Nie byłoby Kontrreformacji bez Towarzystwa Jezusowego. Zakon założony przez św. Ignacego stanowił opatrznościową odpowiedź na wyzwania epoki zagrażającej całkowitym zniszczeniem cywilizacji chrześcijańskiej na Zachodzie. To w dużej mierze dzięki jezuitom Polska i inne kraje katolickie nie pogrążyły się w protestanckich i relatywistycznych błędach. Jakże inaczej rzecz wygląda dzisiaj! Możemy przecież śmiało powiedzieć, że Towarzystwo Jezusowe znowu odgrywa kluczową rolę w budowaniu Kościoła przyszłości. Problem w tym, że ma to być Kościół wyzuty ze swojej tożsamości. Bez jezuitów nie byłoby dziś modernistycznej rewolucji.
Autentyczny zapał misyjny
Trudno byłoby choćby pobieżnie opisać zasługi jezuitów dla niesienia Ewangelii i wzmacniania katolicyzmu w minionych wiekach. W przypadku zakonu tak aktywnego i tak bogatego w powołania trzeba ograniczyć się do świętych – a i tych przecież było w Towarzystwie tylu, że możliwy jest tylko subiektywny wybór. Dzisiaj bardzo potrzebne jest pamiętać o gorliwości misjonarskiej założycieli zakonu.
Wesprzyj nas już teraz!
Św. Ignacy marzył o tym, by zginąć niosąc Chrystusa muzułmanom; bez cienia wątpliwości nie podpisałby żadnej deklaracji z imamami stawiającej świętą katolicką wiarę na równi z mahometanizmem. Św. Franciszek Ksawery nawracał Azjatów dbając o wykorzenianie najmniejszych choćby przejawów kultu dla pogańskich bałwanów. Przy tym wielkim świętym figurki Pachamamy trafiałyby natychmiast do rzeki lub w płomienie; andyjski demon nie mógłby liczyć na honory obnoszenia ulicami Wiecznego Miasta. Inni jezuiccy apostołowie Azji, jak choćby św. Paweł Miki, który jeszcze tuż przed swoim ukrzyżowaniem wzywał Japończyków do przyjęcia chrztu, dalecy byli od relatywistycznego dostrzegania alternatywnej drogi do zbawienia w rodzimych obrzędach Kraju Kwitnącej Wiśni.
Św. Piotr Kanizjusz, zwany drugim apostołem Niemiec, doskonale znał protestantyzm; nie czynił jednak ze swojej wiedzy użytku po to, by promować interkomunię, ale by wykazywać odstępcom ich rażące błędy i przestrzegać katolików – zwłaszcza katolickich władców – przed jakimkolwiek fałszywym dialogiem z heretykami.
Jeden z patronów Polski, św. Andrzej Bobola, zginął męczeńską śmiercią zadaną mu przez Kozaków. Nienawidzili go, bo przez lata nawracał prawosławnych na prawdziwą wiarę, wzywając ich do jedności z Rzymem. Dzisiaj o nawracaniu wschodnich schizmatyków chyba już nikt nie myśli; zupełnie jakby uwieńczone krwawym laurem męczeństwa wysiłki św. Andrzeja nie były przejawem umiłowania Chrystusa i Jego Kościoła, ale jakimś historycznym błędem uwarunkowanym niedoskonałą świadomością eklezjalną. Wreszcie przykład ks. Piotra Skargi, którego proces beatyfikacyjny wciąż się toczy… Warto zastanowić się, jak wyglądałaby współczesna Polska, gdyby w ciągu ostatnich trzydziestu lat znalazł się choć jeden kapłan tak odważnie, nieprzejednanie, szczerze i mądrze wzywający do nadania katolicyzmu właściwego mu w kraju miejsca. Być może ustrzeglibyśmy się wówczas tylu straszliwych plag, które nękają nasze wymierające społeczeństwo, pogrążające się coraz głębiej w ciepłym a śmiercionośnym bagnie samozadowolenia.
Jezuici dawnych wieków wiedzieli, co oznacza ich dewiza Ad maiorem Dei gloriam. Większa chwała Boża to katolicki duch pokory, katolickie obyczaje, katolickie życie narodów, wreszcie – katolicki świat.
Zapał do dialogu z duchem tego świata
Dzisiaj z tego ducha gorliwości niewiele zostało. Najsłynniejszym jezuitą świata jest Jorge Mario Bergoglio, papież Franciszek. Papież, którego pontyfikat przebiega pod znakiem dialogu ze wszystkimi, aż po granicę wejścia w mityczne braterstwo grożące zaciemnieniem podstawowych prawd chrześcijańskich. Nie miejsce tu, by opisywać dzieje jego posługi; zgodzi się każdy, że z radykalnego charyzmatu misyjnego założycieli Towarzystwa Jezusowego niewiele widać dziś w działaniach Ojca Świętego, nawet jeżeli o misyjności mówi się tak wiele.
Gdybyż był to wyjątek! Ale kim jest dzisiaj sam przełożony generalny zakonu, o. Arturo Sosa Abascal? To człowiek, który podważa nieomylność Kościoła, twierdząc, że skoro w czasach Pana Jezusa nie było dyktafonów, to nikt tak naprawdę nie wie, co Chrystus mówił. Człowiekiem, który utrzymuje, iż diabeł to tylko metafora; w konsekwencji wszystkie biblijne opowieści o osobowym działaniu szatana musielibyśmy uznać za bujdy dla niedouczonych, albo za alegorie wymagające odczytania w kluczu nowoczesnej naukowej pseudointerpretacji Pisma Świętego.
O żadnym szeregowym jezuicie nie jest dziś w mediach tak głośno, jak o ks. Jamesie Martinie, amerykańskim duchownym, który zajmuje się „dialogiem” ze środowiskiem LGBT. Jego „dialogowanie” polega między innymi na uczestnictwie i zachęcie do organizacji obrazoburczych i sprośnych tęczowych marszów, udostępnianiu w mediach społecznościowych wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej sprofanowanego symboliką rozpusty czy przekonywaniu homoseksualistów w książkach, wywiadach i konferencjach, że Bóg kocha ich takimi, jakimi są – prawda to, ale o grzechu tutaj się nie wspomina. Gdyby ks. Martina inni jezuici jeszcze upominali… Jest jednak wprost przeciwnie. Od jezuickiego papieża otrzymał przecież niedawno utrzymany w ciepłym tonie list, który zachęca go do kontynuowania dotychczasowej pracy i stawia innym kapłanom za wzór. Księży „Martinów” jest zresztą w zakonie jezuitów więcej. Przykładowo w Niemczech działa ks. Ansgar Wucherpfennig SJ, który nie kryje się z błogosławieniem par homoseksualnych, a poza tym oręduje też za sakramentalnym diakonatem kobiet i interkomunią z protestantami. Miał swego czasu problemy w Watykanie, ale wstawili się za nim możni protektorzy. Ciekawe, czy z samego Towarzystwa?
W kwestii ideologii LGBT honor Towarzystwa miał szansę uratować kard. Luis Ladaria Ferrer SJ, prefekt Kongregacji Nauki Wiary. W marcu tego roku wydał przecież dokument piętnujący błogosławienie par homoseksualnych. Szkoda, że nikt się nie przejął, co pokazały reakcje w krajach niemieckojęzycznych. Może dlatego, że nie było pewności, czy dokument popiera papież, a może dlatego, że kardynał Ladaria jest średnio wiarygodny w roli obrońcy ortodoksji – w końcu jeszcze niedawno firmował częściowe dopuszczenie protestantów do Komunii świętej w Niemczech.
Oczywiście kryzys zakonu jezuitów widoczny jest nie tylko w przypadku pojedynczych i prominentnych osób. Tylko kilka przykładów bardziej strukturalnych problemów. Parafia Trójcy Świętej w Waszyngtonie w USA głośno deklaruje, że nie odmówi Komunii świętej nikomu, nawet takim politykom, którzy popierają legalne mordowanie dzieci (jak Joe Biden). Jezuicki magazyn „America” (pisuje tam ks. Martin) postanowił w tym roku poddać w wątpliwość zasadność zniesienia dyspensy wprowadzonej na okoliczność koronawirusa, sugerując, że być może i tak można nadal nie chodzić na niedzielną mszę świętą. Jezuicka szkoła Brebeuf z Indianapolis utraciła tytuł katolickiej, bo wbrew woli arcybiskupa nie chciała zrezygnować ze współpracy z nauczycielem żyjącym w związku homoseksualnym. Jezuicki Uniwersytet w Guadalajara w Meksyku zorganizował debatę o „prawie do decydowania” – zaproszono trzy kobiety popierające legalność mordowania dzieci. Jak przekonywał w kontekście aborcji rektor uczelni, ks. José Morales Orozco SJ, trzeba szanować „swobodę sumienia”.
Na jezuickim Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim kilka lat temu pewien uczony kapłan używał adhortacji Amoris laetitia jezuickiego papieża, by dowodzić archaiczności Humanae vitae św. Pawła VI i apelować o dopuszczalność antykoncepcji. Gdy prymas Anglii kard. Vincent Nichols po kilku latach usunął z diecezjalnego kościoła grupę aktywistów LGBT, którzy organizowali msze święte dla homoseksualistów (oczywiście w duchu otwartości, to znaczy z zapomnieniem o grzechu), ci znaleźli nowy przyczółek w londyńskim jezuickim kościele Niepokalanego Poczęcia.
Polska nie jest wyjątkiem
A to wszystko tylko kilka przykładów pierwszych z brzegu. W Polsce, oczywiście, również wiele się dzieje. W naszej ojczyźnie działa dzisiaj wielu świątobliwych jezuitów. Nie znam wszystkich, nie znam nawet niewielkiej części z około 600 członków Towarzystwa. Mimo wszystko nawet mnie łatwo byłoby wymienić kilka wspaniałych i jaśniejących nazwisk; nie uczynię tego jedynie z szacunku dla wszystkich tych wspaniałych naśladowców św. Ignacego, o których nie wiem. Każdy postronny obserwator może jednak łatwo stwierdzić, że – dlaczego tak jest? – najbardziej znani współcześni polscy jezuici to bynajmniej nie obrońcy niezmiennego depozytu wiary.
Na myśl przychodzi natychmiast środowisko związane z portalem Deon.pl, który jeszcze do niedawna aktywne uczestniczył w torowaniu w Polsce drogi rewolucji seksualnej. Po odejściu z funkcji Dyrektora Naczelnego Wydawnictwa WAM ks. Jacka Siepsiaka SJ sprawy się nieco wyprostowały i daj Boże, będą zmierzać ku lepszemu. Wciąż jednak można tam przeczytać takie teksty, jak choćby następcy ks. Siepsiaka, ks. Jakuba Kołacza SJ, który w tekście „W Kościele już nigdy nie będzie jak dawniej” pisał dość pozytywnie o „uczestniczeniu w Eucharystii on-line” przez wirtualny „tłum” wiernych. Te stwierdzenia jednak bledną i idą szybko w zapomnienie, gdy zestawić je z wypowiedziami dwóch najpopularniejszych chyba w mediach jezuitów, ks. Jacka Prusaka i ks. Grzegorza Kramera. Popularność ich zresztą nie dziwi; świeckie media zawsze raduje, gdy mogą dostrzec w Kościele katolickim przejawy głębokiego zeświecczenia i przejęcia ducha modernizmu. Dlaczego jednak ich działalność nie spotyka się z reakcją przełożonych? A przecież ks. Jacek Prusak tyle razy wypowiadał już niebywałe sądy na przykład na temat nauczania św. Pawła Apostoła na temat homoseksualizmu, że chyba tylko ślepiec nie dopatrzyłby się w tym cichego budowania frontu poparcia idei wykuwanych na Zachodzie przez takich koryfeuszy rewolucji seksualnej jak ks. Martin. O księdzu Kramerze, z całym szacunkiem dla jego z natury rzeczy niewidocznej codziennej pracy duszpasterskiej, trudno wypowiadać się bez bólu, a wybór przykładowych, porażających katolików wypowiedzi nastręcza trudu z racji ich mnogości. Wystarczy przypomnieć, że ten popularny kapłan dziękował swego czasu „za odwagę” samobójcy Piotrowi S., który protestując przeciwko PiS podpalił się pod Pałacem Kultury i Nauki. Samobójstwo w imię walki z PiS jako przejaw odwagi? Choć minęły od tych słów lata, do dziś trudno mi to komentować.
Prawdziwi atleci Chrystusa
Jakiego Towarzystwa Jezusowego potrzebuje dzisiaj Kościół katolicki? To pytanie, które powinni zadać sobie wszyscy katolicy, na czele z katolicką hierarchią. Czy Jezus Chrystus potrzebuje na ziemi zakonu swojego Imienia, który bryluje wśród pogańskich elit, angażuje się na rzecz rozwadniania moralności i prawd Ewangelii? A może raczej potrzebuje zakonu, który – tak jak przed wiekami – będzie aż po męczeństwo niósł tę samą, pełną i niezafałszowaną Ewangelię do wszystkich, do schizmatyków, heretyków, ateistów i pogan? Jeżeli nasza katolicka wiara jest prawdziwa – a gorąco wierzę, że tak jest – to odpowiedź wydaje się oczywista. Potrzeba tej drugiej postawy, tylko i wyłącznie niej. Czy uda się ją jeszcze w Towarzystwie odbudować? A może półki jezuickich bibliotek za bardzo już uginają się pod ciężarem dzieł takich jezuickich modernistów jak ks. Karl Rahner, ks. Augustin Bea, ks. Pierre Teilhard de Chardin, o licznych neomarksizujących teologach wyzwolenia nie wspominając? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Dla Boga nie ma nic niemożliwego, powiada nasz Pan; ale konieczna jest z Nim nasza ludzka współpraca. Módlmy się o światło dla zakonu jezuitów. Papież Pius XII w 1957 roku określił św. Andrzeja Bobolę mianem niezwyciężonego atlety Chrystusa. Oby wszyscy członkowie Towarzystwa zasłużyli sobie na podobne wyróżnienie. Daj Boże, by stali się ponownie narzędziem ratunku Kościoła, wykonawcami Bożego dzieła – już nie kontrreformacji, ale kontrrewolucji, zaczynem odbudowy chrześcijańskiego ładu w dzisiejszym świecie.
Paweł Chmielewski