Nieoczekiwany zwrot, czy wręcz przełom w dotychczasowej „polityce sondażowej” przyniosły najnowsze wyniki badania opinii publicznej zaprezentowane przez dziennik „Washington Post” oraz telewizję „ABC News”, a zatem media uznawane, nawet wśród przedstawicieli tzw. mainstreame’u, za „niekontrowersyjne”.
Wszystkiemu winna cena benzyny, a warto pamiętać, iż mając na uwadze obciążenia fiskalne, na czele z nieznanym póki co za oceanem podatkiem VAT, nasi amerykańscy sojusznicy żyli pod tym względem w jakiejś cudownej „niszy ekologicznej”, co przekładało się bezpośrednio na ceny tego podstawowego dla współczesnej gospodarki surowca.
Wesprzyj nas już teraz!
Tymczasem, cena galona (gwoli przypomnienia: 3,75 litra) benzyny w sercu Ameryki, Waszyngtonie, sięgnęła 4 dolarów, zaś na przeciwległym brzegu, czyli w Kalifornii, zbliżyła się w ostatnim czasie do 5. Są to, jak na tamtejsze warunki, ceny więcej niż wysokie. Nic dziwnego zatem, iż 65 procent ankietowanych Amerykanów uznało, iż obwinia za tę sytuację Baracka Obamę, który, nie tylko w powszechnej opinii, ale także z wykorzystaniem konstytucyjnych uprawnień, nadał w ostatnich latach kształt i kierunek największej – póki co – gospodarce świata.
Wzrost cen benzyny odbija się przede wszystkim na budżecie większości amerykańskich rodzin. Stąd tylko 26 procent tamtejszego społeczeństwa – przywołuję znów wyniki wspomnianego sondażu – aprobuje politykę prezydenta w kwestii cen benzyny. Pomińmy tu pytanie, czy władza centralna lub federalna powinna w ogóle mieć jakikolwiek wpływ na te ceny. Jednak, w obecnej sytuacji, 46 procent Amerykanów aprobuje sposób wypełniania powinności urzędu przez Obamę, zaś 50 procent – nie. Jeszcze w lutym bieżącego roku proporcje te były dokładnie odwrotne, to jest 50 procent za, 46 przeciw. Czy jesteśmy zatem świadkami szerszego odchodzenia od lewicowych koncepcji tak bliskich aktualnemu prezydentowi USA?
Wartym zaznaczenia jest fakt, iż notowania Obamy spadły wśród zwłaszcza tzw. niezależnych wyborców, którzy w tamtejszych warunkach zazwyczaj rozstrzygają o wyniku wyborów. W tej grupie ankietowanych, aż 57 procent nie zgadza się z polityką aktualnie urzędującej głowy państwa. Dodatkowo, 59 procent mieszkańców USA nie popiera – właśnie w aspekcie ekonomicznym – polityki obecnej administracji.
Sondaż wskazuje też na rosnące szanse głównych kandydatów republikańskich w walce z Obamą w tegorocznych wyborach. Gdyby odbyły się one w lutym, na aktualnego prezydenta głosowałoby 47 procent wyborców, zaś na uchodzącego za faworyta Republikanów, Mitta Romney’a, 49 procent. W konfrontacji z kolejnym „wielkim”, Rickiem Santorum, wynik głosowania wypadłby na korzyść Obamy w relacji 49 do 46 procent. Jeszcze na początku lutego, obaj Republikanie dość zdecydowanie ustępowali prezydentowi w sondażach. Nie wypada zaś naszym Czytelnikom zapomnieć o Ronie Paulu, który chyba w najpełniejszy sposób ucieleśnia mit Ameryki, do której dążyli nasi ojcowie, a o której możecie Państwo przeczytać we wspaniałej książce tego kandydata, będącej w zasadzie manifestem na rzecz Wolności, zatytułowanej Freedom under siege – Wolność pod ostrzałem, do przeczytania której najserdeczniej zachęcam.
Piotr Toboła