12 listopada 2021

Współcześni genialni wynalazcy – których umysły już dawno oderwały się nie tylko od chrześcijańskich pojęć moralnych i pamięci o Stwórcy, ale nawet od tego, co większość populacji wciąż nazywa rzeczywistością – mają jednak coś wspólnego z „ludem”. Wiarę w to, że pomimo wszelkich niedoskonałości i świństw władza ostatecznie jednak kieruje się względem na dobro ogólne.

Mam tu na myśli nie tyle świadomych i cynicznych uczestników rządowych i globalistycznych agend, w rodzaju Williama Gatesa, ale raczej indywidua o osobowości „geeków”, które poświęcają swoje życie szczerze wierząc w wymyślane przez siebie narzędzia „świeckiego zbawiania” ludzkości – takie jak Elon Musk. A jakby komuś umknęło, to mam na myśli założyciela Tesli i SpaceX, który jako nastolatek z latarką pod kołdrą przez dwa dni „łykał” zakres wiedzy programistycznej, do opanowania której przeciętny śmiertelnik potrzebuje pół roku.

Geniusz/szaleniec w poszukiwaniu „Świętego Graala”

Wesprzyj nas już teraz!

Podążając przez stronice biografii Muska – co nie ukrywam, czyniłem z zainteresowaniem – odnajdowałem w nim postać na tyle fascynującą, że trudno mi tak po prostu wrzucić go do jednego worka z innymi współczesnymi „jeźdźcami Apokalipsy”. Oprócz nietuzinkowej biografii i prawie nadludzkich zdolności przerabiania informacji, w oczy rzuca się przede wszystkim całkowite pogrążenie w świecie własnych pasji i dążeń, przy zupełnym braku empatii. Nie bez znaczenia zapewne pozostaje tu fakt zdiagnozowania u Elona zespołu Aspergera.

Mniejsza o to, jak od garażowego informatyka wyrósł on do pozycji jednego z najbogatszych ludzi świata, którzy pragną zmienić oblicze Ziemi. Bardziej znamienne są cechy jego myślenia i działania, które możemy zaobserwować szczególnie jaskrawo na przykładzie spółki świadczącej loty kosmiczne, SpaceX. Obniżenie kosztów niewyobrażalne dla dotychczasowej, zdominowanej przez podmioty państwowe, branży kosmicznej oraz wysłanie w kosmos cywilnej floty to jedynie drobna rozgrzewka przed realizacją właściwego celu Elona Muska, jakim jest… kolonizacja Marsa.

Tak, na planecie Ziemia jest nas za dużo, poza tym zniszczyliśmy ją tak bardzo, że jedyną sensowną przyszłością jest dla nas uzyskanie statusu „gatunku multiplanetarnego” (termin multiplanetary species, który Elon wypowiada niczym Mojżesz słowa „ziemia obiecana”). Na Netflixie ukazują się właśnie nowe odcinki serialu dokumentalnego Odliczanie: Misja kosmiczna Inspiration4, z których możemy zaczerpnąć sporo z nastroju założyciela SpaceX i jemu podobnych entuzjastów. W migawkach telewizyjnych i wypowiedziach ludzi sukcesu, którzy mogą sobie pozwolić na cywilne loty w kosmos pobrzmiewa hurra-optymizm zdobywania wszechświata, którym pulsowała mowa, którą JFK wygłosił w 1962 roku przed wysłaniem pierwszego Amerykanina na Księżyc.

Serial przywołuje wspomnienie niezliczonych filmów o kosmosie, ratowaniu świata i ambicjach człowieka, które przekraczają atmosferę. Towarzyszy temu jednak refleksja, że to wszystko jeszcze do niedawna było pełną odpustowej amerykańskiej dumy rozrywkową fantazją i fikcją ekranu. I dźwięczy w głowie pytanie: A co teraz, kiedy to się dzieje, jest w zasięgu ręki i staje się pożywką dla urzeczywistnianych idei fixe geniuszy/szaleńców w rodzaju Elona Muska?

Pytania etyczne właściwie u niego nie występują. Pewność siebie, z jaką się wypowiada, zdaje się świadczyć o zupełnym ignorowaniu potencjalny dyskomfortu wywołanego świadomością, że powzięta przezeń diagnoza światowych problemów może nie być trafna… Po co człowiek miałby zaludniać Marsa? Bo jest nas, jak już wspomniałem, za dużo na Ziemi. Ale także dlatego, że – cytuję – życie multiplanetarne byłoby bardziej „ekscytujące”. I tak dochodzimy do momentu, gdy ekscytacje oderwanego od rzeczywistości miliardera wyznaczają nowe horyzonty ludzkości. Co mu bowiem pozostało, skoro wszelka nadprzyrodzona perspektywa zniknęła sprzed jego oczu i osiągnął prawie wszystko, co po ludzku mógł (w swoim mniemaniu) osiągnąć?

Reusibility is a Holy Grail – mówi Elon. „Możliwość ponownego wykorzystania to Święty Graal” – chodzi oczywiście o rakiety kosmiczne. Nie chcę się czepiać słów, ale trudno mi odeprzeć wrażenie, że tego typu wypowiedź, choć zanurzona w chrześcijańskiej symbolice, świadczy o niemal demiurgicznej samoświadomości Muska zdecydowanie dalekiej od uznania swojej podległości względem Stwórcy. Make science fiction non fiction forever – tak określa on doniosłość swego wynalazku – „na stałe sprawić, by fikcja naukowa przestała być fikcją”.

Od multiplanetaryzmu do… interhumanizmu?

Ale zostawmy wątek kosmiczny, doskonały dla zobrazowania osobowości genialnego Amerykanina urodzonego w Afryce, gdyż opatrzone przedrostkiem multi aspiracje Muska muszą mimo wszystko ustąpić tym, do których pasuje… inter. od razu zdradzę, że chodzi o interhumanizm. Otóż w innej antropologiczno-dziejowej refleksji obłąkany miliarder stwierdził, że jesteśmy już na etapie, gdy cywilizacyjna dominacja sztucznej inteligencji nad gatunkiem ludzkim jest tylko kwestią czasu. A jedynym wyjściem z tego impasu jest jego zdaniem… wszczepienie każdemu człowiekowi takiego czipa, który umożliwi nieograniczone korzystanie z zasobów internetu 24 godziny na dobę i w bezpośrednim przesyle do mózgu. Tak, to nie jest żart, a motywacją takiego pomysłu jest oczywiście… dobro ludzkości.

W taki sposób człowiek połączy swą naturę z superinteligencją i będzie mógł oprzeć się – tak dobrze przecież znanej z przywołanego już kina sci-fi – dominacji inteligentnych cyborgów nad człowiekiem. Tu rodzi się pytanie, na ile wyobraźnia Elona Muska ukształtowana została przez fikcję ekranu, a na ile stąpa po nawierzchni gnającej naprzód w nieokiełznanym postępie rzeczywistości? Granica pomiędzy tymi dwoma wymiarami jest tu nader płynna.

Cóż, całkiem miło kreśli się myśli o obłokach, w których bujają głowy miliarderów, przejdźmy jednak do tytułowej kwestii. Zastanawiająca jest bowiem charakterystyczna „wybiórczość” wizji owych gorących głów pełnych pomysłów na zbawienie ludzkości bez udziału wyższego bytu. Wizje te – a śmiało można przypisać je również Billowi Gatesowi – wzrastają w iście laboratoryjnych warunkach, w zupełnym oderwaniu od całościowej wiedzy na temat ludzkiej natury i mechanizmów funkcjonowania społeczeństw.

To trochę jak z 5G. Rozpalamy się do czerwoności przerzucając się różnej jakości argumentami na temat szkodliwości nowej technologii, nie zadając pytania o to, jak bardzo ułatwi ona – i tak rozwielmożnioną – inwigilację ze strony władzy. Retoryka Muska, w której kładzie on nacisk na bycie „konkurencyjnym” względem sztucznej inteligencji, konsekwentnie pomija ten aspekt. Tymczasem niepokojąco śliska jest granica pomiędzy utopią, w której człowiek lekkim poruszeniem szarych komórek i mocarnego mikroprocesora przenosi swą myśl na nieograniczone przestworza informacyjne a wizją zgoła dystopijną (i tu również niejeden tytuł filmowy ciśnie się na usta), w której jesteśmy organicznie podłączeni do globalnej sieci, podczas gdy jej administratorzy mogą nie tylko śledzić nas bez przerwy, ale i korzystać z wglądu w przerabiane przez nasze mózgi informacje.

Jakie intencje przyświecają Muskowi? Trudno powiedzieć. Jak typowy geniusz – i szaleniec – jest on nieodgadniony. Ale czytając śledząc jego koncepcje, trudno uniknąć wrażenia niesłychanej naiwności, jaka z nich przebija i która łączy go z tytułowym plebejuszem. Obie te grupy, genialna mniejszość i przeciętna większość, pozostają równie obojętne na potencjalne zagrożenia płynące z nadużywania przez władzę swoich prerogatyw. Czyż od rodziny, znajomych i przypadkowo spotkanych osób nie słyszymy, że władza – nawet pomimo wszystkich błędów i nielogiczności – „dba” o nas i kieruje się koniecznością zaradzenia naszym autentycznym problemom? Aż nazbyt jaskrawy przykład tego zjawiska mamy przy okazji zamordyzmu wprowadzanego pod pretekstem koronawirusa.

Wymowna (i w jakiejś mierze smutna) pozostaje refleksja, że – niezależnie czy mówimy o bajecznie bogatym geniuszu, czy też o plebejuszu walczącym o powszedni chleb – koniec obu jest podobny. Z jednej strony mamy wykorzenienie światopoglądu z odwiecznej gleby naturalnego porządku zasiewanej przez depozyt pozytywnego objawienia odbiera soki żywotne tym częściom umysłu, które odpowiadają za krytyczne postrzeganie politycznej rzeczywistości. Umysł taki, choćby najbardziej genialny, staje się biernym receptorem wizji świata stworzonej dla usprawiedliwienia negacji Boga i stosunku stworzenia do Stwórcy. Z drugiej prostą ludzką naiwność i niechęć do uznania w samym sobie roli krytyka wobec autorytetu władzy i sił rządzących światem.

Oba mechanizmy prowadzą dziś do podobnych w skutkach wniosków: władza nie stoi po stronie zła, więc pozostaje nam albo swobodnie puszczać wodze wynalazczej fantazji albo też oddawać się „prywatnemu życiu” w przeświadczeniu, że „i tak nic nie możemy”. I tak właśnie geniusz ramię w ramię z plebejuszem prowadzą nas wszystkich tam, dokąd ręka władzy prowadzi kij z marchewką, która – nie ważne czy poszatkowana do miski z ryżem kupionej z zasiłku, czy też unosząca się w kabinie statku kosmicznego – zawsze pozostaje tylko fikcją… nomen omen.

Filip Obara

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij