Jeśli ktoś sądzi, że w Rosji oligarchowie jeszcze mają coś do powiedzenia, to się myli – pisze Ben Mezrich w „The Boston Globe,” autor książki pt. „Once upon a time in Rusia: The rise of the oligarchs,” Mezrich zauważa, że Putin już rok po dojściu do władzy zebrał biznesmenów na specjalnym spotkaniu i polecił im, by się trzymali z dala od polityki.
„Ogólnie rzecz biorąc, nie sądzę, by państwo i biznesmeni byli naturalnymi wrogami. Przeciwnie, państwo ma pałkę w swoich rękach, której używa tylko raz, uderzając w głowę” – mówił Władimir Putin w wywiadzie dla francuskiej gazety „Le Figaro”, który ukazał się 26 października 2000 roku.
Wesprzyj nas już teraz!
Mimo, że rosyjski przywódca nie wskazał nikogo po imieniu w tym wywiadzie było powszechnie wiadomo komu groził: „ojcu chrzestnemu” Kremla, Borysowi Bieriezowskiemu, który za Jelcyna zgromadził bajeczną fortunę.
„Raczkujący prezydent – pisze Mezrich – w mniej niż rok na stanowisku rzucił rękawicę, co oznaczało dla oligarchów, że wszystko się zmieni. Było to tym bardziej zaskakujące, że to sami oligarchowie wykreowali Putina, który wydawał się im starannie dobranym człowiekiem. Sądzili, że będą mogli go łatwo kontrolować”.
Putin miał być ich „trybikiem.” Oligarchom wydawało się, że jako drugorzędny agent KGB z Petersburga będzie im posłuszny. Nadal pozwoli gromadzić fortunę i wpływać na politykę. Pomylili się jednak w tych obliczeniach – podkreśla autor książki o rosyjskich oligarchach.
Na początku lat 90. po rozpadzie Związku Radzieckiego, prezydent Borys Jelcyn przeprowadził szybką prywatyzację, oddając zasoby kraju w prywatne ręce praktycznie za bezcen. Warte miliony dolarów firmy były oddawane najbardziej ambitnym i zaufanym poplecznikom.
W rekordowo krótkim czasie Borys Bieriezowski – były matematyk i sprzedawca samochodów – zbił bajeczną fortunę. Po brutalnym zamachu w 1994 roku oligarcha w większym stopniu zaangażował się w politykę, wyznając zasadę, że nie wystarczy być bogatym biznesmenem, lecz trzeba jeszcze mieć gangsterów, którzy będą chronić interesy. Do niego należała sieć telewizyjna ORT i drugi największy koncern naftowy w kraju Sibneft, który później został odsprzedany za 13 mld dolarów Romanowi Abramowiczowi.
Pod koniec lat 90. Bieriezowski i sześciu innych oligarchów kontrolowało 50 procent całego PKB Rosji. Dobra passa nie mogła jednak trwać długo. Zdrowie Jelcyna zaczęło szwankować, a oligarchowie zdali sobie sprawę, że jedynym sposobem, by zachować uprzywilejowaną pozycję, było zainstalowanie na Kremlu kogoś, kto będzie łatwo sterowalny.
Takim człowiekiem miał być Putin, agent KGB niższego rzędu i asystent burmistrza Petersburga. Oligarchowie najpierw uczynili go szefem FSB, a następnie premierem. Po rezygnacji Jelcyna, Putin został jego następcą.
Niedługo potem oligarchowie zdali sobie sprawę ze swojego błędu. W niecały roku Putin zaprosił ich do starego domu Stalina w Moskwie. „Zrobiliście już bardzo dużo dla siebie – mówił. – Zbudowaliście fortuny. Możecie zachować to, co macie, ale odtąd jesteście tylko biznesmenami i przedsiębiorcami.” Przekaz był jasny.
Mezrich pisze, że wielokrotnie na spotkaniach z czytelnikami padają pytania, czy obecne sankcje wobec Rosji będą w stanie w jakiś sposób zmusić oligarchów, by odsunęli Putina od władzy. Za każdym razem odsyła ich do wywiadu rosyjskiego lidera udzielonego gazecie „Le Figaro.” Podkreśla, że ludzie, jak zwykle, nie rozumieją i nie doceniają prezydenta Rosji. Dodaje, że oligarchowie już od dawna nie rządzą krajem. Nie oni dzierżą „pałkę”.
Źródło: bostonglobe.com., AS.