31 sierpnia 2022

Od „Nimfomanki” do Mszy Trydenckiej. Historia ocalenia Shii LaBeoufa

(Źródło: YouTube/Padre Pio Official Trailer)

Świadectwo nawrócenia znanego m.in. z serii Transformers aktora zelektryzowało amerykańską opinię publiczną, a zafiksowanych na punkcie walki z Tradycją kościelnych modernistów przyprawiło o ból głowy. 

Słowem wyjaśnienia; pozycja aktora w amerykańskim społeczeństwie cieszy się nieporównywalnie większym szacunkiem niż w Polsce. Podczas, gdy nad Wisłą, zdegradowani do roli pierwszych lepszych celebrytów stanowią głównie źródło złośliwych tematów na portalach plotkarskich, filmowe gwiazdy za oceanem postrzegane są jako ucieleśnienie american dream; symbole sukcesu będącego efektem ciężkiej pracy, talentu i łutu szczęścia. Natomiast popularność stworzonych przez nich kreacji rozlewa się szeroko poza granice USA, kształtując w niemałym stopniu krajobraz kulturowy zachodnich społeczeństw.

Nic zatem dziwnego, że jeden z takich współczesnych nadludzi, Shia LaBeouf, któremu – jak sam podkreślał – „Bóg nie miał już nic do zaoferowania”, swoim wyznaniem o nawróceniu wzbudził nie lada sensację. Wszak pięknym, młodym i bogatym rezydentom fabryki snów, jeżeli mówimy już o zaangażowaniu religijnym, dużo częściej przychodzi na myśl chociażby podążanie kosmicznymi ścieżkami scjentologów, niż wstąpienie w szeregi nie mającej ostatnio dobrej prasy wspólnoty.

Wesprzyj nas już teraz!

I jak to w takich przypadkach bywa, drogę do Chrystusa poprzedziły lata nurzania w najgorszych grzechach. Osiągając status międzynarodowej gwiazdy zaledwie w wieku 21 lat, LaBeouf szybko zachłysnął się wszystkim co Hollywood miał do zaoferowania najgorszego. Rola w pół pornograficznym filmie Nimfomanka (trzeciej odsłonie nieformalnej trylogii Larsa von Triera, której pierwsza część nosi tytuł „Antychryst”), stanowiła symbol upadku uwikłanego w spiralę alkoholizmu, seksu i problemów z prawem aktora.

Jak przyznał w rozmowie z biskupem Robertem Barronem, moment wejścia na drogę nawrócenia nastąpił kiedy znalazł się na samym dnie.

„Skrzywdziłem już tyle osób, że nikt, włącznie z moją matką nie chciał mnie znać. Agenci nie dzwonili z propozycjami, nie chciałem być już więcej aktorem, moje dotychczasowe życie waliło się kawałek po kawałku. Nie miałem ochoty w ogóle wychodzić z domu” – wspominał mroczny czas. „Naładowany pistolet leżał na stole” – podkreślał, wskazując na gotowość skończenia ze sobą.

Nic dziwnego, że 36-letni LaBeouf mówi o momencie nawrócenia w kategorii dosłownie „ratującego życie doświadczenia”.

To tak jak z dobrą muzyką

Jego powrót do Boga rozpoczął się wraz z przyjęciem propozycji zagrania o. Pio w filmie Abla Ferrary. Choć, jak wspomina święty z Pietrelciny dosłownie „uratował mu życie”, to posłużył się przy tym pięknem przedsoborowej liturgii. Narzędziem dzisiaj marginalizowanym, a nawet prześladowanym – podobnie jak sam włoski stygmatyk za życia.

„Msza trydencka dotyka mnie bardzo głęboko” – wyznał LaBeouf. Zapytany przez wyraźnie zdziwionego biskupa, dlaczego, odparł: „Ponieważ nie czuję się jak ktoś, komu chce się wcisnąć auto. Kiedy idę na Mszę z gitarami i tak dalej (…) czuję, jakby ktoś chciał sprzedać mi pewną ideę. Msza łacińska natomiast sprawia, że czuję się przyciągany w stronę czegoś wyjątkowego. Czegoś bardzo cennego” – wyjaśnił, ku zaskoczeniu hierarchy.

„To trochę jak z dobrym zespołem. Kiedy czyjaś muzyka jest ci narzucana z góry, nie czujesz tego w ten sam sposób jak wtedy, gdy sam go odkrywasz. Ich muzyka staje ci się bliska, czujesz, że znalazłeś coś wspaniałego i strasz się chronić to, co tak doskonale do ciebie przemawia” – przyznał.

Co więcej, to właśnie studiowanie nabożnego sposobu celebracji Najświętszej Ofiary przez włoskiego świętego zwróciło jego oczy ku tradycyjnej liturgii. Natomiast jako aktor, jak mało kto dostrzegł znaczenie roli kapłana w jak najlepszym oddaniu doświadczenia zbawczej Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa.

Swoim świadectwem zadał również kłam twierdzeniom, jakoby Msza trydencka stanowiła „skamieniałe”, zrytualizowane i przeintelektualizowane formy, niedostosowane do wymagających emocjonalnego zaangażowania czasów. Choć, jego zdaniem „Msza trydencka może sprawiać wrażenie ekskluzywizmu”, przykładowo, ponieważ trzeba znać łacinę, to „sam sposób sprawowania liturgii może przemawiać lepiej niż słowa, jak w przypadku Mszy sprawowanej przez o. Pio”.

„To uczucie wydaje się nawet silniejsze niż w przypadku, gdy znam każde, pojedyncze słowo. Zabiera mnie ze sfery intelektu i przenosi wprost do królestwa emocji (…) Zostaję więc z tym uczuciem świętości i zjednoczenia” – podkreślał.

A nikt nie zaświadczy o tym lepiej, jak osoba, która zarabia na chleb właśnie sprzedawaniem emocji.

Whisky on the rock

Przypadek LaBoufa potwierdza krytyczną diagnozę kryzysu współczesnego Kościoła. Artystę ze światem u stóp, a na dodatek wojującego agnostyka do konfesjonału nie przyciągnął hałas płynącego ze stadionu „chrześcijańskiego rocka”, ale cisza i tajemnica przedsoborowej Eucharystii. Wychowanego w męskim duchu „kowala własnego losu”, nie pociągał „sfeminizowany, słodki, łagodny, wszystko-kochający Jezus-buddysta”, lecz radykalny św. Jan Chrzciciel, który swoją bezkompromisowość przypłacił życiem.

Brudy, o jakich wielu się nawet nie śniło, obmył klęcząc w konfesjonale, a nie leżąc na wygodnej sofie „słuchającego” i „towarzyszącego” księdza-psychologa. Płynące z rozgrzeszenia ukojenie przyniosło dopiero wyznanie grzechów, a nie ciągłe usprawiedliwianie za pomocą rozwodnionej nauki i wciąż obniżanych standardów moralnych.

Powiedzenie słynnego dominikanina, o. Joachima Badeniego, że katolicyzm to nie słodki soczek lecz „whisky on the rock” doskonale sprawdziło się w przypadku LaBeoufa. Aktor odnalazł wartość w praktykach, które zawierają prawdziwy, gęsty, surowy lecz wspaniały smak chrześcijaństwa.

Na koniec rozmowy, biskup Barron wyjaśnia, że „po tym momencie zaczynasz zastanawiać się, po co Bóg Cię wezwał”. Choć historia życia LaBeoufa – jak każdego z grzeszników – obfitować będzie w zwroty i upadki, to już dzisiaj można powiedzieć, że jednym z tych powodów jest przywrócenie pamięci o rugowanych skarbach Tradycji Kościoła, którym odbiera się wszelką wartość i spycha do katakumb.

Piotr Relich

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij