Potomkowie Marksa, którzy swoim sposobem na życie uczynili gospodarowanie cudzymi dobrami, nie pogardzili także językiem. Z powodzeniem „rozkułaczają” naszą cywilizację z tradycyjnych słów i ich znaczeń. Jedną z ofiar tego permanentnego rozboju jest pojęcie odwagi.
Wesprzyj nas już teraz!
Jeszcze przed drugą wojną światową komuniści wymyślili nowy sposób na podbicie świata. Uznali, iż w ostatecznym rozrachunku czynnikiem, który tłamsi jednostkę i blokuje rzekomy postęp, jakim oni chcą „wyszczepić” całą ludzkość, jest kultura. Nie chcieli jednak jej doszczętnie niszczyć, lecz podmienić. Pod dawną nazwą ukryć jej całkowite zaprzeczenie.
„[Antonio] Gramsci doszedł do wniosku, że jeżeli kultura jest czynnikiem zniewalającym, to do burżuazyjnej kultury, którą traktował bardzo szeroko (nie tylko jako sztukę, ale także instytucje, prawo, obyczaje, religie), wprowadzić trzeba – jak to nazywał – „ducha rozłamu” (spirito di scissione).
Środkiem do tego miało być nadanie dotychczasowym kategoriom kulturowym zupełnie innych treści po to, by całkowicie pozbawić je znaczenia i w ten sposób „wyzwolić” człowieka z jej okowów” – wskazała Monika Kacprzak w książce „Pułapki politycznej poprawności” (von Borowiecky, 2012).
To język kształtuje idee. Jest „programem i przewodnikiem aktywności umysłowej”, zauważył Benjamin Lee Whorf, reprezentant tego samego pokolenia co Gramsci. Jeżeli więc będziemy stygmatyzować to co wartościowe, szlachetne i wzniosłe, w końcu w oczach większości skarleje i zeszpetnieje. I odwrotnie: o ile podłe czyny zaczniemy opisywać w pozytywny sposób, nie tylko je usprawiedliwimy, ale wręcz nadamy im rangę powinności.
Podmiana znaczeń jest jednym z fundamentów inżynierii społecznej, prowadzonej między innymi za pomocą języka (engigneor to w języku starofrancuskim konstruktor machin wojennych). Po wielu latach takich zabiegów „duch rozłamu” na dobre zadomowił się w naszej rzeczywistości. Nie trzeba już pewnie go nawet specjalnie wywoływać. Rozsiadł się w fotelach redaktorów naczelnych największych mediów, rektorów wyższych uczelni, szefów globalnych korporacji, reżyserów i animatorów kultury. Kroi na swoją, niepobożną modłę wiadomości i komentarze, które są codzienną strawą dla mas.
Dlatego powstał język totalitarystów, nazywany nowomową. Szczególne miejsce przypadło w nim słowom, które stanowiły dotychczas broń będącą w posiadaniu wroga. Dla komunizmu czy narodowego socjalizmu byłoby śmiertelnie niebezpieczne, gdyby ludzie przechowali w powszechnej pamięci i praktyce takie pojęcia jak: prawda, honor, miłość, patriotyzm, sztuka, artysta – w ich pierwotnym, czyli właściwym znaczeniu.
Znaczeniowej obróbce musiało ulec także pojęcie odwagi. Ów słownikowy synonim dzielności i męstwa, to tak naprawdę „śmiała i zdecydowana postawa w obliczu niebezpieczeństwa”. Wciśnięta siłą w rewolucyjne łachy ma jednak równać się przełamywaniu kulturowych, cywilizacyjnych norm, niszczeniu kanonów dobra, prawdy i piękna.
„Odważne” ma być więc dzisiaj rzekomo szarganie świętości, wynoszenie na piedestał brzydoty i wulgarności, budowanie ołtarzy dla nieobyczajności i perwersji.
„Odważni” są wszelkiej maści profanatorzy, obrazoburcy, szydercy, dekonstruktorzy. Tysiące robotników uwijających się w nieszlachetnym dziele rozbierania tego wszystkiego, co jeszcze pozostało z naszej cywilizacji.
Wysłani na odcinek kultury pracowicie zacierają w zbiorowej świadomości przekonanie, że artysta ma porywać swoich odbiorców by spoglądali w górę. Powinien używać swojego talentu by inspirować do dobra i zachwytu nad pięknem. Oni zaś uparcie przełamują kolejne bariery chaosu, nieładu, skandalu, obrzydliwości. Nie omijają dzieci – nawet traktują je priorytetowo – zatruwając bajki, ubrania, zabawki, kiczem, brzydotą, a przede wszystkim pomieszaniem dobra i zła.
Twórcy nowego sortu prześcigają się w interpretowaniu na rewolucyjną nutę dawnych dzieł. Miarą nowej oryginalności i artystycznej odwagi jest natężenie szyderstwa, prowokacji i wulgarności.
„Odważna” kobieta kolekcjonuje wyrazy atencji prezentując w mediach społecznościowych swoją odsłoniętą powierzchowność. „Odważny” przedstawiciel płci męskiej ostentacyjnie łamie prawo i konwenanse, igra ze swoim zdrowiem i życiem, epatuje agresją, gardzi słabymi. Do obojga trudno mieć nawet o to generalnie pretensje – nowa kultura pokazuje im przede wszystkim takie właśnie wzorce na sposób, jaki opisał w dialogu ze swoimi słuchaczami teoretyk komunikacji Marshall McLuhan. Spytał ich: „W jaki sposób łowi się dzisiaj ludzkie dusze? Wędką czy siecią?”. Na milczenie odpowiedział: „Ani wędką, ani siecią. Wędką łowiono w czasach Apostołów, siecią – w epoce Gutenberga. Dzisiaj wymienia się wodę”.
Czym się żywimy, w czym „pływamy”, tym w pewien sposób jesteśmy. Lata, dziesiątki lat dekonstruowania kultury przynoszą owoce. Coraz wyraźniej do mniejszości przechodzą sięgający po zdrowe jadło i czystą wodę. Dzieje się tak wraz z wycofywaniem się chrześcijaństwa z aspiracji do przemiany świata według Bożego zamysłu.
Człowiek ulegający złudzeniom, wyciągający ręce po falsyfikaty, nie zauważa, że to, co okrzyczano największą odwagą, jest tak naprawdę największym konformizmem. Opluć krzyż, wyśmiać księdza albo prostego człowieka, kraj, w którym się mieszka, jego tradycję i obyczaje – właśnie za to dostaje się teraz nagrody i salonowe uznanie.
Lecz chociaż dzisiaj wydaje się, że nędzne podróbki skutecznie wyparły oryginał, to prawdziwa odwaga pozostaje przy matce, która wbrew otoczeniu poświęca się dla swojego dziecka; przy historyku albo dziennikarzu, który wbrew „duchowi czasów” docieka do niewygodnej prawdy i ujawnia ją; przy lekarzu, który zawsze na pierwszym miejscu postawi pacjenta i jego rzeczywiste dobro; przy polityku, który pozostanie wierny szlachetnym ideałom swojej młodości.
W końcu spirito di scissione sam się rozpadnie i ostatecznie przegra.
Roman Motoła