9 stycznia 2022

Odbudowa Kościoła nastąpi tylko w Chrystusie. Układanie się ze światem to pułapka. Ekskluzywna rozmowa PCh24.pl z kardynałem Eijkiem

Holandia to przykład kraju, w którym wiara katolicka została niemal całkowicie zapoznana. Kościoły świecą pustkami albo są po prostu sprzedawane. A jednak, jak mówi arcybiskup Utrechtu i prymas Niderlandów, kardynał Willem Jacobus Eijk, Bóg żyje w Holandii. Jak wygląda dziś stan wiary w tym państwie? Jakie perspektywy widać przed katolicyzmem w Europie w ogóle? O tym z kardynałem rozmawia Paweł Chmielewski.

***

Kościół katolicki jest pogrążony w poważnym kryzysie. Widać go nie tylko w Europie, ale i globalnie. Kryzys przejawia się zarówno w spadku liczby wierzących, jak i w sprawach doktrynalnych. Jak Wasza Eminencja mógłby zdefiniować obecny kryzys? Co jest w jego centrum: czy to kryzys struktur, czy raczej wiary?

Wesprzyj nas już teraz!

Kardynał Willem Jacobus Eijk: Kryzys wiary i kryzys struktur idą ręka w rękę, nadając sobie nawzajem impetu. Punktem startowym obecnego kryzysu wiary są lata 60., kiedy Zachód został opanowany przez indywidualizm. Mimo wszystko już w latach 20. ubiegłego stulecia byli księża, którzy niepokoili się siłą wiary wielu swoich parafian. Niektórzy ludzie chodzili na Mszę tylko z powodu presji społecznej. Katolik był częścią grupy o określonej tożsamości: czytało się katolickie gazety i magazyny, dzieci chodziły do katolickiej szkoły, uczęszczało się do katolickich stowarzyszeń i klubów sportowych. Wiele z tych zachowań było przesądnych, wielu parafian nie miało silnego wewnętrznego życia wiary, nie miało żadnej osobistej relacji z Chrystusem.

W latach 60. młodzi ludzie mieli więcej pieniędzy i więcej czasu. Dobrobyt sprawił, że możliwe stało się życie niezależnie od innych, a to doprowadziło do głęboko indywidualistycznej kultury, która jest tak charakterystyczna dla naszych czasów. Żądali wolności – wolności dokonywania własnych wyborów, wolności zajmowania centralnego miejsca na scenie jako indywidualności. To oznaczało też, że buntowali się przeciwko autorytetowi, włączając w to Kościół i jego nauczanie. Ponieważ dla wielu ludzi ich własna wiara była raczej obyczajem niż rzeczywistością wewnętrzną, wybrali własną indywidualną wolność. Co więcej – w Holandii – zmiany zainicjowane przez II Sobór Watykański wcielono w życie bardzo szybko i w sposób ekstremalny. Dla wielu odnowa w Kościele nie poszła zbyt daleko: w Holandii około 1000 księży opuściło w latach 60. posługę; większość z nich chciała wziąć ślub. Nie dawało to dobrego przykładu wierzącym.

Ten kryzys wiary przeszedł szybko w kryzys struktur. Katolickie stowarzyszenia zaczęły upadać – ludzie nie przejmowali się już katolicką tożsamością. Trwającym wciąż procesem jest zamykanie kościołów, główne dlatego, że są zbyt duże biorąc pod uwagę liczbę ludzi, która nadal uczęszcza na niedzielną Mszę świętą. Nie ma pieniędzy, by utrzymać wszystkie te budynki.

Gdy katolickie struktury uległy osłabieniu – mniej katolickiej edukacji, brak katolickich stowarzyszeń – katolikom było też trudniej karmić wiarę w życiu codziennym. Co więcej holenderskie parafie stały się bardzo duże: jeden ksiądz (jakkolwiek wspierany przez kapelana, diakona i świeckich pracowników duszpasterskich) jest niekiedy odpowiedzialny za opiekę duszpasterską nad 10-15 kościołami w parafii. W momencie, w którym te struktury się kruszą, bycie samotnym katolikiem bywa trudne. Z całą pewnością jest tak wtedy, kiedy społeczeństwo jest niechętne religii, jak jest to w przypadku Holandii.

