5 kwietnia 2023

Ojciec Kramer, Terlikowski i wybielanie Judasza

(Fot: Pasja, mat. filmowe)

Judasz w swojej zdradzie nie jest naszym przyjacielem;  stał się w niej przyjacielem szatana. Nie wiemy, jak osądził go Bóg, ale baczmy, byśmy zanadto dufni w pewność Bożego miłosierdzia nie poszli w jego ślady, gardząc miłością Chrystusa: nie każdy, kto jest blisko Zbawiciela, naprawdę jest Jego uczniem.

Współczesna sztuka pełna jest dzieł, w których centrum, jako perwersyjne misterium fascinans, stoi zbrodniarz. Czytelnik lub widz przenika psychikę morderców i zwyrodnialców, zastanawiając się, co popchnęło ich do zła. Na końcu częstym wyrokiem jest uniewinnienie: zbrodniarz okazuje się niewolnikiem własnej historii, ofiarą społeczeństwa, rodziny,  wspólnoty religijnej.

Tego rodzaju opowieści, filmowe, książkowe czy teatralne, są zarazem produktem jak i kołem zamachowym patologicznych elementów współczesności. Produktem, bo wyrastają na fałszywej antropologii oświecenia. Podczas gdy chrześcijanie wskazują na zranienie człowieka grzechem i jego nieusuwalną skłonność do zła, oświeceniowi filozofowie antychrześcijańscy głosili pierwotną niewinność istoty ludzkiej, wyprowadzając wszystko, co w niej złe, z wpływów struktur, do których jest wdrażana w ramach socjalizacji. Kołem zamachowym, bo popularne dzieła, wybielające zbrodnie, utwierdzają współczesnych ludzi w przekonaniu jakoby zło samo w sobie nie istniało, było zawsze relatywne, jakoby nigdy nie było w świecie nic czarno białego; wszystko tonie w szarości.

Wesprzyj nas już teraz!

Takie myślenie przenika również do Kościoła katolickiego. Stąd rodzi się etyka sytuacyjna, odrzucenie nauczania o czynach złych samych w sobie. To rewolucyjne zapisy adhortacji Amoris laetitia przeciwstawione katolickiej Tradycji wyrażonej w Veritatis splendor. Gdy kardynałowie Brandmüller, Burke, Caffarra i Meisner zapytali w 2016 roku papieża, czy w jego rozumieniu istnieje instrinsece malum, Franciszek milczał. Wszystko jest relatywne.

Fałszywa, oświeceniowa antropologia ma duży wpływ również na postrzeganie zdrajcy Chrystusa, Judasza. Jest prawdą, że Kościół katolicki nigdy nie wypowiedział się w sposób wiążący na temat jego wiecznego losu, tak samo, jak nie wypowiedział się o tej kwestii odnośnie żadnego innego człowieka. Jedyną istotą, co do której potępienia Kościół ma pewność, jest szatan. Judasza osądził nie ludzki sąd, ale Bóg, doskonale sprawiedliwie.

Tradycja Kościoła widzi jednak w Judaszu tego, kim zgodnie ze świadectwem Ewangelii był:  zdrajcę. Żaden z Ewangelistów nie rozwodzi się nad wewnętrznymi motywami Judasza. Apostołowie nie uważali, by należało go tłumaczyć, wybielać, szukać usprawiedliwień. Judasz okradał Zbawiciela, a później Go wydał. Był zdrajcą. Wreszcie odebrał sobie życie. Jest w tym pewna wewnętrzna tragedia, to pewne; tragedia polegająca jednak przede wszystkim na działaniu tajemnicy zła, na ostatecznym zwątpieniu w Boga. Płynie stąd ważna nauka – każdy człowiek ma w sobie skłonność do zdrady. Możemy stać się jak Judasz: ostatecznie wyprzeć się Boga. To perspektywa straszna, ale każdemu w pewnym sensie bliska. Jesteśmy przecież grzesznikami – zdradzamy Pana, bo wchodząc we współpracę z diabłem chcemy Go zdradzać. To istotne również dla tych, którzy żyją blisko Kościoła. Papież Benedykt XVI mówił, że chociaż nie do nas należy ocena Judasza, sądzonego przez Boga, jego postać jest i powinna stanowić dla nas wielkie memento: samo pójście za Chrystusem nie chroni przed poddaniem się pokusom diabła. Możemy być fizycznie bardzo blisko Pana, każdego dnia z Nim obcować w modlitwie, Mszy świętej, przyjmować nawet Jego Ciało – a jednak być wewnętrznie oszustami.

Dziś jednak przy okazji świąt Wielkanocy dominuje inna refleksja. Dwa krótkie przykłady. O. Grzegorz Kramer SJ nazwał 5 kwietnia Judasza „naszym przyjacielem” – „przyjacielem tej części w nas, która jest tragiczna, miotana różnymi motywacjami, która nie widzi rozwiązania”. Miałby Judasz być już nie „symbolem potępienia, ale postacią, która przeżywa tragedię”; miałby przypominać nam o nadziei, że „zbawienie jest możliwe dla każdego, bo nie zależy od naszych ludzkich sympatii”. Tomasz Terlikowski z kolei przedstawił Judasza nie tyle jako zdrajcę, co raczej jako tego, który został zdradzony przez przyjaciół, przez Apostołów. „Czy nikt z apostołów nie zadawał sobie pytania, co by było, gdyby któryś z nich wybiegł za nim w noc? Czy nie myśleli o tym, czy ich przyjaciel mógłby żyć? Czy Piotr, który sam zaparł się trzykrotnie nie zadawał sobie pytania, czy mógłby zatrzymać towarzysza?” – pytał publicysta.

Czytelnik łatwo rozpozna intrygującą subwersję: z ucznia, który poddał się szatanowi do tego stopnia, by zdradzić Zbawiciela, czyni się przyjaciela już nie diabła, ale człowieka. Z człowieka, który dla Tradycji Kościoła stanowił symbol zaprzaństwa i tym samym wieczną przestrogę przed pójściem ścieżką zdrady, czyni się symbol nadziei na zbawienie. Zdrajca przestaje być zdrajcą – sam zostaje zdradzony, jest ofiarą kolektywu, któremu brakuje miłosierdzia. Można też pójść dalej, bo jeżeli stawia się pytanie, dlaczego Apostołowie nie wybiegli za Judaszem w noc, próbując odwieść go od zdrady, dlaczego nie zapytać: a jak zachował się Jezus? Czy i On nie zdradził Judasza, zbyt mało wysiłku poświęcając na próbę uratowania go? Syn Boży, który zdradza człowieka. Perwersja? Tak, ale, sądzę, logicznie zawarta w próbie uczynienia ze zdrajcy – zdradzonego. Jakie poręczne analogie to rodzi! Antyklerykałowie i apostaci jako ludzie niewinni, ba, łaknący sprawiedliwości, zwyczajnie zdradzeni przez Kościół, któremu brakuje miłosierdzia. Przecież znamy i takie próby.

A jednak Judasz przez lata towarzyszył Panu. Był blisko, słuchał Jego nauk, widział Jego cuda. Mimo wszystko okradał Go, a później wydał. Syn Boży bez cienia wątpliwości zrobił wszystko, co mógł, by uratować Judasza, nie gwałcąc jego wolności. Judasz pozostał wolny – i wybrał. To historia z jednej strony dramatyczna i trudna, z drugiej jednak przecież banalnie prosta – tak jak banalne w swojej istocie jest zło, ugruntowane w żałosnej pysze gardzącej Bogiem jako Stwórcą i Panem.

Judasz wybielony… Widzimy to dziś wszędzie: chrześcijaństwo, które przestaje potępiać zło, ale szuka ciągłych wytłumaczeń. Chrześcijaństwo, które niby godzi się z istnieniem piekła, ale robi wszystko, co może, by dowieść, że ono musi być puste – bo grzech jest jakoby relatywny. Dziwne to chrześcijaństwo: jakby próbujące wykazać, że wolność jest pozorem, a wszyscy jesteśmy tylko niewolnikami skazanymi na zbawienie, grzeszącymi nie dlatego, że grzeszyć chcemy, ale dlatego, że inni nas do tego nakłaniają. Mówiąc krótko, to chrześcijaństwo, które nie godzi się z podstawową prawdą antropologiczną. To chrześcijaństwo nie Tradycji, ale rewolucji, chrześcijaństwo subwersywne, o tej samej powierzchowności, ale innej treści. Chrześcijaństwo, które udaje, że jesteśmy dobrzy i wszystko musi się dobrze skończyć.

Nie musi, bo jesteśmy wolnymi ludźmi. Tak jak wielu zbrodniarzy i zdrajców, możemy wybrać zło i w tym złu wytrwać do samego końca. Zrobił to Judasz, o czym zaświadcza Ewangelia. Tego Judasz był, jest i będzie dla chrześcijan pamiątką, będzie wieczną przestrogą. Judasz w swojej zdradzie nie jest naszym przyjacielem; w swojej zdradzie stał się przyjacielem szatana. Nie wiemy, jak osądził go Bóg. Baczmy jednak, byśmy bawiąc się w relatywizowanie grzechu i zdrady, licząc dufnie na nieskończone Boże miłosierdzie, nie poszli w jego ślady: będąc niby to blisko Boga, a w istocie od Niego bardzo daleko.

 

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij