17 kwietnia 2024

Reakcja Teheranu – czyli zmasowany atak z udziałem rakiet i dronów – wobec izraelskiego ataku wymierzonego w konsulat Iranu na terenie Damaszku, wcale nie miała w założeniu wyrządzić wielkich strat. Uprzedziwszy o ataku, Teheran wysłał wiadomość, że nie zgadza się na nowy rodzaj zaangażowania Tel Awiwu w Syrii i próbę zdobycia hegemonii w regionie. Niepokoi jednak co innego. To konsekwentnie budowana na Zachodzie od 2023 roku – a z ogromną siłą w ostatnich dwóch miesiącach – narracja o nowej „osi zła”, obejmującej Iran, Rosję i Chiny; osi, której zdecydowanie musi przeciwstawić się zjednoczony Zachód. Na naszym gruncie pojawiła się niepokojąca opinia wiceministra spraw zagranicznych Andrzeja Szejny. Stwierdził on, że Polska musi wesprzeć Izrael w walce z Iranem, a nie starać się zachować neutralność.

 

Nieszkodliwy odwet

Wesprzyj nas już teraz!

W nocy z 13 na 14 kwietnia Iran zemścił się za zabicie przez Izrael kilku kluczowych przywódców elitarnych jednostek Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, w tym gen. bryg. Mohammeda Zahedi, który odpowiadał za region Syrii i Libanu, gen. Hosseina Aminullaha, szefa sztabu w Syrii i Libanie oraz generała dywizji Mohammeda Hadi Haj Rahimi, dowódcy na region Palestyny.

Irańczycy wystrzelili w kierunku Izraela około trzystu rakiet manewrujących i dronów. Jak sami później ogłosili, około połowa z nich miała osiągnąć cel. Izraelczycy, którym pomagali Amerykanie, Brytyjczycy, Jordańczycy i Francuzi poinformowali, że 99 procent pocisków i bezzałogowców zostało zestrzelonych. Te zaś, które dotarły do celów – w tym m.in. do jednej z baz lotniczych w Nevatim – wywołały niewielkie straty. Irańczycy pokazali jednak, że mogą skierować rakiety w dowolny cel na obszarze przeciwnika.

O szykowanym odwecie media powszechnie donosiły już wcześniej. Amerykańscy urzędnicy przekazali serwisom informacyjnym dokładny czas przewidywanego ataku.

Tuż po nim, wielu arabskich wpływowych komentatorów drwiło, iż atak Iranu został „szczegółowo skonsultowany” z Tel Awiwem i Waszyngtonem na wiele godzin przed dotarciem rakiet oraz dronów do terytorium Izraela, aby siły przeciwpowietrzne miały czas na ich strącenie. Odwet bowiem nie wywołał większych szkód. Niemniej, Irańczycy są zadowoleni ze swojej reakcji. Przesłali wiadomość, że nie będą tolerowali większego zaangażowania przeciwnika w Syrii i Libanie. Nie zgadzają się też na realizację strategii mającej doprowadzić do uzyskania przez Tel Awiw hegemonii w regionie Bliskiego Wschodu.

Teheran zakwestionował izraelską strategię „żelaznego muru”. Nawiązującą do idei sformułowanej w 1923 r. przez Ze’eva Żabotyńskiego, który wyjaśniał, że kolonizacja Palestyny mogłaby się dokonywać za „żelaznym murem” syjonistycznej przewagi militarnej. Tylko dzięki tej sile Arabowie zgodziliby się na żydowską obecność w Palestynie.

Tę koncepcję współczesny Izrael rozwinął o „doktrynę Dahiyi”, sformułowaną przez generała Gadi Eisenkota, obecnie ministra w rządzie Netanjahu. Instrukcja po raz pierwszy została zastosowana podczas wojny Izraela z Hezbollahem w Libanie w 2006 roku. Zakłada totalne niszczenie infrastruktury cywilnej i wojskowej wrogów, by odwieść ich od pomysłów jakiegokolwiek ataku na Izrael. Tym tłumaczy się m.in. szokujące postępowanie armii izraelskiej w stosunku do Palestyńczyków w Gazie po ataku Hamasu 7 października 2023 r.

Żydzi od lat przeprowadzali ataki na konwoje – np. w Libanie czy Syrii – którymi miała być transportowana broń irańska dla szyickich bojówek i współpracujących z szyitami milicji, w tym na terenie Gazy.

 

Przekroczenie „czerwonej linii”

O ile Irańczycy przywykli do wojny proxy – sami ją wszak narzucili – to jednak zamach przeprowadzony 1 kwietnia na ich placówkę dyplomatyczną w Syrii oznaczał przekroczenie „czerwonej linii”. Napastnicy nie tylko zignorowali konwencje międzynarodowe – przekonywali, że irański konsulat nie spełniał warunków, by być zaliczonym do kategorii placówki dyplomatycznej. Starali się także zmienić charakter zaangażowania militarnego w Syrii i Libanie, rzucając wyzwanie Iranowi i Hezbollahowi w rywalizacji o regionalną hegemonię.

Teheran wysłał ostrzeżenie Tel Awiwowi, po raz pierwszy atakując Izrael m.in. ze swojego terytorium, aby tamten nie próbował wywoływać większej wojny regionalnej. Irańczycy dali do zrozumienia, że dysponują wieloma możliwościami, by zaszkodzić lokalnemu rywalowi.

Irańczycy stosują drabinę eskalacyjną. Wykorzystują współpracujące z nimi bojówki do zadawania bolesnych ciosów, także wojskom amerykańskim w Syrii, i atakowania statków transportowych innych państw zachodnich w Zatoce Adeńskiej. Jednak głównym ich celem jest przede wszystkim zniechęcenia wojsk amerykańskich do obecności na terenach Syrii i Iraku. Netanjahu zaś dąży do wciągnięcia sił zachodnich w większą wojnę regionalną.

Póki co, Żydom udało się osiągnąć – wbrew amerykańskiej opinii publicznej – ogromne wsparcie ze strony Republikanów i Demokratów w USA. Najprawdopodobniej już niebawem zostanie przegłosowany pakiet pomocowy dla Izraela. Ekipa Joe Bidena zastrzegła jednak, by Netanjahu nie próbował wciągnąć Ameryki w większą wojnę na Bliskim Wschodzie.

 

Atak Hamasu pokrzyżował plany Waszyngtonu 

Od czasu zawarcia udanych Porozumień Abrahamowych, jeszcze za prezydentury Donalda Trumpa, Amerykanie liczyli na stworzenie sieci współpracy Izraela z innymi krajami arabskimi oraz integrację ekonomiczną regionu. Celem było lepsze jutro mieszkańców Bliskiego Wschodu. Amerykanie mogliby wycofać się z tego obszaru i zająć w większym zakresie regionem Indo-Pacyfiku.

Jednak, agresywne działania Izraela i atak Hamasu 7 października 2023 r. plany te pokrzyżował. Waszyngton miał nadzieję na bliską finalizację umowy o normalizacji stosunków Izraela z Arabią Saudyjską. W następstwie wzrostu napięcia, w tym bezwzględnej reakcji izraelskich wojsk, uderzających w ludność cywilną, Saudowie zmuszeni zostali do zajęcia stanowiska krytycznego wobec Tel Awiwu.

Od 7 października do chwili obecnej zginęło na Bliskim Wschodzie prawie dwustu żołnierzy amerykańskich. Waszyngton nie tylko nie wycofał się z Syrii, Iraku czy Jordanii, ale dodatkowo sprowadził tam nowe oddziały.

Wiele państw regionu interweniowało, np. Turcja, zaznaczając, że nie chce dalszej eskalacji napięcia. Podobnie postąpił sekretarz generalny ONZ. Antonio Guterres przestrzegł przed rozrostem konfliktu, zwracając się do Rady Bezpieczeństwa, aby nie dopuściła do kolejnej większej wojny w regionie Bliskiego Wschodu.

Po najnowszym odwecie irańskim Stany Zjednoczone oświadczyły w niedzielę, że nie przyłączą się do żadnego izraelskiego kontrataku. Prezydent Joe Biden ostrzegł premiera Benjamina Netanjahu, aby „dokładnie się zastanowił” nad jakąkolwiek eskalacją. Mimo to izraelski zespół wojenny, który obradował tuż po ataku dronowym i rakietowym, postanowił, że jakaś reakcja nastąpi.

Izraelska agencja Ynet sugeruje, że wojskowi będą starali się zbudować dużą koalicję antyirańską, by zbombardować cele w tym kraju, zwłaszcza miejsca rozwijania broni nuklearnej. Wojsko myśli o cyberatakach na krytyczną infrastrukturę cywilną, „eliminowaniu” naukowców, wykorzystaniu dronów do ataków na miejsca produkcji dronów oraz odpaleniu rakiet. Opcji ma być wiele. Izraelscy dyplomaci zabiegają o uznanie przez społeczność międzynarodową Gwardii Rewolucyjnej za organizację terrorystyczną oraz obłożenie Iranu nowymi sankcjami.

Sekretarz obrony Lloyd Austin powiedział, że Ameryka nie dąży do konfliktu z Iranem, ale nie zawaha się podjąć działań w celu ochrony sił USA oraz wsparcia obrony Izraela.

Od października 2023 r., kiedy Hamas niepowstrzymywany przez wojska izraelskie swobodnie zaatakował ten kraj, wziął zakładników, i od kiedy wygasły międzynarodowe sankcje wobec Teheranu w oparciu o umowę JCPOA, sytuacja na Bliskim Wschodzie stała się bardziej napięta. Walki są prowadzone przez milicje sprzymierzone z Iranem w Libanie, Syrii, Jemenie i Iraku.

 

Nowa „oś zła”

Od jakiegoś czasu budowana jest również narracja o tworzącej się nowej „osi zła”. Przypomnijmy, że w orędziu z 2002 roku prezydent George W. Bush mówił o „osi zła” Iranu, Iraku i Korei Północnej. Nowa oś obejmować miałaby Chiny, Rosję i Iran, które rzuciły wyzwanie zachodniemu światu.

Te trzy kraje, chociaż mają także rozbieżne interesy i nie zawsze są zadowolone z wzajemnej współpracy, dążą do podważenia hegemonii amerykańskiej. Liczą, że z chaosu wyłoni się pożądany przez nie nowy układ sił w regionach, w których znajdują się ich żywotne interesy.

Ten swoisty euroazjatycki sojusz imperiów – jak o współpracy tych trzech państw piszą liczne ośrodki amerykańskiej myśli politycznej – podważający Pax Americana ma być obecnie największym zagrożeniem dla interesów państw zachodnich. Te ostatnie powinny zjednoczyć się pod egidą USA i prowadzić zaciekłą rywalizację z „osią zła”, jak niegdyś Stany Zjednoczone rywalizowały z blokiem sowieckim.

Hal Brands, felietonista Bloomberga, profesor na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa napisał niedawno, że „duchy imperiów nawiedzają Eurazję”. Z jednej strony Chiny prezydenta Xi Jinpinga dążą do odzyskania władzy i przywilejów wielkich dynastii, które niegdyś rządziły swoim kontynentem. Z drugiej – prezydent Władimir Putin nawiązuje do przeszłości imperialnej Rosji, a Iran używa wojny zastępczej i grup proxy by zbudować strefę wpływów, obejmującą części starego imperium perskiego.

Publicysta ostrzega, że jeśli te państwa postawią na swoim, to przyszłość może przypominać przeszłość. Przeciwstawia „osi zła” „nieoczywisty” imperializm amerykański, który ma być lepszy od zapędów Rosji, Chin i Iranu, ponieważ wszystkim przynosi korzyści ekonomiczne i nie powoduje aż tylu strasznych wojen, jak powodowały kraje imperialne w przeszłości.

Przekonuje, że obecne kraje imperialne powinny – tak, jak niegdysiejsze potęgi, np. Włochy, Japonia, Wielka Brytania – ostatecznie pogodzić się z utratą wielkości i uznać, być może z niechęcią, ale jednak, że mają większe szanse na rozwój jako państwa satelickie USA niż próbując wskrzesić własne imperium.

Projekt Waszyngtonu – jak zauważa Brands – polegał na przejęciu po drugiej wojnie światowej „głównej odpowiedzialności” za zarządzanie światową gospodarką. Stany Zjednoczone zawarły sojusze wojskowe z krajami w całej Eurazji – zamieniając niektóre z nich, np. Japonię i Niemcy zachodnie w strategiczne protektoraty. Zbudowały też konstelację zamorskich baz wojskowych, które umożliwiły im projekcję swojej potęgi w najdalszych zakątkach globu.

Mimo różnych złych decyzji i działań, imperium to miało być „wyjątkowe”. Amerykanie pozwalali bowiem wzmacniać się innym krajom i budować dobrobyt, o ile ograniczyły one swoje ambicje ponadnarodowe i przedefiniowały własną tożsamość, by zyskać bezpieczeństwo i bogactwo.

Teraz jednak część państw, zwłaszcza „euroazjatyckie autokracje”, kwestionuje ten układ sił i zagraża liberalnemu porządkowi Ameryki. Grożą odrodzeniem świata, w którym imperia rozwijają się poprzez brutalny podbój innych państw. A na to nie można pozwolić.

W tym samym tonie wypowiadał się 7 kwietnia sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Zwracał uwagę na coraz silniejszą, strategiczną współpracę Iranu, Rosji i Chin, tworzących „sojusz mocarstw” przeciwko Zachodowi.

To z tego powodu świat stał się „znacznie bardziej niebezpieczny”, „nieprzewidywalny” i „brutalny”. Sojusz ma się wspierać „w coraz bardziej wyrównany sposób”. Stoltenberg ubolewał, że „Chiny pomagają rosyjskiej gospodarce wojennej, dostarczając kluczowe części dla przemysłu obronnego, a w zamian Moskwa zostawia swoją przyszłość Pekinowi”. Oskarżył także Rosję o przekazywanie technologii Iranowi i Korei Północnej w zamian za amunicję i inne dostawy wojskowe.

Wcześniej, 28 marca także Atlantic Council, wpływowy think tank finansowany z budżetu rządu amerykańskiego i przez koncerny militarne, wskazywał na „oś państw”, które stworzyły alternatywny system handlu ropą, obchodzący zachodni system sankcji. System ten ratuje gospodarki Iranu i Rosji, uzależniając jednak te kraje od chińskiej waluty i inwestycji. Wpływa negatywnie na amerykańskie interesy gospodarcze. Nie respektuje przepisów regulujących handel morski, omija zachodnie banki i usługi spedycyjne, a transport ropy odbywa się za pomocą nieoznakowanych tankowców z szarej strefy. Zachodnie jurysdykcje nie mają dostępu do danych dotyczących transakcji finansowych. Ponadto chęć Iranu znalezienia alternatywnych walut i odejścia od dolara amerykańskiego zbiega się z ambicjami Pekinu odnośnie internacjonalizacji chińskiej waluty.

 

Współpraca wojskowa i „projekcja siły w akcji”

Szczególne zaniepokojenie wywołały jednak wspólne manewry floty rosyjskiej, chińskiej i irańskiej. Odbyły się w marcu na wodach Zatoki Omańskiej, w pobliżu operowania sił amerykańskich i brytyjskich walczących z atakami Huti na statki transportujące tamtędy około jednej piątej towarów świata.

Uznano, że wspólne ćwiczenia morskie Chin, Rosji i Iranu mają istotne implikacje dla stabilności regionalnej, dynamiki sił i istniejącego porządku światowego. Pokazują pogłębienie strategicznego, wzajemnego zaufania i współpracy między trzema krajami. Rzucają wyzwanie Zachodowi, szczególnie w takich regionach jak Morze Południowochińskie i Bliski Wschód.

W ćwiczeniach znanych jako Marine Security Belt 2024 wzięło udział ponad 20 statków i łodzi bojowych z trzech krajów, a także helikoptery morskie. Chiny wysłały niszczyciela rakietowego Urumqi i fregatę rakietową „Linyi”, podczas gdy siłami rosyjskimi dowodził krążownik klasy Slava „Wariag”. Zgromadzenie okrętów wojennych z Chin, Rosji i Iranu w celu przeprowadzenia ćwiczeń morskich w Zatoce Omańskiej i na Morzu Arabskim, eksperci wojskowi uznali za „projekcję siły w akcji”.

Ćwiczenia miały między innymi usprawnić handel, stawić czoła „piractwu i terroryzmowi, wesprzeć działania humanitarne i wymianę informacji w dziedzinie ratownictwa”. Obserwowali je wojskowi z innych krajów, w tym z RPA, Azerbejdżanu, Kazachstanu, Omanu i Pakistanu.

Iran zintensyfikował współpracę wojskową z Pekinem i Moskwą. Niedawno Teheran dostarczył Rosjanom ponad 400 rakiet balistycznych ziemia – ziemia, nie mówiąc o stałych dostawach dronów i budowie fabryki irańskich bezzałogowców pod Moskwą. Pekin z kolei dostarcza Rosjanom wiele kluczowych materiałów dla przemysłu zbrojeniowego. Rosjanie przekazują swoje technologie Irańczykom i Korei Północnej.

„Oś zła”, czyli sojusz Iranu, Rosji i Chin, ma potencjał włączania w swój blok także innych państw niezadowolonych z obecnego układu sił na arenie międzynarodowej. To właśnie w szczególności niepokoi Amerykanów.

Kraje „osi zła” oskarżono nawet o próbę destabilizacji Wielkiej Brytanii poprzez rozsiewanie „teorii spiskowych” dotyczących choroby księżnej Kate. Akcja rozgrywała się w czasie, gdy Londyn miał zdecydować o nowej transzy sankcji wobec Chin w związku z serią cyberataków.

Liczne ośrodki analizują szczegółowo formy współpracy, jak również potencjalne punkty niezgody sojuszników z „osi zła”, strasząc, że nastąpił „jakościowo odmienny poziom współpracy” i „zmieniła się dynamika sił na Bliskim Wschodzie”.

Wcześniej istniały szanse na porozumienie między USA a Iranem. W 2023 roku oba kraje zawarły nawet umowę w sprawie spowolnienia gromadzenia wysoko wzbogaconego uranu oraz uwolnienia pięciu obywateli USA w zamian za dostęp do zamrożonych aktywów irańskich z handlu ropą o wartości 6 mld dolarów i mniej rygorystyczne przestrzeganie sankcji. Jednak późniejsza wojna w Gazie zmieniła postrzeganie nie tylko Ameryki, ale także samego Iranu.

Teheran w znacznie większym stopniu zaangażował się w dostawy amunicji do Rosji. W zamian ma otrzymać stamtąd myśliwce Su-35 oraz helikoptery szturmowe Mi-28 i prawdopodobnie osławiony system obrony przeciwrakietowej S-400. W lutym 2024 r. Rosja wysłała irańskiego satelitę na orbitę, sygnalizując rozwijające się powiązania w przemyśle kosmicznym.

Zacieśnia się współpraca ekonomiczna, chociaż Irańczycy nie są zadowoleni z poziomu inwestycji chińskich (są one znacznie większe np. w ZEA i Arabii Saudyjskiej). Niemniej, między Iranem a Chinami i między Rosjanami a Chinami zawarte są długoletnie umowy o współpracy. W grudniu 2023 r. Teheran został włączony do umowy o wolnym handlu z Euroazjatycką Unią Gospodarczą pod przewodnictwem Rosji.

Współpraca ekonomiczna z Iranem ma zwiększyć presję na USA na Bliskim Wschodzie. Waszyngton zastanawia się, czy Moskwa zmieniła stanowisko w kwestii irańskiego programu nuklearnego. Amerykanie uważają, że Moskwa może chcieć wykorzystać Iran – tak, jak USA używają Kijowa – do zadawania ciosów potędze Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie.

Jednak Teheran też ma swoje plany i unika wciągnięcia w bliskowschodnią wojnę na korzyść Rosji. Sami Amerykanie uważają, że bezpośrednia wojna z USA czy Izraelem nie jest w planach Iranu.

Teheran dąży do wzburzenia ruchu rewolucyjnego, antyzachodniego i nękania Izraela oraz sił zachodnich częstymi atakami bojówek na bazy i statki transportowe; atakami zadającymi im poważne straty.

USA i sojusznicy obawiają się przyłączenia do nowej osi większej liczby krajów zmierzających do zakwestionowania roli Waszyngtonu i stworzenia nowego ładu światowego.

Od ataku Hamasu w październiku 2023 r. na Bliskim Wschodzie irańscy pełnomocnicy w Libanie, Iraku, Jemenie, Syrii, na Zachodnim Brzegu i w Gazie podejmują operacje mające na celu osłabienie wpływów USA; zapobieżenie dalszej integracji podmiotów regionalnych (zwłaszcza normalizacji relacji Arabii Saudyjskiej z Izraelem) i wykorzystanie coraz bardziej chaotycznego krajobrazu na swoją korzyść.

Przeciwnicy powrotu Trumpa do władzy w USA straszą, że może on – wskutek przywrócenia bardziej rygorystycznej polityki wobec Chin – „wypchnąć” ten kraj z rynku amerykańskiego. Skłoniłoby to Pekin do podjęcia większych wysiłków dla budowania partnerstw w ramach alternatywnego bloku z Rosją i Iranem.

Tego typu obawy podnoszą między innymi szef Centralnego Dowództwa Stanów Zjednoczonych, gen. Michael Kurilla, a także szef Dowództwa Stanów Zjednoczonych w Afryce, gen. Michael Langley. Pierwszy z nich straszy, że region Bliskiego Wschodu „stoi w obliczu najbardziej niestabilnej sytuacji w zakresie bezpieczeństwa od ostatniego półwiecza”. Ataki Hamasu z 7 października nie tylko trwale zmieniły Izrael i Gazę, ale także „stworzyły warunki dla złośliwych aktorów, aby siać niestabilność w całym regionie i poza nim”.

Wojskowi nie kryli, że działania Iranu wspieranego przez Rosję i Chiny zagrażają dwóm operacjom na Morzu Czerwonym: Prosperity Guardian, mającej na celu ochronę statków przed nadlatującymi rakietami i dronami Huti oraz operacji Poseidon Archer, serii ataków podjętych wraz z Wielką Brytanią na cele Huti w Jemenie. Wysocy oficerowie uznają Iran za główną przyczynę niestabilności w regionie, bo szkoli i dostarcza broń milicjom szyickim i innym bojówkom. Dlatego też coś z tym trzeba zrobić.

Analitycy snują ponurą wizję o tym, że każde z tych trzech państw „osi zła” dąży do przemodelowania porządku światowego i może zbudować silne imperia regionalne. Autorzy straszą, iż Chiny przejmą Tajwan, zagrożą Filipinom i Japonii, Rosja ponownie zdominuje część Europy Wschodniej, a Iran zdobędzie przewagę na Bliskim Wschodzie.

Wojskowi dodają, że nie można pozwolić, by plany „rewizjonistycznych sił” powiodły się. Nie można dopuścić do pojawienia się takiej sytuacji, przed którą przestrzegał Henry Kissinger – że żadna pojedyncza koncepcja porządku nie będzie cieszyć się powszechną legitymizacją, a równowaga sił, która od dawna utrzymywała porządek, okaże się już nie spełniać tego zadania.

Z jednej strony nacisk różnych ośrodków władzy na przeciwstawienie się „osi zła” przez kraje zachodnie w sojuszu z Ameryką jest bardzo duży. Z drugiej – ekipa Bidena prowadzi rozmowy z nowym przywódcą Iraku Sudanim w sprawie wycofania się stamtąd wojsk amerykańskich, co wzmocni irańską dominację na tym terenie.

Sudani utrzymuje dobre stosunki z amerykańskimi dyplomatami i urzędnikami wojskowymi. Jest przyjazną twarzą proirańskich islamistów i sił zastępczych wrogich wobec USA. Ma pełnić rolę mediatora między Amerykanami a różnymi siłami operującymi w jego kraju.

Wojskowi amerykańscy ostrzegają, że pozostawiona bez kontroli dramatyczna ekspansja wpływów Iranu będzie miała katastrofalny wpływ na Izrael, region i gospodarkę światową. Dlatego Biden powinien pilnie sformułować, a następnie wdrożyć jasną strategię, chroniącą palestyńskich cywilów przed ponoszeniem zbyt dużych kosztów izraelskich operacji wojskowych. Plan miałby przeciwstawiać się irańskiej strategii wojny zastępczej i osłabiać zdolności wspólników Teheranu. Ta skomplikowana strategia musi uwzględniać zmęczenie amerykańskiej opinii militarnymi, gospodarczymi i ludzkimi stratami spowodowanymi zaangażowaniem kraju na Bliskim Wschodzie. Amerykanie muszą także wziąć pod uwagę to, aby nie popełnić błędów, jak np. uczyniono wszczynając inwazję na Irak w 2003 roku.

 

Coraz większe napięcie

Od października 2023 r. do połowy lutego 2024 r. w atakach wspieranych przez Iran zginęło co najmniej 186 żołnierzy amerykańskich służących na Bliskim Wschodzie. Stany Zjednoczone dysponują ponad 10 tys. sił zbrojnych rozmieszczonych w regionie: od Bahrajnu, przez Irak, Izrael, Jordanię, Kuwejt, Liban, Oman, Katar, Arabię Saudyjską, a na północno-wschodniej Syrii i Zjednoczonych Emiratach Arabskich kończąc. Po wybuchu wojny w Gazie Stany Zjednoczone rozmieściły dwie grupy lotniskowców na Morzu Śródziemnym i Morzu Czerwonym, liczące ponad 7 tys. personelu wojskowego. Zwiększyli ochronę sił, ale stali się także częstszymi celami ataków.

Najbardziej narażonych jest około 900 żołnierzy rozmieszczonych w północno-wschodniej Syrii i kolejnych 2 500 w Iraku. To pozostałości międzynarodowych koalicji mających na celu powstrzymanie ISIS. Od wybuchu wojny w Gazie małe i rozproszone posterunki były już dziesiątki razy gnębione przez proirańskie bojówki.

Szczególnie zagrożeni jest także kolejnych 350. Amerykanów stacjonujących w Tower 22, jordańskiej placówce na granicy z Irakiem i Syrią, biorących udział w operacji Inherent Resolve przeciwko ISIS.

Wpływ Ameryki na Bliskim Wschodzie zmniejszył się w obliczu rosnącej roli militarnej i gospodarczej Rosji oraz Chin. W kwietniu 2024 r. prezydent Biden zagroził zmianą polityki USA wobec Izraela, jeśli premier Benjamin Netanjahu nie zrobi więcej, aby wesprzeć zawieszenie broni, które będzie obejmowało uwolnienie zakładników przez Hamas i zwiększenie pomocy humanitarnej dla Palestyńczyków. W tej samej rozmowie ślubował jednak, że Izrael może liczyć na amerykańskie wsparcie w przypadku jakiegokolwiek zagrożenia ze strony Iranu.

W styczniu 2024 r. w ataku dronów zginęło trzech żołnierzy amerykańskich, a 40 innych zostało rannych w Jordanii. Pentagon oskarżył o zamach Kataib Hezbollah, wspieraną przez Iran grupę działającą zarówno w Iraku, jak i Syrii. Atak był pierwszym przypadkiem, w którym Jordania, bliski sojusznik USA, została wciągnięta w spór między Waszyngtonem a Teheranem.

Stany Zjednoczone odpowiedziały 2 lutego serią 125 nalotów precyzyjnych, które uderzyły w 85 celów w siedmiu obiektach rozmieszczonych w Syrii i Iraku. Sekretarz obrony Lloyd Austin stwierdził w oświadczeniu, że każde z tych miejsc było wykorzystywane przez irańską Gwardię Rewolucyjną „i powiązane bojówki” do ataków na siły amerykańskie. Kontratak był dopiero „początkiem naszej odpowiedzi”. – Będzie więcej kroków – zapowiadał w ABC News doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan. – Niektóre z tych kroków będą widoczne, inne mogą nie być widoczne. Jednak w odpowiedzi na tragiczną śmierć trzech odważnych żołnierzy USA zostaną podjęte dalsze działania – kontynuował.

Napięcia nasiliły się jeszcze bardziej w kwietniu, kiedy Izrael przeprowadził bezprecedensowy atak na irańską placówkę dyplomatyczną w Damaszku. W nalocie z udziałem dwóch amerykańskich samolotów F-35 zginęło trzech generałów Gwardii Rewolucyjnej i innych oficerów. Po izraelskim ataku wszystkie siły amerykańskie zostały postawione w stan najwyższej gotowości.

W Libanie przywódca Hezbollahu Hassan Nasrallah zapowiedział, że jego siły nie użyły jeszcze swojej głównej broni w atakach na północny Izrael. Oznajmił, że ruch oporu w Libanie nie boi się wojny i jest w pełni gotowy by zaangażować się.

Izrael wydał własne ostrzeżenia. Generał Herzi Halevi, szef Sił Obronnych Izraela, przyrzekł, że jego wojsko wie, jak postępować z Iranem „w ofensywie i defensywie”.

 

Senator Risch o zmianie kursu polityki zagranicznej

Niezwykle niepokojące jest jednak coraz częstsze podkreślanie zaangażowania całego Zachodu, wszystkich sojuszników USA w walkę z „osią zła”. Zarysowujący się podział świata znowu na dwa rywalizujące ze sobą bloki nabiera coraz wyraźniejszych konturów. 15 kwietnia senator Jim Risch, członek senackiej komisji spraw zagranicznych wygłosił przemówienie dotyczące ugruntowania doktryny Monroe, wskazując na zagrożenie ze strony „osi zła” dla półkuli zachodniej.

Doktryna sformułowana w 1823 r. przez prezydenta James’a Monroe’a potwierdziła prawo i interesy Stanów Zjednoczonych do przeciwstawienia się obcym mocarstwom ekspandującym na półkulę zachodnią.

Wizja Monroe była taka, że półkula zachodnia stanowiła zupełnie inny system rządów i relacji między władzami niż te, które obowiązywały w Europie. Uważał, że nie powinniśmy dać się wciągnąć w sprzeczki, spory i merkantylistyczne uwikłania obcych mocarstw spoza półkuli – co nie było wówczas pomysłem szczególnie niepopularnym ani obcym. Od tego czasu świat najwyraźniej stał się nieco mniejszy (…). Mimo że minęło dwieście lat i półkula wygląda inaczej, potrzeba ponownego ugruntowania doktryny Monroe jest ważniejsza niż kiedykolwiek. Zagrożona jest suwerenność i bezpieczeństwo narodowe Stanów Zjednoczonych i naszych sąsiadów – mówił senator.

Dodał, że „Dziś Chiny, Rosja i Iran agresywnie wywierają wpływy na półkuli zachodniej i faktycznie starają się kontrolować niektóre kraje”. – Prowadzą nikczemne operacje wywierania wpływu, wzmacniają reżimy autorytarne – dodałbym agresywne – w tym na Kubie, w Nikaragui, Wenezueli i Boliwii, a także prowadzą działalność wojskową i operują w szarej strefie (…). W przeciwieństwie do niektórych niekompetentnych reżimów, nigdy nie przepuszczają okazji i są bardzo agresywni – ocenił.

Iran, niekontrolowany przez politykę ustępstw administracji Bidena, rozszerzył swoje globalne działania. W zeszłym roku w Brazylii zacumowały dwa irańskie okręty wojenne objęte sankcjami USA, a wspierane przez Iran Hezbollah i Hamas rozszerzyły swoje sieci w Ameryce Łacińskiej. Wenezuela odegrała kluczową rolę, pomagając Iranowi uniknąć sankcji – mówił senator.

Reżim irański w dalszym ciągu pozyskuje zasoby, których potrzebuje, aby zagrozić interesom Stanów Zjednoczonych zarówno na półkuli zachodniej, jak i na całym świecie. Najwyższy czas, aby administracja Bidena zmieniła kurs i agresywnie zaatakowała irańskie aktywa. Nie byłoby to takie trudne – namawiamy ich, aby zrobili to, niemal codziennie. Cały czas spotykamy się z oporem, oni mają inny pogląd na Iran niż nasza strona – przekonywał kongresmen.

Risch szczegółowo opisał, w czym zagraża Amerykanom Rosja na półkuli zachodniej oraz Chiny, które między innymi „wyparły Stany Zjednoczone ze stanowiska głównego partnera handlowego dla prawie każdego kraju Ameryki Południowej”.

Senator ubolewał, że „Chiny kupują ziemię w Ameryce Południowej, budują wrażliwe obiekty wojskowe, a następnie ogłaszają, że teren ten jest niedostępny dla rządu danego kraju. W ten i inny sposób podważają suwerenność naszych sąsiadów i są potężną bronią przeciwko Stanom Zjednoczonym”.

Inwestycje w porty głębokowodne w miejscach takich jak Peru, aby połączyć Amerykę Południową z portami chińskimi, czy zainstalowane sieci telekomunikacyjne, mają zagrażać bezpieczeństwu danych, wojskowym obiektom cybernetycznym i kosmicznym.

Chiny utworzyły nielegalne posterunki policji w Chile, Ekwadorze i w całym regionie, podważając praworządność w tych krajach. Ponadto obiekty chińskiego wywiadu wojskowego na Kubie znajdują się niecałe 160 km od wybrzeży USA i w pobliżu amerykańskich baz wojskowych – wyliczał mówca. Według niego te i inne działania zagrażają bezpośrednio bezpieczeństwu USA.

W 1823 roku europejskie mocarstwa imperialne wkroczyły na półkulę zachodnią i zagroziły pokojowi i bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych. Dziś zagrożenia ze strony Chin, Rosji i Iranu nie są inne – uważa senator i domaga się zmiany kursu polityki zagranicznej.

Agnieszka Stelmach

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij