29 lipca 2024

Ofiary straszliwej Rzezi Wołyńskiej wołają o pamięć!

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Od wielu lat staramy się o zgody na poszukiwania, ekshumacje, pochówki etc. i czymś bardziej rażącym jest brak takich zgód, który powoduje u tych wszystkich, którzy 81 lat temu na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej stracili swoich bliskich żal, smutek, złość, a nawet nienawiść. To są prawdziwe problemy, a nie sam pomnik, co sugeruje pan Skórka. Mamy prawo do takich upamiętnień i bardzo proszę to uszanować. Pomnik ofiar rzezi wołyńskiej w Domostawie przedstawia to, co działo się na Wołyniu w 1943 roku. Jest on bardzo realistyczny. Wszystkie elementy, jakie znajdują się na tym pomniku miały miejsce podczas tego ludobójstwa – mówi dr Leon Popek, Zastępca Dyrektora Biura Upamiętniania Walk i Męczeństwa, współautor wydanej przez IPN książki „Kościoły i kaplice na Wołyniu z obrazami Włodzimierza Sławosza Dębskiego”.

Szanowny Panie doktorze, 14 lipca w miejscowości Domostawa na Podkarpaciu odsłonięto pomnik ofiar rzezi wołyńskiej. W wydarzeniu wzięły udział tysiące Polaków, którzy chcieli w ten sposób oddać hołd Polakom pomordowanym w czasie ukraińskiego ludobójstwa w 1943 roku. Z drugiej jednak strony mieliśmy, mówiąc najdelikatniej, kontrowersyjne wypowiedzi na temat pomnika. Głos zabrał m. in. prezes Związku Ukraińców w Polsce Mirosław Skórka, który stwierdził: „Nie jest to pomnik ofiar, tylko pomnik nienawiści. I dlatego jest przez wielu ludzi interpretowany właśnie tak, jako coś, co ma utrzymywać, podsycać nienawiść, a nie oddać należną cześć, należny szacunek ofiarom tego, co się stało w 1943 roku”. Proszę o komentarz.

Tutaj chciałbym się wypowiedzieć nie jako pracownik IPN, historyk, tylko jako osoba prywatna, jako przedstawiciel rodzin zamordowanych na Wołyniu. Mamy prawo w Polsce do takiego pomnika! Cieszę się, że taki pomnik w ogóle powstał, to po pierwsze.

Wesprzyj nas już teraz!

Po drugie: komentując wypowiedź przedstawiciela Związku Ukraińców w Polsce, że jest to „pomnik nienawiści” chciałbym zauważyć, że przez 81 lat nie mieliśmy możliwości pochowania naszych najbliższych, ani nawet godnie ich upamiętnić.

Od wielu lat staramy się o zgody na poszukiwania, ekshumacje, pochówki etc. i czymś bardziej rażącym jest brak takich zgód, który powoduje u tych wszystkich, którzy 81 lat temu na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej stracili swoich bliskich żal, smutek, złość, a nawet nienawiść. To są prawdziwe problemy, a nie sam pomnik, co sugeruje pan Skórka. Mamy prawo do takich upamiętnień i bardzo proszę to uszanować. 

Pomnik ofiar rzezi wołyńskiej w Domostawie przedstawia to, co działo się na Wołyniu w 1943 roku. Jest on bardzo realistyczny. Wszystkie elementy, jakie znajdują się na tym pomniku miały miejsce podczas tego ludobójstwa.

Powiem więcej, Panie doktorze. To co widzimy na pomniku nie oddaje nawet w niewielkim stopniu skali i stopnia zbrodni, jakie miały miejsce na Wołyniu. W Pańskiej książce pt. „Kościoły i kaplice na Wołyniu”, która ukazała się nakładem wydawnictwa IPN czytamy m.in.: „O. Ludwik Wrodarczyk z Okopów, który leczył Ukraińców, został przez nich ukrzyżowany (według innej relacji wyrwano mu serce); ks. Stanisławowi Dobrzańskiemu prawdopodobnie obcięto głowę siekierą (zginęło z nim około 1050 parafian z Ostrówek i Woli Ostrowieckiej); ks. Karola Barana w Korytnicy przepiłowano w poprzek ciała w drewnianym korycie; (…) ks. Hieronim Szczerbicki, proboszcz w Tesłuhowie, oraz ks. Jerzy Cimiński, proboszcz w Dederkałach, zostali żywcem wrzuceni do studni w Wołkowyjach”. Skąd ta nienawiść? Dlaczego to właśnie polskich kapłanów Ukraińcy traktowali ze szczególną brutalnością?

W czasie II wojny światowej Kościół katolicki był jedyną instytucją, która Polaków nie zawiodła, która Polaków nie zdradziła. Przy braku państwowości polskiej, przy braku nawet państwa podziemnego to Kościół stanowił dla Polaków na Wołyniu ośrodek opieki i pomocy. Polacy wiedzieli, że mogą liczyć na swoich kapłanów. Polacy wiedzieli, że mogą liczyć na Kościół i właśnie tam szukali pociechy duchowej, bo na inną nie mogli za bardzo liczyć. W związku z tym kapłani cieszyli się wielkim szacunkiem na Wołyniu i nie tylko.

To też wiązało się z tym, że Kościół był synonimem polskości; był synonimem tego, co przez wieki trwało i Polacy wiedzieli, że Kościół niejednokrotnie płacił za to wielką cenę w postaci np. kapłanów wywożonych na Syberię, kapłanów mordowanych, kapłanów zamykanych w więzieniach i obozach. Kapłani cierpieli więc podobnie jak wierni mimo że mogli gdzieś uciec. Oni jednak zostawali, byli wierni i nie opuszczali swoich parafian.

Kościół Rzymskokatolicki w czasie swojej ponad 600-letniej historii obecności na Kresach Wschodnich odgrywał więc doniosłą rolę nie tylko religijną, ale również narodowościową i społeczno-kulturową.

W okresie zaborów na Wołyniu, gdzie nie istniały prężne ośrodki kulturalne, takie jak Lwów w Galicji Wschodniej czy Wilno na Litwie, przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego stała się synonimem polskości. Stąd ta szczególna nienawiść ukraińskich nacjonalistów do Kościoła i polskich kapłanów.

Nie dość, że kapłani byli do ostatnich chwil ze swoimi parafianami, rodakami, katolikami, to również – jak wskazuje Pan doktor w książce – próbowali organizować lokalne ruchy oporu, lokalne partyzantki przeciwko temu wszystkiemu, co działo się w 1943 na Wołyniu i nie tylko.

Po napaści Sowietów na Polskę 17 września 1939 roku w bardzo krótkim czasie NKWD przeprowadziła masowe aresztowania. Tylko na Wołyniu zostało aresztowanych ponad 2 tysiące konspiratorów polskich łącznie z dowódcą pułkownikiem Kazimierzem Tadeuszem Majewskim oraz całym polskim sztabem.

Następnie miały miejsce cztery wywózki na Syberię i do Kazachstanu wojskowych, gajowych, leśniczych, nauczycieli, lekarzy, działaczy społecznych etc. To działanie Sowietów pozbawiło Wołyń „elementu przywódczego”.

Później jeszcze Niemcy dokonali wywózki młodych Polaków i młodych Polek na roboty przymusowe do III Rzeszy. Do tego należy dodać działalność policji ukraińskiej w służbie niemieckiej, w ramach której również eliminowano polskich działaczy, nauczycieli, konspiratorów.

To wszystko spowodowało, że Wołyń został pozbawiony jakichkolwiek przywódców, którzy mogliby pociągnąć za sobą innych Polaków i stawiać opór wrogom. Dopiero latem roku 1942 na Wołyń są przysyłani cichociemni. Dopiero wówczas zaczyna odżywać tam konspiracja.

Na nieszczęście doszło do kłótni między Polakami o to, czyj ma być Wołyń – czy ma być wojskowy, czy cywilny – między Kazimierzem Banachem, a Kazimierzem Bąbińskim.

To wszystko sprawiło, że kiedy w 1943 roku Wołyń zapłonął, to wówczas nie miał kto go bronić. Wołyń był osamotniony.

Skoro nie było komu bronić Wołynia, nie było dowódców, nie było wojskowych etc. spontanicznie zaczęły powstawać oddziały samoobrony i na ich czele czasami stawali niektórzy kapłani niejako byli zmuszeni, aby stanąć w obronie swoich parafian mimo że nie mieli żadnego przeszkolenia wojskowego w tym kierunku. Musieli jednak to zrobić, ponieważ musieli bronić Polaków, musieli bronić wiernych, musieli jak każdy dobry pasterz bronić swoich owiec. Robili to z serca. Po prostu nie było nikogo innego, więc kapłani musieli stawać na czele tych oddziałów.

W książce „Kościoły i kaplice na Wołyniu” wskazuje Pan również, że polscy kapłani w latach 1944-1945, kiedy rozpoczęła się akcja ucieczki Polaków z Wołynia odegrali w niej dużą rolę. Po pierwsze towarzyszyli swoim parafianom i wiernym Chrystusowi w tym trudnym i tragicznym czasie, po drugie: to polscy kapłani organizowali ucieczki i pomagali się wydostać Polakom z Wołynia.

To jest pewien paradoks. W 1944 roku na Wołyń wchodzą po raz drugi Sowieci. W 1945 NKWD aresztuje biskupa Adolfa Szelążka i pozostałych księży, którzy jeszcze są na tym terenie. Część z nich wywożą, część zamykają w więzieniach po sfingowanych procesach. Byli wśród nich m.in. wyniesiony na ołtarze ks. Władysław Bukowiński, ks. Józef Kuczyński, ks. Bronisław Drzepecki i wielu innych, którzy organizowali samoobrony na Wołyniu. Weszli jednak Sowieci i ich aresztowali.

Kapłanów na Wołyniu jest więc coraz mniej, parafie są zniszczone, ludność wymordowana. W tych warunkach rozpoczyna się przymusowa ex-repatriacja. Polacy opuszczają Wołyń. Na wołyńskich wsiach praktycznie nie zostaje ani jeden Polak. Są jeszcze gdzieniegdzie jakieś ośrodki samoobrony np. w miejscowości Ostróg, która nie jest jednak wioską, ale małym miastem, miasteczkiem. Jeśli zaś chodzi o wieś, to praktycznie wszystkie miejscowości, wszystkie polskie parafie przestały istnieć.

Wchodzą Sowieci i zaczyna się ex-repatriacja za Bug. Polacy godzą się na to, ponieważ w dalszym ciągu trwa terror UPA, w dalszym ciągu Polacy są mordowani, więc jedyne szanse ocalenia to albo roboty przymusowe w III Rzeszy, albo wyjazd za Bug w nieznane.

Poza tym trzeba zrozumieć warunki, jakie wówczas panują na Wołyniu. Głód, szerzące się choroby, nędza etc. Polacy stracili wszystko, cały dorobek wielu pokoleń. Spośród prawie 2500 miejscowości na Wołyniu, w których przed II wojną światową mieszkali Polacy, około 1500 całkowicie przestaje istnieć. Kościoły zostają spalone, parafie są opustoszałe, księża albo zamordowani, albo więzieni, albo wywiezieni w głąb ZSRR. Ci, którzy ocaleli – tak jak Pan zauważył – pomagają wyjechać Polakom na tzw. ziemie odzyskane.

Niektórym z nich udało się zabrać ze sobą jakieś pamiątki po parafiach, w których pełnili posługę kapłańską, jakiś obraz, jakąś chorągiew, kielichy, monstrancję. To wszystko trzeba jednak przemycać dokładnie ukryte, żeby Sowieci tego nie zabrali i nie zniszczyli.

I tak to wszystko trwało…

W 1946 roku, kiedy zrobiono spis ludności, to okazało się, że z 370 tys. Polaków, którzy zamieszkiwali województwo wołyńskie przed 1 września 1939 roku, zostało tam 2,5 tys. naszych rodaków.

To pokazuje jak wielkie straty ponieśliśmy na Wołyniu.

I to nie tylko ze strony Ukraińców. Nie chcę ich tutaj absolutnie rozgrzeszać, czy też pomniejszać ich winę. Pragnę tylko zauważyć, że w książce zwraca Pan uwagę, że polskich kapłanów represjonowali również Niemcy jak i Sowieci. Pisze Pan: „W czasie II wojny światowej straty wśród duchowieństwa diecezji łuckiej były ogromne. Na ogólną liczbę 260 księży represjonowanych było co najmniej 110. Spośród nich zginęło 55. 18 z rąk Sowietów, 16 z rąk Niemców, 18 z rąk Ukraińców, 3 jeszcze z innych rąk (np. ks. Stanisław Janaszek został zamordowany przez żołnierzy węgierskich)”. Czy można w związku z tym powiedzieć, że polscy kapłani, polski Kościół na Wołyniu był skazany na zagładę? Przecież musiał stanąć w obliczu trzech ludobójczych nacji, które sprzysięgły się przeciwko niemu.

Nie można, tylko trzeba, Panie redaktorze. Dodam tylko, że przed mordami ukraińskich nacjonalistów uciekło do Generalnego Gubernatorstwa wraz z parafianami 61 duchownych. NKWD aresztowało 20 kapłanów podczas I okupacji (1939-1941) oraz 12 podczas II okupacji (1944-1945). Z kolei w 1945 roku siłą ewakuowano 42 kapłanów.

W latach 1939-1945 śmiercią naturalną zmarło 16 kapłanów. To wszystko sprawiło, że po wojnie w diecezji łuckiej pozostało zaledwie 2 kapłanów z przedwojennego duchowieństwa.

Dwóch?!

Tak. Dwóch, czyli mniej niż 1 procent…

Nawet nie wiem, co powiedzieć…

To niestety nie wszystko, Panie redaktorze. Olbrzymi procent kościołów został zniszczony przez ukraińskie bojówki. UPA zniszczyła ponad 40 kościołów i kilkadziesiąt kaplic w czasie wojny. Po wojnie kościoły i kapliczki, które były uszkodzone, zdewastowane Sowieci rozebrali, Było to ponad 50 kościołów i ponad 100 kaplic. Niektóre kościoły przejęła cerkiew prawosławna bądź grekokatolicka. Łącznie było ich 13. Kilkanaście kościołów zostało zmienionych czy to w kino, czy to w dom kultury, czy to w piekarnię, młyn, czy aptekę… W dalszym ciągu jest ponad 20 kościołów i kaplic będących w trwałej ruinie. Są również kościoły, które udało się uratować Kościołowi rzymskokatolickiemu, łącznie 22 kościoły i 6 kaplic.

Są też kościoły i kaplice, o których nic nie wiemy, ponieważ zniknęły. Nie wiemy, kiedy to się stało; nie wiemy, w jakich dokładnie okolicznościach. Wiemy tylko, że ich nie ma. Brak jest dokumentów, brak źródeł. Mało tego: w źródłach, jeśli już jakieś znajdziemy, to przeczytamy sprzeczne, wzajemnie wykluczające się informacje. Nie można się z nich dowiedzieć, kiedy kościół zniknął z powierzchni ziemi, kiedy został zburzony, rozebrany etc. Wiemy tylko, że ponad 20 kościołów i kaplic zniknęło w bliżej nieznanych okolicznościach.

Skąd te braki w źródłach? To efekt jakiegoś niechlujstwa archiwistów, czy celowe działanie?

Bez wątpienia to celowe działanie. Możemy się tylko domyślać, że tuż po wojnie na przykład: miejscowa ludność rozebrała kościół cegła po cegle bez wiedzy władz.

Po drugie: wielu obecnych mieszkańców Wołynia to ludność przybyła z terenów Polski w roku 1947 i później, z terenów nadbużańskich. Nie wiedzą oni, co działo się na Wołyniu w czasie wojny, bo po prostu wtedy tam nie mieszkali. Nie potrafią więc powiedzieć o sytuacji i okolicznościach.

Kolejna rzecz: ta działalność była prowadzona przez miejscowych. Po prostu chodziło o materiał: o cegłę, o drewno i inne surowce, które mogły się przydać do budowy domu, komina etc.

Kościoły i kaplice w związku z tym po prostu cicho znikały, niezauważenie.

Niektóre obiekty w dalszym ciągu funkcjonują, ale są przerobione, że nigdy byśmy idąc nie powiedzieli, że jest to dawny kościół. Kościoły zostały bowiem przerobione, oprócz wcześniej wymienionych aptek i piekarni np. na stodoły i obory.

Przepraszam, ale czy ci ludzie nie wiedzą, co robią? Nie czują wstydu?

Nie, nie czują. Trzeba tutaj pamiętać o jeszcze jednym elemencie: wychowaniu sowieckim, gdzie nie ma miejsca dla Pana Boga. To są ludzie wyprani z jakiejkolwiek wiary, religijności, a nawet godności. Człowiek sowiecki nie uznaje Boga i jak w związku z tym może czuć wstyd?

W tej samej miejscowości, w której zamieniono kościół w stodołę mieszkają ludzie uważający, iż jest to świętokradztwo i jest to grzech, ale są również tacy, którzy nie widzą w tym nic złego.

Mało tego: są tacy, którzy – jak mi mówiono – jechali na cmentarz, ścinali krzyże i palili nimi w piecach. To ma się nijak do tego jak my – polscy katolicy myślimy, że krzyżowi należy się szacunek etc. U wielu Ukraińców tego nie ma. Jest przyzwolenie na profanacje i bluźnierstwa, ponieważ wielu nie uważa tego za coś złego.

Jeszcze jedna rzecz: nikt się nie upomina. Biorę udział w akcjach porządkowania polskich cmentarzy na Ukrainie. Wielokrotnie, kiedy pierwszy raz udawaliśmy się, na któryś cmentarz widzieliśmy na nim pasące się bydło. Kiedy zwracaliśmy uwagę właścicielom tych zwierząt, to oni byli zdziwieni i pytali „Ale o co wam chodzi?”. My tłumaczymy, że to jest cmentarz, że tu leżą nasi rodacy i przodkowie, a oni są zdziwieni.

Bardzo często jest tak, że po drugiej stronie znajduje się ukraiński cmentarz. Kiedy pytamy: „czy wyobrażacie sobie, że bydło pasie się na waszym cmentarzu?”, oni odpowiadają: „Nie”. Wówczas chyba rozumieją swoje postępowanie i kiedy następny raz przyjeżdżamy na taki cmentarz to bydła już na nim nie ma. Nikt nie wyrzuca na polski cmentarz śmieci etc.

Jednego razu na cmentarzu w Wiśniowcu Nowym spotkaliśmy młodych Ukraińców grających w piłkę. Powiedzieliśmy im: „Chodźcie, pogramy w piłkę na waszym cmentarzu”. Oni oburzeni, że jak to? Przecież „tam leżą nasi”.

Trzeba wychowywać, mówić, prosić, informować etc. Jeżeli cmentarze są zaniedbane, nikt ich nie odwiedza, nikt ich nie oczyszcza, nikt o nie nie dba. Nie ma Mszy na tych cmentarzach. To jest przyzwolenie dla wielu miejscowych, że to dla nas jest również zapomniane, więc mogą robić, co chcą. Nie! Nie mogą! My się z tym nie godzimy!

To, co Pan powiedział, jest dla mnie tak nieprawdopodobne, że przepraszam Panie doktorze, ale po prostu nie wierzę w to, co Pan mówi…

Proszę mi wierzyć. Może być i jest…

Na szczęście to się powoli zmienia. Od kilku lat obserwuję, że sporadycznie, ale jednak na Ukrainie ma miejsce porządkowanie cmentarzy polskich przez Ukraińców. W co najmniej 10 miejscach – o tylu przynajmniej wiem – Ukraińcy zrzeszeni w różnych stowarzyszeniach porządkują nasze cmentarze. Ja wiem, że ich praca polega na tym, że wykoszą trawę, wygrabią śmieci, spalą liści czy połamane gałęzie. Ale to już jest coś.

Nie ma lepszego świadectwa. Jeśli miejscowi Ukraińcy dostrzegają, że to są ważne miejsca dla nas, to zapobiegają dewastacji i opiekują się nimi. Często pomagają w tym miejscowe władze, np. podstawiają jakiś sprzęt do wywózki śmieci. W takim sprzątaniu bierze udział do kilkudziesięciu osób. To są pewne jaskółki, które może nie zapowiadają nadejścia wiosny, ale od czegoś trzeba jednak zacząć.

My również musimy działać. Jeśli możemy to musimy jeździć i porządkować polskie cmentarze. Szkoda, że wciąż jest wiele miejsc, do których nie możemy dotrzeć. Trzeba wielu, wielu lat pracy, aby to zmienić.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

„Kościoły i kaplice na Wołyniu z obrazami Włodzimierza Sławosza Dębskiego”, Edward Gigilewicz, Leon Popek

IPN, Towarzystwo Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko-Podolskiej

Lublin-Warszawa 2023, 432 s., ISBN 978-83-8229-840-6

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij