Czy papież Leon XIV zakończy „wojnę liturgiczną” w Kościele? Stronnictwo postępowe naciska, by zrobił to… potwierdzając decyzje papieża Franciszka i całkowicie „wyklinając” dawną liturgię. Tradycjonaliści, przeciwnie, proszą o odwołanie restrykcje poprzednika. Sądzę, że Leon nie zrobi ani jednego, ani drugiego – bo ma zupełnie inne priorytety. Stawia to poważne pytania zwłaszcza przed członkami ruchu tradycjonalistycznego.
Wojna liturgiczna wstrząsa Kościołem katolickim od ogłoszenia przez Pawła VI nowego Mszału Rzymskiego w 1970 roku. Położyć jej kres próbował papież Benedykt XVI. W 2006 roku ogłosił motu proprio „Summorum pontificum”, wprowadzając równoprawność dawnego i nowego rytu. Józef Ratzinger chciał, by nowa Msza święta czerpała w większej mierze ze skarbca Tradycji, co mogłoby po latach doprowadzić do załagodzenia sporów i pojednania katolików z własną historią liturgiczną, bez przekreślania dorobku reformy papieża Montiniego.
Franciszek w dobitny sposób odrzucił ten kierunek. 16 lipca 2021 roku ogłosił list apostolski „Traditionis custodes”, które potwierdził jeszcze 29 czerwca 2022 roku drugim listem „Desiderio desideravi”. Ojciec Święty wprowadził szereg poważnych ograniczeń, de facto cofając swobodę ogłoszoną przez Benedykta XVI i restaurując sytuację z czasów pontyfikatu Pawła VI. Uwaga większości komentatorów skupiła się na konkretnych ograniczeniach, które nałożył papież, rzeczywiście bardzo dotkliwych; efektem tych decyzji było znaczące zmniejszenie liczby miejsc celebracji Mszy świętej w dawnym rycie – również w Polsce.
Wesprzyj nas już teraz!
Dla Franciszka ważniejsze było jednak coś zupełnie innego niż jakiekolwiek konkretne ograniczenie. Ojcu Świętemu chodziło o kwestię znaczenia posoborowej reformy liturgicznej i jej wagi dla Kościoła naszych czasów.
Mówiąc krótko, Msza trydencka według Franciszka nie ma po Vaticanum II racji bytu w Kościele. Papież dał temu kategoryczny wyraz w pierwszym artykule „Traditionis custodes”, pisząc:
„Księgi liturgiczne promulgowane przez świętych papieży Pawła VI i Jana Pawła II, zgodnie z dekretami Soboru Watykańskiego II, są jedynym wyrazem lex orandi Rytu Rzymskiego”.
Musimy dobrze zrozumieć perspektywę Ojca Świętego: tylko nowy obrzęd Mszy świętej wyraża ryt rzymski. Jeżeli tak, to – konsekwentnie – dawny obrzęd Mszy świętej nie wyraża rytu rzymskiego, a więc nie ma w Kościele katolickim po 1970 roku żadnej podstawy do dalszego istnienia! To radykalne stwierdzenie, ale właśnie to zdanie stanowi samą istotę zarządzenia papieża Franciszka.
Gdyby ktoś miał wątpliwości, Ojciec Święty wskazał dodatkowo w liście do biskupów dołączonym do „Traditionis custodes”, że ich zadaniem jest „działanie na rzecz powrotu do jednolitej formy celebracji”. Stwierdził też, że zezwolenie na sprawowanie Mszy świętej w dawnym rycie oraz uczestnictwo w niej udzielane jest tylko dlatego, że niektórzy ludzie są w niej „zakorzenieni” i w związku z tym „potrzebują czasu na powrót do Rytu Rzymskiego promulgowanego przez świętych Pawła VI i Jana Pawła II”.
Powtarzam zatem, by nie pozostawić wątpliwości: wolą papieża Franciszka nie było nałożenie „ograniczeń”, ale całkowite usunięcie tradycyjnej Mszy świętej z życia Kościoła katolickiego, nawet, jeżeli miałoby to długo potrwać.
Trwający od 1970 roku i wznowiony w 2021 roku spór liturgiczny nie dotyczy zatem tego, w jak szerokim zakresie dozwolona jest celebracja Mszy świętej w dawnym rycie – ale tego, czy taka celebracja w ogóle jest dozwolona.
Podczas gdy Benedykt XVI stwierdził, że jest dozwolona – Franciszek stwierdził, że nie jest dozwolona. Jak jest rzeczywiście? Odpowiedź na to pytanie jest stawką całego konfliktu.
Dwie odrębne wizje dotyczące życia liturgicznego Kościoła nie dotyczą używanego języka ani tej czy innej części Mszy świętej. Nie chodzi o celebrację ad orientem, konkretne prefacje, ilość przyklęknięć, stosowanie kadzidła, rodzaj muzyki ani nawet o kształt modlitw eucharystycznych czy wykorzystanie Kanonu Rzymskiego. Właściwym przedmiotem tych wizji jest rozumienie Kościoła (eklezjologia) i jego odniesienia do świata. Kluczową rolę odgrywają takie problemy jak ekumenizm, dialog międzyreligijny, charakter kapłaństwa, rola świeckich. Arcybiskup Marcel Lefebvre stał się znany ze sprzeciwu wobec nowej liturgii i rzeczywiście traktował tę kwestię jako fundamentalnie ważną; ostatecznie jednak w pojednaniu założonego przezeń Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X ze Stolicą Apostolską nie przeszkodził wcale stosunek do formy celebracji Mszy świętej, ale odniesienie do nauczania II Soboru Watykańskiego i nowej eklezjologii, jaką ten sobór wprowadził.
Papież Franciszek ogłaszając, że Msza trydencka nie ma w Kościele racji bytu, w sensie szerokim ogłosił, że w Kościele nie ma racji bytu przedsoborowa eklezjologia. Jeżeli środowiska tradycjonalistyczne zaakceptowałby nauczanie II Soboru Watykańskiego wraz z nową eklezjologią, przeszkoda na drodze do jedności całkowicie by ustała. Dał temu wyraz św. Jan Paweł II powołując do istnienia komisję „Ecclesia Dei”, która dała miejsce wspólnotom skupionym na tradycyjnej liturgii, ale nie wysuwającym roszczeń do zanegowania dziedzictwa II Soboru Watykańskiego. To na przykład Bractwo Kapłańskie św. Piotra, Instytut Chrystusa Króla czy Instytut Dobrego Pasterza.
Wprawdzie wszystkie te wspólnoty wyrażają daleko idący sceptycyzm wobec Vaticanum II, nie czynią jednak z tego osi swojej narracji, prezentując się katolickiej opinii publicznej przede wszystkim w perspektywie liturgicznej. Dlatego również papież Franciszek akceptował ich istnienie. Udzielił osobistej egzempcji Bractwu św. Piotra spod władzy przepisów „Traditionis custodes”, publicznie chwaląc działalność jego kapłanów. W ramach polityki implementacji jego dokumentu w wielu krajach świata, zwłaszcza w USA, biskupi zakazywali odprawiania Mszy trydenckiej w kościołach parafialnych zwłaszcza tam, gdzie funkcjonowało Bractwo lub inne analogiczne instytuty. Ojciec Święty godził się, by takie miejsca istniały jako swoiste „rezerwaty” tradycyjnej liturgii – bo uważał, że za sprawą ich oficjalnego stanowiska w sprawie uznania II Soboru Watykańskiego nie zachodzi ryzyko promowania „przedsoborowej eklezjologii”.
Jest w tym zresztą pewna logika. Można zasadnie argumentować, że jeżeli bitwa toczy się na polu eklezjologii, to drogą do zwycięstwa jest tylko otwarta konfrontacja na tym polu właśnie. Unikanie stoczenia bitwy prowadzi do umocnienia pozycji przeciwnej – chyba, żeby mieć zasadną nadzieję, że ta pozycja jest krucha i z czasem poniesie klęską pod ciężarem własnej ułomności. Wydaje mi się, że tradycjonaliści formalnie pojednani ze Stolicą Apostolską liczą właśnie na taki scenariusz. Do tego wątku jeszcze wrócę.
Tak czy inaczej, nasuwają się, jak sądzę, dwa istotne spostrzeżenia.
Po pierwsze, jeżeli papież Leon XIV postanowiłby znieść niektóre restrykcje nałożone przez papieża Franciszka, w żadnej mierze nie rozwiąże to samej istoty problemu. Żeby położyć faktyczny kres sporom liturgicznym, musiałby nie tylko odwołać „Traditionis custodes”, ale również w autorytatywny i wiążący sposób ogłosić, że to interpretacja Benedykta XVI jest słuszna, innymi słowy – że dawny ryt Mszy świętej jest w Kościele katolickim dopuszczalny i ta sytuacja jest na gruncie zasadniczym po prostu niezmienialna.
Po drugie, nawet jeżeli Leon XIV odwołałby „Traditionis custodes” i przywrócił swobodę celebracji Mszy świętej w dawnym rycie, nie otworzyłoby to wcale drogi do pojednania Stolicy Apostolskiej z Bractwem Kapłańskim św. Piusa X założonym przez abp. Marcela Lefebvre’a ani z grupami tradycjonalistów, którzy podzielają opinię tego Bractwa na temat II Soboru Watykańskiego.
Żeby rozwiązać problem w całej jego rozciągłości, papież Leon XIV musiałby nie tylko przywrócić swobodę celebracji dawnej Mszy świętej, ale nade wszystko odwołać soborową eklezjologię, zwłaszcza w interpretacji środowisk progresywnych, która stała się w ostatnich dziesięcioleciach interpretacją dominującą i z perspektywy Stolicy Apostolskiej de facto jedyną. Taka decyzja miałaby jednak niesamowicie głębokie konsekwencje dla życia Kościoła katolickiego.
Oznaczałaby, że nie ma już miejsca dla ekumenizmu w jego obecnej postaci. Posoborowy ekumenizm nie jest bynajmniej tylko humanistyczną postawą otwartości na chrześcijan niekatolickich. Wskazuje raczej, że właściwa misja Jezusa Chrystusa uobecnia się także w tych wspólnotach w istotny sposób, bo składanie Ofiary Eucharystycznej nie jest jedynym albo nawet nie jest głównym wyrazem tej misji; jest nim raczej międzyludzka communio oparta na wierze w Zbawiciela i Jego wyniesienie człowieczeństwa.
Zakończeniu musiałby ulec dialog międzyreligijny, który rozpoznaje w religiach niechrześcijańskich działanie Boże i uznaje je – nawet jeżeli nie w teorii, to w praktyce – za uprawnioną na gruncie decyzji sumienia indywidualnego drogę uświęcania życia.
Gruntownej zmiany wymagałoby nauczanie Stolicy Apostolskiej na temat demokracji i egalitarnej współczesności, co wiązałoby się z nową oceną reżimów politycznych prowadzących politykę autonomiczną względem prawa naturalnego i całkowicie niezależną od zasad nauki Kościoła mówiącej o społecznym panowaniu Jezusa Chrystusa.
Nie byłoby już w Kościele miejsca na rozwijaną po II Soborze Watykańskim naukę o świeckich jako podmiocie nie tylko świadczącym pomoc w głoszeniu Ewangelii, ale przede wszystkim odgrywającym aktywną rolę w kierowaniu Kościołem katolickim.
To tylko kilka przykładów; w praktyce zmian musiałoby być oczywiście jeszcze więcej.
Należy zauważyć, że wszystkie te zmiany byłby całkowicie sprzeczne z duchem i literą Procesu Synodalnego, który kształtuje rzeczywistość Kościoła od 2021 roku, a który na mocy decyzji papieża Leona z 7 lipca 2025 roku podlega kontynuacji.
Stawiam tymczasem tezę, że priorytetem Leona XIV jest pogłębianie kierunku wdrażanego przez pasterzy Kościoła po II Soborze Watykańskim, a szczególnie za pontyfikatu Franciszka, to znaczy: na rzecz dialogu ekumenicznego, dialogu międzyreligijnego i dialogu ze światem współczesnym. Co ważne, dialog nie jest tu rozumiany jako rozmowa nakierowana na przekonanie drugiej strony do słuszności własnych racji, ale jako proces wzajemnego i kreatywnego uczenia się, tak, by inspirować się poglądami i postawami znajdowanymi u drugiej strony, co w przypadku Kościoła oznacza konsekwentne przyjmowanie zasad indyferentyzmu religijnego, egalitaryzmu demokratycznego i autonomizmu antropocentrycznego. Nie widzę zbyt dużej przestrzeni na to, by papież Robert Prevost dokonał odwrotu z tej drogi, a w konsekwencji nie widzę też znaczącej przestrzeni na prawdziwe i pełne pojednanie z ruchem tradycyjnym. Leona XIV takie pojednanie z tym ruchem może interesować tylko funkcjonalnie, jako element stabilizowania sytuacji wewnątrzkościelnej – celem usunięcia napięć, tak, by utorować drogę do bardziej sprawnego marszu w stronę wyznaczoną przez rewolucję II Soboru Watykańskiego. Piszę tak zarówno na podstawie różnych decyzji podjętych przez Leona za jego pontyfikatu, a w jeszcze większej mierze na podstawie tego, co mówił i robił jako biskup i kardynał, zwłaszcza jako prefekt Dykasterii ds. Biskupów, o czym szerzej informowałem w innych tekstach oraz w książce „Leon XIV. Nowy papież”.
Jak zatem będzie wyglądać przyszłość? To wie, oczywiście, tylko Bóg; ale Kościół katolicki na przestrzeni swoich długich dziejów przechodził przez liczne i bardzo poważne kryzysy. Można byłoby wyliczać całe dziesiątki wstrząsów doktrynalnych, dyscyplinarnych, politycznych… A jednak przetrwał. Dziś znajdujemy się być może w szczytowej fazie kryzysu, który rozpoczął się wraz z rewolucją francuską. Do Kościoła przenikają idee rewolucyjne i faktycznie zmieniają jego sposób działania. Nie brakuje świeckich, księży, biskupów, kardynałów i wreszcie papieży, którzy uważają ten proces za właściwy i stanowiący wyraz woli samego Chrystusa. Wybierają w konsekwencji drogę akomodacji z nowoczesnością, czego skutki obserwujemy w Kościele każdego dnia.
Inni – to właśnie tradycjonaliści – uważają, że akomodacja byłaby zdradą Ewangelii. Dziś muszą przygotować się na to, że za nowego pontyfikatu będą, wbrew pewnym nadziejom, nadal funkcjonować w głębokiej opozycji. Raz wprost zwalczani, innym razem tolerowani – zastanawiając się, czy dożyją dnia, w którym strategiczna linia akomodacji zostanie zarzucona przez Stolicę Apostolską.
Doświadczenie i pamięć historyczna Kościoła uczy jednak, że wszelkie kryzysy, jakkolwiek głębokie i poważne, zostają jednak przezwyciężone. Kościół jest kierowany na ziemi przez ludzi, ale należy do Chrystusa. W najgłębszym sensie nigdy nie zdradzi misji, jaką powierzył mu Pan. To wszystko może zachęcać do tego, by wytrwale trwać w dalszej opozycji. Ci, którzy decydują się na akomodację do nowoczesności, mogą zostać w dłuższej perspektywie czasu uznani za stojących po złej stronie – nie historii jako heglowskiego procesu, ale po prostu – po stronie błędu.
Paweł Chmielewski