Na winiecie tytułowej pierwszych numerów Pamiętnika Towarzystwa Tatrzańskiego widzimy stylizowaną grafikę ze stojącym na stromej skale góralem, trzymającym w ręku ciupagę, a do niej przywiązana jest szarfa, której drugi koniec podtrzymuje w szponach orzeł o rozłożonych skrzydłach. Na szarfie widnieje napis: „W GÓRY! W GÓRY, MIŁY BRACIE! TAM SWOBODA CZEKA NA CIĘ”. To nie był przypadkowo dobrany cytat i na pewno nie chodziło w nim wówczas (lata 70—te XIX wieku) li tylko o wczasowe czy w ogóle rekreacyjne doznania w sympatycznych okolicznościach górskiej przyrody.
Chodziło o wolność rozumianą przez Polaków jako odzyskanie niepodległości. Tak to widział uczestnik Powstania Listopadowego, autor owej zacytowanej frazy – Wincenty Pol. Natomiast młodszy o dobre dwa pokolenia Franciszek Nowicki, jeden z najbardziej zasłużonych działaczy Towarzystwa Tatrzańskiego – współtwórca wytyczenia słynnej Orlej Perci – w roku 1891 wydał tom „Poezje”, a w nim, w puencie sonetu „Tatry” był jeszcze bardziej niż Pol jednoznaczny:
Wesprzyj nas już teraz!
O pustyni tatrzańska! bo na tym obszarze
Całej mojej ojczyzny — o skalna świątyni —
W tobie jednej są jeszcze — swobody ołtarze!
Wielu powie, że przesadzam z tym gór widzeniem, jako miejscem ekwiwalentnym dla Ojczyzny pod zaborami czy komunistycznej Polski zniewolonej przez Sowietów po II wojnie światowej. Jeżeli nawet przesadzam, to tylko trochę. Nikt nie zaprzeczy, że wspaniałe sukcesy wspinaczkowe Polaków w Himalajach w latach 70-tych i 80-tych XX wieku, to była – oprócz wszystkiego – właśnie taka przekorna manifestacja naszej sarmacko zadziornej niezależności. I jeszcze ta niesamowita kulminanta tamtego czasu, jaką było w roku 1978 wejście Wandy Rutkiewicz na szczyt Mount Everestu w tym samym dniu, w którym kardynał Karol Wojtyła został papieżem. A co do tego przesadzania, to oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że chodzenie w góry nie musi być motywowane patriotycznie. W popularnym obecnie haśle reklamującym m.in. kursy wspinaczkowe czy wyprawy trekkingowe używa się obok siebie dwóch haseł / zawołań: wolność i przygoda. I pewnie nikt – ani ci, co to wymyślili, ani ci, do których to dociera – nie pakują do plecaka przed wyprawą broni czy choćby biało-czerwonej flagi. Mówi się za to dużo o „ucieczce z szarych miast”, o otrząśnięciu się z „szumu codzienności”, o „ładowaniu akumulatorów” itp. Krzysztof Wielicki, jeden z najważniejszych himalaistów na świecie, o górach mówi jednak drażniąco inaczej, nie wchodzi w tą „lajtową” popularną narrację: „W górach nie ma granic, tam szuka się wolności”.
Odkąd pamiętam góry również mnie uczyły wolności. Trochę czasu upłynęło zanim zrozumiałem, że konsekwencją chodzenia poza wyznaczonymi szlakami jest potrzeba wolności większej, niż ta, którą daje na przykład noc spędzona na szczycie Kominiarskiego Wierchu. Chodzi bowiem najpierw o wolność / niezależność myślenia, a zaraz, zaraz potem o niepodległość / suwerenność kraju. Góry wyzwalają w nas to pierwsze i stymulują potrzebę tego drugiego. Można by powiedzieć, że są najdoskonalszą przestrzenią formacyjną polskości… Są albo mogą być, bo oddając honory prawdzie, musimy pamiętać, że bycie wolnym człowiekiem, bycie wolnym Polakiem nie zaistnieje w efekcie pstryknięcia palcami, czyli na przykład wycieczki do Morskiego Oka lub wejścia na Halicz. To jest prawie tak, jak z wolną wolą daną nam przez Pana Boga – to ty wybierasz dobro lub zło. Góry w tym procesie są niejako obiektywne. Są, cytując Goethego, „poza dobrem i złem”.
Od kilku, a może nawet od kilkunastu lat obserwuję atrofię górskiego pejzażu. Zanikanie owej obiektywnej przestrzeni wraz z wpisanymi w nią odwiecznymi punktami odniesienia. Te punkty odniesienia to nie tylko doliny, potoki, polany i szczyty, ale również znaki naturalnej obecności człowieka, dla którego góry są miejscem tożsamościowym egzystencjalnie – poletka z „grającymi” strachami, koszary nocą pełne owiec, szczekanie psów, zrywka drzewa, zapach dymu z ogniska, leśne płaje, triangule, szałasy, schroniska. W zamian pojawiają się asfaltowe ścieżki, nuworyszowskie gospodarstwa agroturystyczne z obowiązkowym dostępem do „wifi”, grillowiska, słupy narciarskich wyciągów oraz dofinansowywane unijnie zalesienia, które pożerają łąki i wypasowe hale. Ale największą zarazą, którą ktoś do nas przywlókł, są tzw. ułatwienia i związany z nimi antyludzki kult bezpieczeństwa.
Są takie miejsca w naszych górach, których pewnie już nigdy nie odwiedzę, a mówiąc prosto – nie bardzo chcę je oglądać w stanie, do jakiego zostały doprowadzone. Trochę to tak, jak z patrzeniem na zwierzęta zamknięte w klatkach. Kasprowy Wierch – wiadomo. To temat jeszcze przedwojenny i jakoś się zdążył wpisać w nasz pejzaż, także kulturowy, ale słupy i liny kolejek krzesełkowych z Gąsienicowej i Goryczkowej są tam niczym krwawiące rany i one wpisać się już w nic dobrego nie mogą. Kiedyś myślałem, że defloracja „honornych” polskich gór skończy się na najwyższej w Karkonoszach Śnieżce. Ale gdzie tam! To co zrobiono Jaworzynie Krynickiej, „czapując” ją górną stacją kolejki gondolowej i towarzyszącą temuż infrastrukturą, jest nie mniej okropne. Potem zniszczono cudowne otoczenie nieodległej Pustej Wielkiej. A taka Okrąglica, najwyższa z pięciu wapiennych turni – wierzchołków Trzech Koron w Pieninach, została kompletnie cywilizacyjnie sprostytuowana. Stalowe barierki, schody, kratownice z certyfikatem bezpieczeństwa, kładka dla wchodzących i schodzących – okropność. A widzieliście, jak wygląda teraz Tarnica w Bieszczadach? Te niekończące się schody-progi, ścieżki grodzone niczym wybiegi dla bydła, ławki, zimny stalowy krzyż na szczycie… A kulminacja legendarnego Halicza, na którym czekało się wschodów słońca. Oczy zawsze stąd biegły hen ku Kresom, ku Gorganom i dalej… do swobody. Dzisiaj szczyt jest zakajdankowany ogrodzeniem. A na połoninach zamiast wiatru, który wieje kędy chce, a my z nim – zamiast wolności, mamy słupki z tablicami informującymi o tym, co widzę, co tu rośnie, co to jest… Wyć się chce!
„W górach jest wszystko, co kocham” – szepczemy za Jerzym Harasymowiczem. Ale co zrobić z tym wszystkim, czego kochać się w górach nie da? Z tym, co miłość zabija, co włazi w nasze serca, jak ta niebieska kabina toaletowa na tle górskiej panoramy i nijak nie da się tego wykadrować? Jak teraz być wolnym w górach udostępnianych za pieniądze, a ponadto bezpiecznie, ekologicznie, naukowo i jeszcze ekumenicznie? Jak być wolnym ze słuchawkami w uszach i GPS-em w ręku? Ja mam na to sposób, a Państwo?
Tomasz A. Żak