Augustyn i ani przez chwilę nie wątpiłem, który Kościół rozpoznałby on jako swój, gdyby żył dzisiaj.
W następnych latach Frank Sherwood Taylor opublikował kilka książek, w których dowodził, że wiara i rozum nie są ze sobą sprzeczne. Obalał mity na temat niezgodności religii z nauką. Pisał też prace o średniowiecznej mistyce chrześcijańskiej. Gdy zmarł w roku 1956, współpracownicy podkreślali nie tylko jego ogromną wiedzę, lecz także dobroć, życzliwość dla innych i gotowość niesienia pomocy. Tak zapamiętany odszedł z tego świata uczony, który swe nawrócenie zawdzięczał… procesowi Galileusza.
Grzegorz Górny