„Z ciekawością obejrzałem remake Pana Samochodzika produkcji Netflixa. I powiem szczerze, odgrzewany kotlet z pana Tomasza wypada bardzo kiepsko”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Piotr Semka.
Publicysta wylicza wady nowego „Pana Samochodzika”.
„Akcję umieszczono w PRL i superwóz pana Tomasza ma maskę fiata kanciaka oraz chłodnicę z ciągnika Ursus. A tytułowy bohater przypomina komiksowego kapitana Żbika. Ale przedstawiony świat przypomina raczej Zachód z lat 70. Po ulicach jeżdżą głównie mercedesy, saaby, włoskie fiaty 600, tylko czasem migną warszawa, garbus czy syrena. W tym wymyślonym świecie nie ma żadnych problemów z kupieniem czegokolwiek, drogi są wspaniałe, milicjanci to służbiści, ale w sumie całkiem sympatyczni. Najbardziej razi sama koncepcja pana Tomasza. To zakochany w sobie egot, który bardziej przypomina Jamesa Bonda niż sympatyczny pierwowzór z produkcji z 1971 roku”, wylicza autor „Do Rzeczy”.
Wesprzyj nas już teraz!
„Filmowa Karen, która w produkcji z lat 70. była dość skomplikowaną postacią. (…) Tutaj jest prymitywną kobietą terminatorem, która pomyka ryczącym motorem i tłucze wrogów jak mistrz karate z tanich koreańskich filmów. I wreszcie najbardziej głupkowaty motyw: wciśnięcie na siłę wątków emancypacyjnych. Zamiast trojga sympatycznych harcerzy mamy drużynę koedukacyjną (nie było takich w latach 70.) z druhną feministką, a Sokole Oko to sierota z domu dziecka, która przeżywa swoje traumy przez cały film”, pisze dalej publicysta.
„W sumie filmu nie ogląda się aż tak źle, ale za dużo tu małpowania Indiany Jonesa, a za mało ducha starego serialu”, podsumowuje Piotr Semka.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”