W Holandii – tak jak zresztą w wielu innych krajach zachodniej Europy – postanowiono „ratować” Kościół upodabniając go do obecnej rewolucyjnej kultury. Ta droga przyniosła jednak fatalne owoce. Jak ocenia to Wasza Eminencja?

Przez szereg dekad wielu ludzi uważało, że wszystko uległoby zmianie, gdyby Kościół bardziej przystosował się do współczesnego społeczeństwa. Wtedy ludzie wróciliby do Kościoła. Okazało się jednak, że to iluzja. Kościoły, które w dużym stopniu przystosowały się do współczesności, tak jak Kościół anglikański w Anglii, opustoszały szybciej niż Kościół rzymskokatolicki czy ortodoksyjne wspólnoty protestanckie. Nie powinniśmy ignorować tego ostrzeżenia. Ostateczne to Kościół jest wezwany do tego, by profetyczny głos był słyszalny. Zatapiając się w otoczeniu Kościół zaprzeczyłby sam sobie. Wierzący mają za zadanie być „solą ziemi”, jak mówi Jezus w Ewangelii św. Mateusza. Widać teraz wyraźnie, że najżywsze są te parafie, w których liturgia jest godnie sprawowana, a ludzie mają odwagę bronić swojej wiary. Takie parafie znajdują się często w dużych miastach; w życiu parafialnym uczestniczą tam młodzi i katoliccy migranci. Takie parafie mają siłę przyciągania, nawet jeżeli liczby cały czas, oczywiście, są ograniczone. Wielkie katolickie struktury nie wrócą w najbliższej przyszłości, ale to od dzisiejszych wierzących zależy, czy utrzymają wiarę i przekażą ją następnemu pokoleniu.

W odpowiedzi na kryzys papież Franciszek zaproponował w maju tego roku drogę synodalną – synod o synodalności. Jak Wasza Eminencja rozumie synodalność? Wydaje się, że ta koncepcja nie jest jasno zdefiniowana. Jaki jest tego właściwie cel?

Synod Biskupów został ustanowiony przez papieża Pawła VI podczas II Soboru Watykańskiego (1962-1965). W ten sposób papież odpowiedział na pragnienie jego uczestników zachowania żywotności pozytywnej atmosfery, którą Sobór wytworzył w Kościele. Nadchodzący Synod Biskupów (2023) będzie 30-tym synodem. Obecne dwuletnie globalne przygotowania są nowością i stanowią duże wyzwanie. Synodalność znaczy: być razem w drodze. Razem z Chrystusem jesteśmy w drodze do Królestwa Bożego. Ten ogólnoświatowy proces synodalny nie jest jedynie sondażem różnych opinii czy idei. Chodzi o odnalezienie wspólnej drogi, dzięki której Kościół mógłby nadal wypełniać swoją misję w dzisiejszych czasach i w obecnej kulturze. Ta misja jest taka sama, jak zawsze na przestrzeni wieków, od samego początku: głosić Chrystusa i Jego Ewangelię. Idąc przez ten proces modlimy się o światło Ducha Świętego. To on jest “Pocieszycielem”, którego Jezus obiecał nam w Ewangelii i dał swojemu Kościołowi w Dzień Pięćdziesiątnicy. Modlimy się, byśmy pod przewodnictwem Ducha Świętego mogli znaleźć wspólną drogę rozmowy ze sobą nawzajem. Dlatego jest tak ważne, by każde spotkanie w kontekście procesu synodalnego rozpoczynać modlitwą do Ducha Świętego: Adsumus, Sancte Spiritus (Jesteśmy przed Tobą, Duchu Święty).

Watykan dostarczył listę dziesięciu tematów dla procesu synodalnego. Holenderska Konferencja Biskupów w pierwszej fazie procesu synodalnego w holenderskich diecezjach skupia się na trzech tematach z tej listy: celebracje liturgiczne, wspólna odpowiedzialność za misję, dialog w Kościele i społeczeństwie. Ten wybór jest motywowany troską o ewangelizację czy reewangelizację naszego regionu. To ważne, byśmy razem myśleli o wspólnej drodze głoszenia Chrystusa i Jego Ewangelii tak owocnie, jak to tylko możliwe. W celebracjach liturgicznych jesteśmy karmieni w naszej wierze i w naszym życiu jako uczniowie Chrystusa dzięki słuchaniu Słowa Bożego i przyjmowaniu sakramentów. Misja oznacza, że otwarcie dzielimy się naszą wiarą. By to robić, musimy dalej angażować się w dialog ze społeczeństwem.

Zanim jeszcze światu zaoferowana została droga synodalna, procesy synodalne wystartowały już w dwóch obszarach: niemieckojęzycznym i latynoamerykańskim. Propozycje dla Kościoła w obu tych regionach, zwłaszcza w przestrzeni niemieckiej, są często bardzo niepokojące. Jaka może być rola niemieckich i latynoamerykańskich hierarchów oraz teologów w budowaniu synodalnego Kościoła przyszłości?

To, co jest problematyczne w synodzie, który od kilku lat odbywa się w Niemczech, to fakt, że przyjął on formę otwartej debaty nad konkretnymi tematami, takimi jak celibat, rola kobiety na kościelnych urzędach oraz nauczanie na temat moralności seksualnej. W dodatku niemieccy biskupi już ogłosili, że wyniki tej debaty będą wiążące. Tymczasem niemiecki synod toczy dyskusję nad nauczaniem Kościoła, które nie może być zmienione. Stąd synod ten może jedynie wzmóc chaos – i tak już wśród katolików bardzo duży. Nic na to nie poradzę, ale mam wrażenie, że niemiecka droga synodalna, dyskusja o tematach, które związane są – choć nie wiadomo w jaki dokładnie sposób – z problemem nadużyć seksualnych, jest w istocie próbą odwrócenia uwagi od realnego, bardzo dużego problemu, jakim jest zajmowanie się skargami w sprawie wykorzystywania nieletnich, które wielu ludzi składa wobec współpracowników Kościoła. Sam papież Franciszek poinformował niemieckich biskupów latem 2019 roku, że reforma strukturalna, która chce adaptacji do współczesnych czasów, nie jest odpowiedzią na kryzys wiary w Niemczech. Według papieża wiodącym kryterium w procesie musi być ewangelizacja, bo to ewangelizacja jest prawdziwą i zasadniczą misją Kościoła. Watykan wskazał też, że tematy niemieckiego synodu odnoszą się do uniwersalnych nauk Kościoła i decydowanie o nich nie jest sprawą dla biskupów jakiegokolwiek pojedynczego kraju.

W Holandii mamy bolesne doświadczenia związane z takimi inicjatywami. Po II Soborze Watykańskim odbył się w latach 1966-1970 Sobór Duszpasterski w Noordwijkerhout. Była to inicjatywa holenderskich biskupów. Ten duszpasterski sobór zarekomendował między innymi dopuszczenie kobiet do wszystkich święceń oraz zniesienie obowiązkowego celibatu kapłańskiego. Spowodowało to duże problemy w relacjach z Watykanem oraz podziały pomiędzy holenderskimi katolikami. Wielu było rozczarowanych, że nie zostały spełnione wysokie oczekiwania wzbudzone przez sobór duszpasterski. Papież Franciszek podkreślił, że takich decyzji nie może podejmować krajowa prowincja kościelna. W obecnym ogólnoświatowym procesie synodalnym takich tematów nie ma na liście dziesięciu zagadnień wskazanych przez Watykan.

Kryzys katolicyzmu w Holandii jest, można powiedzieć, modelem problemów Kościoła na Zachodzie. Masowy katolicyzm kruszy się także w Polsce. Jak Wasza Eminencja patrzy na przyszłość katolicyzmu w Europie? Chrześcijaństwo jest coraz mniej tolerowane: jeżeli nie chce zaakceptować wizji sekularnej, jest zwalczane. Jak mamy działać w tej sytuacji, pod wieloma względami zupełnie nowej?

Często miałem okazję zobaczyć, że sytuacja Kościoła rzymskokatolickiego w Holandii jest, niestety, zwiastunem tego, co czeka resztę Europy. Implozja Kościoła w Holandii zaczęła się w latach 60. i przyspieszyła w kolejnych dekadach. Ostro spadła liczba chrztów, tak samo jak liczba pierwszych komunii, bierzmowań i ślubów kościelnych. Gdy spojrzymy na statystyki zobaczymy, że dno tego upadku nie zostało jeszcze osiągnięte. W 2019 roku było w Holandii 3,7 mln katolików, z czego tylko 150 000 chodziło na Mszę przynajmniej raz w miesiącu. W większości krajów europejskich sytuacja Kościoła nie jest jeszcze tak zła, jak w Holandii, ale i tam zaczął się spadek – nawet w takim kraju, jak Włochy. To ponura perspektywa na przyszłość.

To bolesny proces, bo można zauważyć, że to, co uznawano za pewne, jest teraz zupełnie kwestionowane. To, co jest dla każdego wierzącego drogie, spotyka się z obojętnością albo nawet z niechęcią. W Holandii już się do tego przyzwyczailiśmy, ale w niektórych europejskich krajach to relatywnie nowy proces. Z drugiej strony każdy, kto zachowuje wiarę w epoce sekularyzmu, czyni z silnego przekonania. To ludzie, którzy pomogą przekazać wiarę przyszłym pokoleniom. Jest prawdą, że wierzący są we współczesnym świeckim i indywidualistycznym społeczeństwie pod rosnącą presją. W Holandii jest tendencja do postrzegania wiary jako czegoś, co należy trzymać za zamkniętymi drzwiami: pozwala nam się wierzyć w Boga, ale nie powinniśmy kłopotać tym innych. Ludzie, którzy świadczą o swojej wierze, są często uważani za głupców.

Przez pewien czas podejmowano w Holandii próby zatrzymania upadku Kościoła za pomocą wszelkiego rodzaju innowacji, na przykład „eksperymentalnej liturgii”, w której używano innych czytań niż te z Biblii oraz innych tekstów niż te z Mszału Rzymskiego. Zaczęło się to w latach 60. i trwało przez kilka dziesięcioleci. Dochodziło do wszelkiej maści eksperymentów liturgicznych, rezygnowano z niekiedy trudnego przesłania Kościoła, w szkołach zamieniano katechezę na godzinę dyskusji, o Jezusie myślano coraz bardziej jako o swoistym pracowniku socjalnym, a nie jako o naszym Zbawcy, który ma wymagania odnośnie naszego życia osobistego. Ostatecznie okazało się, że to wszystko nic nie dało. Dlatego nie powinniśmy dostosowywać chrześcijańskiego przesłania do współczesnej kultury, ale głosić je w autentyzmie. To przyciąga ludzi, nawet jeżeli ich liczba jest obecnie niewielka. W Holandii widać dzisiaj, że najbardziej żywotne są parafie, w których podkreśla się dobrą liturgię, spotkania katechetyczne i inicjatywy dla rodzin. Docierają one do nowych ludzi lub do osób, które przez wiele lat nie robiły nic ze swoją wiarą. W pewnym sensie Kościół trzeba odbudować, tak jak pierwsi misjonarze budowali Kościół. Oni też zaczynali skromnie, ale ich praca przyniosła ostatecznie owoce.

W wielu krajach mimo kryzysu dobrze rozwijają się niewielkie wspólnoty. To zarówno środowiska tradycyjne, teraz silnie dotknięte przez motu proprio Franciszka, ale także wspólnoty neokatechumenalne czy nawet charyzmatyczne. Wielu właśnie w takich wspólnotach upatruje nadziei na przetrwanie czy zgoła odbudowę katolicyzmu w Europie. Jak widzi to Wasza Eminencja?

Ze względu na spadek liczby wierzących i brak kapłanów, liczba parafii w Archidiecezji Utrechtu spadła z ponad 300 do 45. Małych parafii z dawnych czasów już praktycznie nie ma: między 2008 a 2011 rokiem sąsiadujące ze sobą parafie scaliły się do obecnych dużych parafii. Indywidualne parafie przeszłości są teraz częścią większej struktury, lepiej wyposażonej dzięki zespołom duszpasterskim oraz centralnej administracji i centralnemu sekretariatowi. Te wielkie parafie mają niekiedy dziesięć (a nawet więcej) kościołów w wielu miastach. Zdecydowaliśmy się na wybór jednego kościoła jako centrum eucharystycznego w tych parafiach. Wierni mogą iść tam na celebrację Eucharystii oraz, mam nadzieję, na wszystkie inne rodzaje aktywności po Mszy w weekendy. Oczywiście, Msza dalej sprawowana jest w innych kościołach parafialnych, ale ze względu na spadającą liczbę księży nie jest już możliwe, by odbywały się tam celebracje eucharystyczne w każdą niedzielę. Jest zagwarantowane, że Msza będzie w centrum eucharystycznym.

Jako że liczba parafii nadal maleje i będzie w przyszłości maleć, to właśnie parafia jest tą strukturą, w której wierzący są zjednoczeni. Parafie będą światłami w sekularnym krajobrazie, miejscami, gdzie ludzie mogą żyć swoją wiarą w Bogu i tworzyć społeczność. Małe wspólnoty, jak ruch charyzmatyczny, mogą niewątpliwie odegrać rolę w przechowywaniu wiary i odnowie Kościoła; jest jednak ważne, by ich aktywność była włączona w parafię. W innym przypadku dojdzie do nadmiernej fragmentaryzacji, a to nie jest dobre dla rozwoju. Parafia musi być żywa, mieć inicjatywy ewangelizacyjne, z obecnością starych i młodych. Tylko żywotna parafia ma powab i wzbudza pragnienie, by do niej dołączyć.

Kościół katolicki zmienił się silnie po II Soborze Watykańskim. Dotyczy to w ogromnej mierze liturgii, choć nie tylko jej. Niewątpliwie, ujmując rzecz całościowo, zawsze istnieje konieczność zmian w obliczu tego, co dzieje się na świecie: tak działa przecież Kościół. Pytanie tylko o ich zakres. Czy Kościół po Soborze nie brata się ze światem za bardzo, odrzucając własną substancję? Jak Wasza Eminencja mógłby zdefiniować i opisać napięcie pomiędzy wymogami współczesnych reform Kościoła a zachowaniem ciągłości wiary?

Bez cienia wątpliwości nie wszystkie zmiany wynikające z II Soboru Watykańskiego zostały już rozwinięte. Ich właściwie wdrożenie jeszcze potrwa. Tego rodzaju procesy potrzebują czasu, nie można się spieszyć.

Zwróciłbym uwagę, że jednym z filarów rzymskiej wiary katolickiej jest tradycja – i musi być szanowana. Tradycja zawiera żywą wiarę wszystkich wieków, kierowaną przez Ducha Świętego. Od lat 60. tradycja rzymskokatolicka zaczęła być głęboko analizowana. Społeczeństwo stało się bardziej świeckie i stąd krytyczne wobec rzymskiej tradycji katolickiej; także w samym Kościele podnosiło się coraz więcej głosów na rzecz zaadaptowania elementów tradycji do czasów współczesnych.

W mojej ocenie to ślepy zaułek. Oczywiście, tradycja może w pewien sposób ewoluować na przestrzeni dziejów, ale inicjatorem takiej zmiany jest Duch Święty, który towarzyszy nam w naszej religijnej drodze. Dzisiaj, tymczasem, zmieniony został porządek: zmiany zaprowadza Zeitgeist, który jest przemożnie antyreligijny. To nic nowego: coś podobnego wydarzyło się w czasie rewolucji francuskiej, kiedy Kościół poddano surowemu naciskowi, by zaadaptował się i przyjął nowy porządek we Francji. Kościół był wówczas silnie prześladowany, zabijano księży; dzisiaj presja społeczna jest bardziej subtelna. Napięcie istnieje jednak również dzisiaj: pomiędzy społeczeństwem a Kościołem i wewnątrz samego Kościoła. Czasami trudno jest oprzeć się presji, którą jako katolicy odczuwamy ze strony społeczeństwa świeckiego. Wymaga to wytrwałości, jakości, która ma wielką wartość dla ludzi wiary. Podkreślał to także św. Paweł w Liście do Rzymian (5, 1-5): „Dostąpiwszy więc usprawiedliwienia przez wiarę, zachowajmy pokój z Bogiem przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu uzyskaliśmy przez wiarę dostęp do tej łaski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej. Ale nie tylko to, lecz chlubimy się także z ucisków, wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość – wypróbowaną cnotę, wypróbowana cnota zaś – nadzieję. A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”.

Rozróżnianie kierunków wskazywanych nam przez Ducha Świętego jest subtelnym procesem. Kościół nie powinien pozwalać sobie na to, by pospieszały go fanaberie współczesności. Oczywiście w obecnych czasach używamy innych środków, nowych metod i innych słów, by głosić wiarę. Niewątpliwie musimy wejść w dialog i słuchać, co społeczeństwo ma nam do powiedzenia. Dialog jest jednak ulicą dwukierunkową, tymczasem współczesny zeświecczony człowiek zakłada, że to on będzie mówił Kościołowi, jak powinien się zmienić. To tak nie działa – także Kościół ma wartościowe przesłanie dla społeczeństwa, zwłaszcza dzisiaj. Fundamentalne wartości są nazywane fundamentalnymi z określonej przyczyny: są fundamentem, na którym możemy się oprzeć, skałą, na której możemy budować. Są nienegocjowalne. Musimy przekazać wiarę przyszłym pokoleniom w stanie nienaruszonym, bez żadnych skaz i rys.

Jednym z największych kryzysów jest wielki kryzy bioetyczny i moralny. Między katolikami nie ma jedności nawet w takich sprawach, jak ochrona życia dzieci nienarodzonych, zakaz zabijania starych i chorych czy rozumienie małżeństwa. Te sprawy zostały zepchnięte na margines debaty w Kościele. Czy to przykład mądrości duszpasterskiej? A może to dowód na to, że wielu pasterzy Kościoła straciło busolę?

Jest z pewnością faktem, że mierzymy się z wielkim kryzysem bioetycznym i moralnym. Jako teolog moralny oraz etyk nauczałem w zgodzie z nauką Kościoła w holenderskim seminarium, a później na Fakultecie Teologicznym w Lugano w Szwajcarii. Oznaczało to także nauczanie na temat małżeństwa, seksualności i etyki medycznej. Byłem i jestem za to regularnie krytykowany, przede wszystkim w mediach. Jednak przyjmując święcenia złożyłem między innymi obietnicę podążania w miłości za Panem i świadczenia o Nim w zgodzie z nauką Kościoła. To oznacza, że powinienem uczyć także o trudnych aspektach nauczania Kościoła. Uznawanie krytyki za bolesną jest ludzką reakcją, nawet, jeżeli krytyka ta jest niesprawiedliwa. Wówczas wolimy zwykle mówić o czymś innym, co nie wywołuje takich silnych reakcji. Nawet jeżeli jest to zrozumiałe, nie można w to wchodzić. Pan daje nam potrzebną odwagę i siłę. Takie jest przynajmniej moje doświadczenie.

Takie tematy jak aborcja i eutanazja są ważnymi częściami nauki Kościoła. Milcząc w tych sprawach zawodzimy nie tylko ludzi, ale i Chrystusa. Życie jest święte, od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Musimy nadal to podkreślać. Nie powiedziałbym więc, żeby brak zwracania uwagi na te tematy był mądrością duszpasterską. Oznaką duszpasterskiej mądrości jest raczej dyskutować o tych sprawach. Troska duszpasterska oznacza przecież bycie blisko ludzi – a jesteśmy naprawdę blisko nich wtedy, kiedy wskazujemy na to, czego chce od nich Kościół, a zatem i Chrystus. Ostatecznie, taka jest praca pasterza: prowadzi ludzi i chroni ich przed popełnianiem błędów, kierując ich do Boga. Musi jednak mieć odwagę powiedzieć, co jest słuszne, a co fałszywe. Nie może oferować tak zwanych rozwiązań pastoralnych, co oznaczałoby odstawianie na bok nauczania Kościoła i pokazywanie ludziom jedynie łatwych dróg.

Jak Wasza Eminencja ocenia kondycję współczesnej hierarchii katolickiej oraz elit teologicznych? Czy Kolegium Kardynalskie jako całość dostrzega wrogość świata wobec Chrystusa, czy też może dominuje w nim przekonanie o tym, że ze światem trzeba się pojednać?

To trudne pytanie, bo nie znam osobiście wielu kardynałów. Ja sam zostałem kreowany kardynałem w 2012 roku i od tego czasu skład Kolegium Kardynalskiego znacząco się zmienił. W przeszłości wielu kardynałów pochodziło z zachodniej Europy albo pracowało w Watykanie, więc regularnie się spotykaliśmy. Papież Franciszek kreował jednak relatywnie dużą liczbę kardynałów z niewielkich państw, których nigdy nie spotkałem, bo od 2014 roku nie mieliśmy zgromadzeń.
To jedna z przyczyn, dla których istnieją regulacje nakazujące kongregacje generalne przed konklawe, w których uczestniczą wszyscy kardynałowie. Podczas tych spotkań, zwłaszcza podczas przerw na kawę i posiłki, istnieje swobodna możliwość poznania innych. Doświadczyłem tego podczas konklawe, na którym wybrano papieża Franciszka. Było to bardzo pomocne.

Czego Wasza Eminencja życzy Kościołowi katolickiemu w Europie i na świecie w nadchodzącym roku, zwłaszcza biorąc pod uwagę trwający synod o synodalności?

W skali globalnej cierpimy z powodu pandemii koronawirusa. Wszyscy mieliśmy trudny rok, a końca kryzysu nie widać. Holandia jest w stanie lockdownu co najmniej do połowy stycznia. Ludzie cierpią z powodu choroby, śmierci w rodzinie, bankructwa i innych problemów spowodowanych przez kryzys koronawirusa. Chciałbym, by ludzie za sprawą kryzysu odkryli, że ich życie ostatecznie nie jest w ich rękach, ale w rękach Opatrzności Bożej. Obecnie w Holandii publiczne nabożeństwa świąteczne są możliwe tylko przed piątą popołudniu, z obecnością maksymalnie 50 wiernych, pod surowymi warunkami związanymi z państwowymi obostrzeniami koronawirusowymi. Mam nadzieję, że wierni mimo wszystko będą dalej wierzyć w Chrystusa i czerpać nadzieję z Jego przesłania. Bóg w Boże Narodzenie stał się dla nas człowiekiem.

Gdy idzie o synod, byłoby wartościowe, gdyby spotkania, które odbywają się w parafiach jako część procesu synodalnego, doprowadziły do większego zaangażowania wiernych w Kościół i jego misję. By wierni odkryli (lub odkryli na powrót) wagę liturgii niedzielnej, ale także to, jak mogą przydawać Chrystusowi wiodąca rolę w swoim codziennym życiu. Głoszenie Chrystusa i Jego Ewangelii jest odpowiedzialnością nas wszystkich. Mam nadzieję, że dzięki synodowi we wszystkich zakorzeni się ta świadomość.

Rozmawiał Paweł Chmielewski

Więcej o sytuacji Kościoła katolickiego w Holandii można przeczytać w wywiadzie, jaki z kardynałem przeprowadził Włoch Andrea Galli. Książka pod tytułem „Bóg żyje w Holandii” ukazała się niedawno w Polsce nakładem wydawnictwa Esprit. Książkę można nabyć TUTAJ.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(22)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 127 724 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram