Moje pierwsze spotkanie z tradycyjną Mszą łacińską przypomniało mi o właściwym porządku stworzenia, w którym wszyscy jednomyślnie zwracamy się do Stwórcy Wszechświata – pisze Derya Little, nawrócona muzułmanka, która opisała swoje świadectwo w książce „A begginer’s guide to the Traditional Latin Mass.
„Kiedy Adam i Ewa postanowili ugryźć zakazany owoc, postawili się ponad Bogiem, wichrując porządek stworzenia. Grzech pychy, który był wynikiem tej nieuporządkowania, stał się odtąd centrum ludzkiej walki. Bez odpowiedniego spojrzenia i zrozumienia, kim jest Bóg i kim jesteśmy my i nasz bliźni w stosunku do Niego, chaos pozostanie nie tylko w społeczeństwie, ale w naszych duszach” – podkreśla wychowana w Turcji kobieta.
W jej opinii, lekarstwa na ten chaos nie przyniosła jej rodzinna religia. „Każdemu mojemu pełnemu szacunku, religijnemu działaniu towarzyszył paraliżujący służalczy lęk, który był zaszczepiony we mnie, jak i w każdym muzułmaninie od najmłodszych lat. Allah jest kapryśnym, nieprzewidywalnym bóstwem, które nie było związane zasadami konsekwencji i dobroci. Nasz rozum jest bezużyteczny, a nasza miłość nie ma sensu. Wszystko, co jesteśmy Mu winni, to nasze absolutne, niekwestionowane i niewątpliwe posłuszeństwo, w którym relacja pana i niewolnika jest najważniejsza” – pisze, wskazując na zaburzony w islamie porządek relacji człowiek-Stwórca.
Wesprzyj nas już teraz!
Little myliła się również sądząc, że przywrócenie naturalnego porządku stworzenia znajdzie w kładącym nacisk wyłącznie na człowieka ateizmie. Choć jest wdzięczna za usłyszenie Ewangelii z ust protestantów, w nabożeństwach czytania słowa i uwielbienia również nie znalazła recepty na trapiące jej duszę dylematy.
„Ani w zgromadzeniach poszczególnych denominacji, ani charyzmatycznych nie czułam się tak, jakbyśmy stali w obecności Boga lub klękali w adoracji przed Nim. Czułem się tak, jakbyśmy spędzali czas z naszym kumplem Jezusem. Gdybyśmy rzeczywiście wierzyli, że jesteśmy synami i córkami Boga Wszechmogącego, który stworzył nieskończony kosmos i najmniejszą komórkę w naszych ciałach, pomyślałem, że powinniśmy paść na kolana często lub przynajmniej raz w tygodniu w niedziele” – wspomina.
Olśnienie nadeszło dopiero wraz z poznaniem tradycyjnej liturgii.
„Kiedy po latach uczestniczyłam w mojej pierwszej tradycyjnej mszy łacińskiej w starym angielskim kościele z ławkami z ciemnego orzecha włoskiego, ta cześć, której doświadczyłam podczas mojej pierwszej Mszy św. osiągnęła nowy poziom. (…) To był Bóg, przed którym mogłam uklęknąć; Bóg, który trzymał naszą egzystencję w swoich rękach, ale postanowił upokorzyć się, aby stać się jednym z nas i cierpieć upokorzenie i śmierć w miłości, aby zbawić nas od naszej własnej grzeszności” – pisze.
„Gdy ksiądz i wierni stanęli twarzą w kierunku Pana, Msza nie była już skierowana ku księdzu, ale ku Bogu. Nie miało znaczenia, kim był ksiądz (…) sztywne rubryki i teksty modlitw zapewniały, że kapłan nie będzie w centrum kultu, ale będzie stał in persona Christi z ludem i dla ludzi podczas składania Najświętszej Ofiary Mszy, przekraczając granice czasu i przestrzeni
Tak, kapłan nie był w centrum uwagi, ale świeccy też nie (…) Cisza i powaga odwróciły naszą uwagę od nas samych i od siebie nawzajem, jednocząc nas w wyjątkowy sposób, gdy wszyscy skierowaliśmy wzrok ku niebu. Te wszystkie wrażenia doświadczyłam zanim studiowałam liturgię oraz poznałam znaczenie modlitw. Nawet dla nowicjuszy, tradycyjna Msza przedstawiała rodzaj kultu, który przeorientował nasze ciała, umysły i dusze do doskonałego porządku, w którym Pan otrzymał cześć, której był należny jako kochający Ojciec. Wreszcie mogłam nie tylko pochylić głowę, ale także uklęknąć w uwielbieniu i zjednoczyć swoje modlitwy z całym Kościołem. Światło reflektorów nie padało na kapłana, ministranta czy na zgromadzenie, ale na to, do czego należało: na ukrzyżowane Słowo Boże, które umiłowało świat aż do śmierci” – zaznacza autorka.
Źródło: rorate-caeli.blogspot.com
PR