31 marca 2023

„Opiekun” – przemilczana perełka o św. Józefie, którą wciąż możemy zobaczyć w kinach

Na Opiekuna „załapałem” się prawie pod koniec jego obecności w kinach, gdyż po prostu… dopiero się o nim dowiedziałem. Godzina 13:00, gdy do kina nikt nie chodzi. Sala pusta. Dlaczego pełnometrażowy film fabularny o tematyce katolickiej nie ma swego poczesnego miejsca w dzisiejszym krajobrazie kulturowym?

Odpowiedź na powyższe pytanie wydaje się oczywista. Wszak religia została wygnana z przestrzeni publicznej, co szczególnie dotyczy religii prawdziwej. Natomiast sama postać Opiekuna Świętej Rodziny jest bodaj najbardziej niezrozumiałą z całego panteonu kanonizowanych!

Tysiące kilometrów od Nazaretu jest pewne wyjątkowe miasto… słyszymy na początku filmu i dowiadujemy się, że przybywają tam co roku tysiące osób, by spotkać się z… Józefem z Nazaretu.

Wesprzyj nas już teraz!

Co to za miasto? Otóż, Kalisz!

Twórcom Opiekuna udało się całkiem zręcznie połączyć wątki historii osób, których życie związało się w jakiś sposób ze św. Józefem, z główną kanwą narracyjną, jaką stanowi opowieść o przechodzącym kryzys małżeństwie (model 2+1).

Widzimy bohaterów niewierzących, których gryzą problemy pierwszego świata. Ona jest skrzypaczką i „dusi się” w tym życiu, bo ma dom i samochód na kredyt, przez co nie może pojechać na zagraniczne wakacje. Gdy tylko nadarza się okazja, wikła się w romans z zamożnym fircykiem, który robi biznes na sprzedaży wysokiej jakości instrumentów muzycznych.

On jest jest dziennikarzem w lokalnej rozgłośni radiowej (z nadzieją na ogólnopolską audycję), a zwrot w jego życiu stanowi moment, gdy „wpada” mu zastępstwo za kolegę w prowadzeniu programu o św. Józefie, bo w Kaliszu wciąż wszystko kręci się wokół sanktuarium (tłumaczy jego szef).

Jest to sanktuarium, do którego pielgrzymują ludzie z całego świata i które przez lata było celem pielgrzymek księży więzionych w Dachau, którzy zawarli tam – jak dowiadujemy się z filmu – deal ze św. Józefem, a potem dziękczynnie odwiedzali progi kaliskiej świątyni słynącej z cudownego obrazu wielkiego Patriarchy.

Gdy oglądamy Opiekuna, po pierwsze dziwi (o tempora!) sam fakt, że film w ogóle może być filmem i to niezłym, pokazującym „normalnych” ludzi z tego świata, a jednocześnie mówić o wierze bez dekonstrukcji? Nie przywykliśmy do tego na dużym ekranie. Ostatni katolicki film, jaki pamiętam, to bodaj… Cristiada.

To pokazuje jak bardzo na wyciągnięcie ręki mamy historię świętości, która działa się i dzieje wokół nas, w naszej rzeczywistości, jakie mamy bogactwo treści, mądrości i symboli, a jednak to właśnie od tego wszystkiego odżegnuje się współczesna kultura. Równie wymowne jest to, że na ogromnej sali kinowej w Cinema City byłem ja, moja żona i dwie inne osoby.

W filmie pojawia się nawet motyw obrony życia ludzkiego od pierwszej chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci – w słowach Jana Pawła II wypowiedzianych w kaliskiej bazylice i w paru innych momentach, w tym związanym z samą fabułą, co stanowi drugie pozytywne zdziwienie.

Ale jest też mądrość – ta właśnie, którą powinniśmy odczytywać z żywotu św. Józefa. Motyw problemów pierwszego świata i zdrady nimi wywołanej pokazuje, że świat chce, byśmy wierzyli, że the winner takes it all, zaś the loser has to fall… Żona ma do wyboru dwie osoby: kochanka i męża. Jeden stylowo ubrany, zadbany, zamożny, wydaje się, że o nią dba. Drugi trochę nieporadny, ale nigdy by mnie nie skrzywdził.

Ale gdy przychodzi co do czego, to ojciec zostaje z dzieckiem, tyra na grosz i zajmuje się projektem, który poszerza jego duchowy horyzont. To on wstępuje w ślady jednego z największych świętych (a więc tego, który w oczach Boga jest wielki), natomiast świat chce, byśmy myśleli, że to właśnie ów ojciec jest „frajerem”…

Film pokazuje też, jakich cnót potrzebujemy, gdy pojawia się poczucie braku w życiu – że nasze miejsce jest nie tam, gdzie coś spada nam „z nieba”, ale tam, gdzie po coś z wysiłkiem sięgamy, a sięgając pasujemy się z Bogiem („uzgadniając” nasze tęsknoty z Jego wolą) i z własną słabością; a jeżeli akurat nic z tego, czego pragniemy, nie jest w zasięgu naszej ręki, to potrzeba pokory, aby nie „wierzgać przeciwko ościeniowi” – zaakceptować braki i ograniczenia, odnaleźć miłość w niedostatku i wierność nie dzięki temu, co „zyskujemy” – lecz zyskując poprzez zachowanie wierności. W tych perypetiach zdrady wybrzmiewa także prawda na temat cnoty sprawiedliwości Józefa, jego wiary i bezbrzeżnego zaufania, gdy usłyszał, że żona jest w ciąży, choć nie współżyli.

Jako że główna bohaterka jest muzykiem, to film raczy nas dobrze wkomponowanymi utworami klasycznymi, co pozwala z przyjemnością odpocząć w otoczeniu kultury, a nie tylko wszechobecnej rozrywki i popkultury. Historia jest wprawdzie opowiedziana dość skrótowo, co upraszcza i wątki i psychologię postaci, ale tak czy inaczej warto wybrać się do kina i zaczerpnąć ze skarbca inspiracji, jaki ukrywa w sobie postać św. Józefa.

Chyba najbardziej niesamowite jest to, że historia została napisana na podstawie… wotów w kaliskim sanktuarium św. Józefa. Coś takiego jak niepozorna miedziana tabliczka i opowieść zapisana gdzieś w parafialnych księgach – może zawierać w sobie takie bogactwo! W tym sensie film „odświeża” wspomniane wyżej dziedzictwo religijne, o którym tak skwapliwie kultura dziś zapomina, co stanowi niewątpliwą zasługę i godną uwagi próbę artystyczną.

Filip Obara

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij