23 lutego 2013

„Ogień” walczył o niepodległą Polskę

(Józef Kuraś, "Ogień". Fot. IPN/Wikimedia Commons)

Popełniał błędy, nie był doskonały, niekiedy się mylił. Ale też nie on decydował o tym, że historia Polski  potoczyła się tak tragicznie. To wydarzenia wojny i okresu powojennego wyniosły go do takiej, a nie innej roli. Wybrał trudną walkę w podziemiu i partyzantce. Zwalczał wrogów niepodległości i kolaborantów bezpieki, niezależnie od ich narodowości –  opisuje postać Józefa Kurasia ps. „Ogień” historyk dr Maciej Korkuć.

 

Jakie były początki działalności konspiracyjnej Józefa Kurasia?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Zaczął ją zaraz po powrocie z kampanii wrześniowej w 1939 r. gdzie w szeregach 1 Pułku Strzelców Podhalańskich bronił Polski przed agresją wojsk niemieckich i słowackich. Wstąpił do Organizacji Orła Białego, która stała się podstawą budowy struktur Służby Zwycięstwu Polski i Związku Walki Zbrojnej w Małopolsce. Kuraś był więc zaprzysiężony w OOB i też znalazł się w szeregach ZWZ. Konfederacja Tatrzańska, jako regionalne remedium na Goralenvolk i zdradę Krzeptowskiego, powstała w roku 1941 r., kiedy Kuraś już dawno był w konspiracji. Wielu działaczy Konfederacji łączyło działalność w ramach KT z przynależnością do innych struktur konspiracyjnych – w tym do ZWZ.

 

29 czerwca 1943 roku Józefa Kurasia spotkał dotkliwy cios.

 

Zamordowano mu wtedy najbliższą rodzinę: ojca Józefa, młodą żonę Elżbietę i dwuipółrocznego synka Zbigniewa. To był straszny cios ze strony Niemców. Wszystkie ciała zostawiono w podpalonym domu.

 

Co wiemy na temat przynależności organizacyjnej „Ognia” do zajęcia terenów Podhala przez wojska sowieckie?

 

W 1943 roku „Ogień” i jego ludzie zostali włączeni do tworzonego właśnie oddziału Armii Krajowej pod dowództwem Władysława Szczypki „Lecha”. Został szefem tego oddziału. Po objęciu dowództwa przez przysłanego w tym celu Krystyna Więckowskiego „Zawiszę” doszło do tragicznych wydarzeń. Pozostawiony przez dowódcę pod komendą „Ognia” obóz został w grudniu 1943 r. napadnięty przez oddział niemiecki. Zginęło dwóch ludzi, utracono ziemianki. „Zawisza” obarczył „Ognia” pełną odpowiedzialnością za to zdarzenie (miał tu swoje argumenty)  i – korzystając z kompetencji dowódcy na polu walki – podejmował próby likwidacji Kurasia. Ten w tym czasie słał kurierów do Krakowa z prośbami o śledztwo i pełne wyjaśnienie okoliczności zdarzenia. Wciąż czuł się żołnierzem AK. Jednak czas upływał. Należy pamiętać, że konspiracyjne sądownictwo także działało w dramatycznie trudnych warunkach. Koniec końców, „Ogień” od „Zawiszy” otrzymał informację, że droga powrotu do AK jest przed nim i garścią najbliższych mu ludzi definitywnie zamknięta.

 

Natomiast żaden wyrok śmierci Wojskowego Sądu Specjalnego na „Ognia” nie zapadł. Było dochodzenie, które po wielu miesiącach zostało umorzone. Jesienią 1944 r. Kuraś został o tym poinformowany i wezwany do stawienia się do szeregów AK z oddziałem. Ale już było za późno, bowiem już kilka miesięcy wcześniej, po tym jak „Ogień” otrzymał informację, że jego wcześniejszy dowódca wypchnął go z szeregów AK, przyjął propozycję ludowców (związanych z cywilnym pionem Polskiego Państwa Podziemnego) aby zostać Komendantem oddziału Ludowej Straży Bezpieczeństwa zbudowanego na bazie jego podkomendnych. Jesienią 1944 zaprzysiężono go dodatkowo jako dowódcę oddziału egzekucyjnego Powiatowej Delegatury Rządu.

 

Jak Pan sądzi, dlaczego Józef Kuraś podjął współpracę z partyzantką komunistyczną, a później przystąpił do tworzenia struktur tzw. władzy ludowej na Podhalu?

 

Tu nie ma co sądzić. Kiedy było jasne że front wschodni przetoczy się przez całą Małopolskę, od lata 1944 r. zaczęto tu przerzucać sowieckie oddziały dywersyjne, a w samym końcu roku pojawił się tu także oddział AL Izaaka Gutmana, choć i tak w większości złożony z Rosjan. Zarówno Armia Krajowa, jak i ludowcy, musieli ich tolerować. Dochodziło też do współpracy aprowizacyjnej, a także bojowej, pomiędzy Sowietami i AK. Jesienią 1944 r. oddziały AK otrzymały polecenie głębszego zakonspirowania swojej działalności w obawie – słusznej – że Sowieci przygotowują się do represji po wejściu Armii Czerwonej.

 

Jednocześnie w podziemiu w drugiej połowie roku 1944 obserwowano kłopoty kadrowe komunistów w tzw. Polsce lubelskiej. Ludowcy uznali, że w Małopolsce, a więc i na Podhalu, gdzie partia komunistyczna nie istniała, trzeba próbować tworzyć fakty dokonane i przynajmniej lokalnie przejmować wpływy w terenie, aby przetrwać pierwszy okres okupacji sowieckiej. Celem było m.in. tępienie ostrza potencjalnych represji, niezależnie od dominacji komunistów w Warszawie czy Krakowie. Na Podhalu takie zadania wyznaczono oddziałowi LSB Józefa Kurasia. Przepustką do uzyskania dobrej pozycji wyjściowej pod nową okupacją miały być dla „Ognia” przede wszystkim dobre kontakty z sowiecko-polskim komunistycznym oddziałem AL Izaaka Gutmana. Sytuacja była o tyle prosta że oddział ten znalazł się na Podhalu w gruncie rzeczy przypadkowo, nie miał rozeznania terenu, ani zaplecza aprowizacyjnego. „Ogień” to wykorzystał, pomagał, sam też pomoc otrzymywał, ale z wszystkiego się nie zwierzał. Cały czas był dowódcą oddziału LSB i cały czas wykonywał polecenia swoich zwierzchników z SL (jednocześnie reprezentujących wciąż cywilne władze podziemia). To że wstąpił do AL jest wymyśloną później bajką. A sama współpraca przeciw Niemcom? Nic nadzwyczajnego. AL-owcy otrzymali zrzuty broni i materiałów wybuchowych. Więc było więcej możliwości, żeby Niemcom dać się we znaki.

 

Jego próba funkcjonowania na czele sił porządkowych (nawet trudno to nazywać milicją, bo nikt jeszcze tej nazwy w pierwszych dniach po wyparciu Niemców nie używał) była realizacją poleceń jego politycznych zwierzchników. Załatwienie nominacji na zastępcę kierownika PUBP (możliwe dzięki nieprawdziwym zaświadczeniom aelowca Gutmana)  byłoby wielkim sukcesem, gdyby nie pełzająca weryfikacja szeregów, prowadzona pod nadzorem NKWD. Po zaledwie trzech tygodniach musiał podjąć decyzję, co dalej. Uznał, jak tysiące innych, że w obliczu narastającej fali represji znowu trzeba walczyć. Dobrze wyczuł moment, bo szykowano się do jego aresztowania.

 

Aby temu zapobiec Kuraś wraz ze swoimi ludźmi udał się ponownie do lasu. Zorganizował oddział partyzancki „Błyskawica”, dzielący się na kilka pododdziałów. Rozbijał posterunki milicji i Urzędu Bezpieczeństwa, likwidował pracowników UB, NKWD, funkcjonariuszy PPR oraz kolaborantów nowej władzy, a do jednej z najsłynniejszych akcji jego podkomendnych należało uwolnienie więźniów z krakowskiego więzienia św. Michała. Przeciwnicy „Ognia” jako przeciwwagę podają pospolite rabunki, gwałty, a nawet mordy antysemickie. Jaka jest prawda o działalności antykomunistycznej Józefa Kurasia „Ognia”?

 

„Ogień” walczył o niepodległą Polskę. Popełniał błędy, nie był doskonały, niekiedy się mylił. Ale też nie on decydował o tym, że historia Polski się potoczyła tak tragicznie. Przed wojną nie myślał o karierze wojskowej. To wydarzenia wojny i okresu powojennego wyniosły go do takiej, a nie innej roli. Mógł inaczej. Gdyby myślał o własnej karierze, to nawet w roku 1945 mógł od pierwszych dni wykazywać się aktywnością w zwalczaniu dawnych kolegów, żeby naprawdę przekonać do siebie NKWD i władze bezpieki. Tego nie chciał i tego nie robił. Wybrał znowu trudną walkę w podziemiu i partyzantce. Zwalczał wrogów niepodległości i kolaborantów bezpieki – niezależnie od ich narodowości.

 

Na pewno cień na niego rzuca popełnione przez jego kilku podkomendnych zabójstwo kilkunastu Żydów pod Krościenkiem. Dowiedział się o niej po fakcie. Nie wiemy, jak mu to wydarzenie przedstawiono. Jednak brak informacji, żeby za to kogokolwiek ukarał powoduje, że ta zbrodnia również jego jako dowódcę obciąża.

Bandy rabunkowe „Ogień” zwalczał. Wielokrotnie o tym pisał w rozkazach, tym bardziej, że niektóre szajki (a w okresie wojennym zawsze jest ich pełno) podszywały się pod partyzantów. Likwidacja takich przypadków była podstawą utrzymania poprawnych stosunków z ludnością. A jej wsparcie jest podstawą istnienia każdej partyzantki. I z akt UB wynika aż nadto często, że poparcie ludności dla partyzantów było  na Podhalu jednym z najpoważniejszych problemów. Ale o tym nie wolno było mówić przez kilkadziesiąt lat.

 

Nieżyjący już aparatczyk komunistyczny Władysław Machejek w książce „Rano przeszedł huragan” cytuje fragmenty pamiętnika, rzekomo napisanego przez „Ognia”. Czy może Pan stwierdzić, że ten pamiętnik to ubecka fałszywka?

 

Dzisiaj nawet zadawanie takiego pytania powinno budzić zażenowanie. To nawet nie była jakaś tam ubowska operacja fałszowania dokumentów. Kiedy mówimy o „fałszowaniu”, to niekiedy wyobrażamy sobie misterną operację, próbę spreparowania oryginału, nadania zewnętrznych cech, postarzenia itd. Tymczasem to był „normalny”, ordynarny zabieg komunistycznej propagandy. Machejek siadł i napisał od początku do końca coś, co w setkach tysięcy egzemplarzy w PRL drukowano jako osobisty notatnik „Ognia”. Dzień później mógłby napisać dzienniki „Hubala”, „Zapory” czy nawet hetmana Chodkiewicza. Drukowano to i drukowano, aż część ludzi w to uwierzyła. Tak pisano w PRL naszą historię.

 

Jak zginął „Ogień” w nocy z 22/23 lutego 1947 r.?

 

Zginął, bo został zdradzony. UB chciało go mieć żywego, wykorzystać politycznie. „Ogień” im na to nie pozwolił. Otoczony, w sytuacji bez wyjścia popełnił samobójstwo. Kiedy go pojmano jeszcze żył, ale w szpitalu zmarł. Ciało wywieziono z Podhala, aby grób nie stał się miejscem narodowej pamięci i kultu. Ta obawa też wiele mówi o ówczesnym stosunku do „Ognia” i o nastrojach większości Podhalan.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał Kajetan Rajski



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij