5 sierpnia 2021

Odbudowa Pałacu Saskiego. Nie pytać „Czy?”, ale „Jak?”

(Tomasz Geras)

Atmosfera zdumiewającej wrogości, którą pewne kręgi zawrzały na wieść o zbliżającej się odbudowie Pałacu Saskiego, sprzyja mnożeniu się półprawd, sofizmatów i demagogicznych argumentów ad verecundiam.

Stonowanych na ogół entuzjastów inwestycji motywuje to do powiadomienia opinii publicznej, że – intensywnie w ostatnim czasie podnoszone – przesłanki przeciwko odtworzeniu zburzonych w czasie wojny obiektów nie stanowią ani prawdy obiektywnej ani jednogłosu tzw. „środowiska eksperckiego” – lecz jedynie opinię niektórych jego członków.

Wizualizacja odbudowanej kolumnady Pałacu

 

Wesprzyj nas już teraz!

Przeciwnicy odbudowy próbują przekonywać, iż realizacja projektu oznacza zagłuszenie dramatycznego, antywojennego przekazu, jaki nieść ma ze sobą samotna ruina po środku wielkiej przestrzeni.

Tymczasem historyczna wymowa resztki kolumnady Idźkowskiego, otoczonej rozległym, nieokreślonym pustkowiem, jest w pełni czytelna najwyżej dla ludzi, którzy pamiętają stojące w tym miejscu gmachy. Wstrząsający kontrast między osobistym, przedwojennym doświadczeniem monumentalnej pierzei i nagłym pojawieniem się w sercu miasta martwego wygonu był więc udziałem jednego tylko pokolenia. Odwiedzający plac przechodnie i turyści nie widzą w arkadach ani ruiny Pałacu Saskiego, ani wstrząsającej pamiątki po zburzeniu Warszawy, ani pacyfistycznego memoriału wojny – lecz przypadkowy pawilon, który najwyżej wobec odpowiedniego komentarza ma szansę stać się w wyobraźni pozostałością nieistniejącego założenia.

Trzy zachowane arkady Grobu Nieznanego Żołnierza dopiero po pomysłowym wyeksponowaniu ich w odtworzonej kolumnadzie Idźkowskiego opowiedzą dobitną, zrozumiałą i pozytywną historię o metropolii, z której w 1944 roku pozostały zaledwie fragmenty. Zabieg ten byłby bezprecedensowy w skali Warszawy, której zabytki właściwie nie dokumentują własnego zniszczenia i odbudowy: ponowne pojawienie się na mapie miasta jednego z jego największych gmachów, wraz z wyróżniającą się częścią oryginalną, ma szansę stać się najautentyczniejszym symbolem losów stolicy. Odbudowa zachodniej pierzei Placu Piłsudskiego nie unieważni więc narracji o dziejach Polski – ale narrację tę spotęguje i wzbogaci o wątek życia, wiary oraz niezgody na zwycięstwo zła.

Grób Nieznanego Żołnierza w kompletnej, przedwojennej formie – wraz z płaskorzeźbami na wysadzonych skrzydłach bocznych

 

Absurdem jest twierdzenie, jakoby odbudowa zachodniej pierzei Placu Piłsudskiego stanowiła historyczne „fałszerstwo”. Rozumowanie to, wyrastające z heglowsko-sprengelrowskich złudzeń o usztywnionej i logicznej rzekomo „fabule” dziejów już od trzydziestu lat nie wytrzymuje poważnej krytyki ze strony takich teoretyków architektury jak David Watkin. „Prawda” i „fałsz” zwyczajnie nie są kategoriami, które dotyczą architektury.

Autorzy przytoczonego argumentu obawiają się przede wszystkim, że odbudowany Pałac Saski wprowadzać będzie przechodniów w błąd, zatajając historię o zburzeniu miasta w 1944 roku. Tymczasem prawdziwie upokarzającym „fałszerstwem” jest obecne zagospodarowanie Placu Piłsudskiego. Przemierzający tę przestrzeń turyści, ale i niezliczeni mieszkańcy Warszawy wyrabiają sobie bowiem bezwiedny sąd, że w sercu siedemsetletniego miasta – tuż obok jego głównego, historycznego traktu – od zawsze wyzierała trawiasto-betonowa pustka; że architektoniczna spuścizna europejskiej stolicy urywała się kilkadziesiąt metrów za „zaszytym rękawem” Krakowskiego Przedmieścia; że miejsce, będące wizytówką sędziwego państwa, w istocie pozbawione jest przeszłości i kultury. Należy w tym miejscu z całym naciskiem przypominać, iż tak przedstawiony obraz Warszawy stanowił zasadnicze założenie niemieckiego Planu Pabsta – planu obliczonego na sprowadzenie roli stolicy do prowincjonalnego punktu przesiadkowego z zapleczem obsługiwanym przez polskich „podludzi”.

Jeśli nie jest już możliwe oprotestowanie tej zbrodniczej wizji pełną odbudową Warszawy – warto dopilnować, by przynajmniej jej najważniejszy plac powrócił do czasów swojej świetności.

Sceptycy odbudowy chętnie informują, że zrekonstruowana pierzeja Placu będzie zaledwie atrapą – ponieważ faktycznemu odtworzeniu ulegną jedynie fasady gmachów. Poważne traktowanie tego zarzutu oznaczałoby, że za „atrapy” uznać należy także starówki w Warszawie, Gdańsku i Wrocławiu; morfologicznie będące niczym innym, jak powojennymi osiedlami mieszkaniowymi o historyzujących elewacjach. W przedstawionym ujęciu „atrapami” stałyby się również niezliczone kamienice, fabryki i pałace; których wnętrza bądź w przeszłości, bądź współcześnie zaadaptowano do funkcji zupełnie odmiennych niż pierwotne; nierzadko wobec  niewiedzy ogromnej większości przechodniów.

W przypadku obiektów takich, jak Pałac Saski – których wartość nie polegała nigdy na wystroju czy układzie pomieszczeń, lecz na ikonicznej urbanistyce i szacie zewnętrznej – odbudowa elewacji z zaniechaniem ścisłego odtworzenia wnętrz jest posunięciem całkowicie dopuszczalnym. Istotną cechę historycznej architektury miast w ogóle stanowi pewnego rodzaju scenograficzność; wyrażająca się w pierwszorzędnym znaczeniu pierzei. „Wśród wszystkich problematów architektury, najbardziej kluczowym jest ulica” – powiedział swego czasu Roger Scruton. Wydaje się, że żaden plac w Polsce nie dowodził tego tonem tak uroczystym, jak właśnie dawny Plac Piłsudskiego.

Pałac Saski usilnie próbuje się dyskredytować jako budynek powstały za czasów carskich i wykorzystywany przez władze Imperium Rosyjskiego. Intensywnie forsowany jest też nieznajdujący żadnego właściwie oparcia w faktach historycznych termin „kamienica Skwarcowa”. W takim ujęciu budynek rzekomo nie ma prawa stanowić części lokalnej tradycji.

Gmach istotnie powstał pod zaborami; jak szereg innych, wspaniałych budowli warszawskich. Gdy rozpoczynano budowę, w pobliżu od kilku zaledwie lat stał przecież fantastyczny Teatr Wielki (zaprojektowany z resztą przez Corazziego; któremu zagadkowo nie pamięta się autorstwa tzw. „pomnika zdrajców” – rzekomo rzucającego polityczny cień na kompozycję Idźkowskiego). W mieście działali zarówno architekci, jak inwestorzy najróżniejszych narodowości; jest więc nieporadną demagogią próba nadania Pałacowi Saskiemu wymowy Cytadeli lub Pawiaka. Więcej bodaj zastrzeżeń budzić mógłby kościół na Placu Trzech Krzyży –ufundowany przecież przez cara i wzniesiony na jego cześć.

Pałac Saski pasował do międzywojennej stolicy architektonicznie, w najwyższym stopniu respektował jej tradycję urbanistyczną i – co być może najważniejsze – nigdy nie był przez mieszkańców postrzegany jako akt przemocy na tożsamości narodowej. Warszawiacy z łatwością oswoili gmach jako „swój”, uświęcając jego podcienia Grobem Nieznanego Żołnierza – zaś hitlerowcy bezbłędnie to kulturowe przywiązanie wyczuli, przez dwa tygodnie trudząc się wokół złośliwego wysadzenia ikonicznej budowli w powietrze.

Pałac Saski po upadku Powstania Warszawskiego, tuż przed wysadzeniem go w powietrze

 

Chybia sensu i prawdy argumentacja, że Plac Piłsudskiego powinien po wsze czasy pozostać pusty; ponieważ taką decyzję podjęli działający w latach 40 projektanci (a przed nimi – Niemcy). Żadna bodaj epoka w dziejach budownictwa nie zapisała się tyloma błędami, fatalnymi w skutkach eksperymentami i takim oderwaniem planistów od rzeczywistości jak wiek XX. Forsowane przez wiele dekad i zupełnie wbrew przyzwyczajeniom społeczeństwa kryteria estetyczne, założenia modernistycznej urbanistyki czy historycystyczna filozofia konserwacji sprawiły, że z przestrzeni zaprojektowanych przez współczesnych architektów przechodzień i turysta bezustannie uciekają w staromiejskie zaułki. Choć wiele osób przyzwyczaiło się do wygonu w sercu Warszawy – jak do wielu innych miejsc, upamiętniających przerażające eksperymenty powojennych planistów na stołecznym organizmie – to nie wizje garstki inżynierów, lecz powszechne poparcie dla odbudowy Pałacu dostarcza najtrafniejszej odpowiedzi na pytanie o właściwy kształt Placu Piłsudskiego.

Grób Nieznanego Żołnierza, lata 70. XX wieku

 

Upiorem, którym przeciwnicy odbudowy Pałacu Saskiego notorycznie straszą entuzjastów inwestycji, jest odtworzony w 1997 roku pobliski Pałac Jabłonowskich. Pewne błędy, które popełniono w ówczesnym projekcie, ustanawiać mają nieunikniony rzekomo standard dla wszystkich późniejszych rekonstrukcji. Nie ma jednak potrzeby obawiać się sufitów podwieszanych, które mogłyby wypaść w połowie okien: wysokość kondygnacji Pałacu Saskiego wynosiła od 3,60 do 4m w świetle konstrukcji; sama natomiast grubość stropów przekraczała 30cm, co zbliża się do standardów współczesnych. Parametry te w zupełności wystarczą dla przeprowadzenia w budynku niezbędnych instalacji, pod warunkiem rezygnacji z typowo rynkowej dążności do maksymalnego wyzyskania kubatury.

Wśród przeciwników odbudowy szereg zastrzeżeń budzi wreszcie artystyczna wartość Pałacu Saskiego (przy czym zagadkowym milczeniem pomija się współtworzący zachodnią pierzeję Placu Piłsudskiego fantastyczny Pałac Brühla, lub objętą zamierzeniem odbudowy Kamienicę Lesslów od strony ulicy Królewskiej). U wielu krytyków sąd ten wynikać może z powierzchownego spojrzenia na wysadzony w 1944 roku gmach.

Skala obiektu – niezwykle rzadko w polskich miastach spotykana – doskonale odpowiadała rozmiarom reprezentacyjnego placu. Układ budowli, który postrzegać można jako serię dobrze wyważonych, kaskadowych „tąpnięć”, pomysłowo łączył ogromną przestrzeń dawnego dziedzińca z podkreśloną od teraz Osią Saską. Spokojna artykulacja ścian wspaniale podkreślała urbanistyczny walor założenia, jaki stanowiła właśnie bryła gmachu: naiwne urozmaicenie kompozycji zagłuszyłoby niewątpliwie wzniosłą, „absolutną” wymowę całości. Niedorzeczny zarzut „braku głównego wejścia” do Pałacu – poruszany przez niektórych architektów – jest nie do utrzymania wobec faktu, że Pałac sam w sobie stanowi urbanistyczne „wejście”: monumentalna, ażurowa kolumnada nie jest niczym innym, jak bramą do odsłoniętego na skutek dziewiętnastowiecznej przebudowy Ogrodu Saskiego. Zabiegi te dowodzą ogromnych horyzontów rozumowania i twórczości autora budowli; artysty i wynalazcy – Adama Idźkowskiego.

Ogromna ilość pocztówek oraz fotografii, jakie wykonano spornemu dziś gmachowi dowodzi, że zwracał on uwagę odbiorców, silnie poruszał wyobraźnię i nierzadko funkcjonował jako swojego rodzaju symbol stolicy. Ze wspomnień oraz opisów dawnej Warszawy wyłania się obraz Pałacu Saskiego jako budynku popularnego i rozpoznawalnego; ciepło przyjętego przez mieszkańców – czego z pewnością nie można powiedzieć o szpecącym plac budynku Hotelu „Victoria”, biurowcu „Metropolitan” czy nawet tzw. „kopniętym domu” Pniewskiego. Docenienie „arcydzieł” warszawskiego modernizmu wymaga nierzadko wykształcenia i długich rozważań – docenienie Pałacu Saskiego wymaga jedynie pozbycia się uprzedzeń.

Warszawskie śródmieście bez Pałacu Saskiego jest jak berlińskie Unter den Linden bez Bramy Brandenburskiej albo Champs Elysee bez Łuku Triumfalnego. Tylko odtworzenie budowli zakończy bezwład, w jakim od 70 lat niezdarnie rozpływa się po okolicy Plac Piłsudskiego; i tylko odtworzenie budowli przywróci stolicy jej najwspanialszą, najdostojniejszą oś urbanistyczną.

Zakończmy rozteoretyzowane dywagacje wokół zgodności odbudowy z takimi lub innymi doktrynami – rozpocznijmy dyskusję nad sposobem odbudowy. Jeśli problem Pałacu Saskiego po raz kolejny ugrzęźnie wśród filozoficznych przepychanek, jedynym spadkiem, jaki nasza epoka przekaże kolejnym pokoleniom, będzie poczucie niemocy, politycznego rozłamu i obojętności na dziedzictwo. Tymczasem historia daje nam rzadką szansę wystawienia pięknego, inspirującego pomnika wartościom, których nie powinny dosięgać żadne podziały.

Tomasz Geras

 

Czytaj także:

Odbudowa Pałacu Saskiego. Nie pytać „Czy?”, ale „Jak?”

Oblicza architektury, czyli piękno sztuki kontra wstydliwa brzydota

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij